James, Paul, Wade, Anthony w jednym zespole: czy ta perspektywa ma sens?

W 2018 roku wolnymi agentami będą Lebron James, Carmelo Anthony, Dwyane Wade i Chris Paul, czyli tzw. banana boat (ekipa z bananowej łodzi). Od jakiegoś czasu w lidze panuje przekonanie, że zawodnicy planują grać razem w jednym klubie. Czy taka wizja jest w ogóle realna?

Wolna agentura 2018 to teoretycznie odległa perspektywa. Po co zastanawiać się nad czymś, co będzie za rok? Jednak rekrutacja zawodników to proces długoletni. Nie jest tak, że dopiero pierwszego lipca kluby wyrażają zainteresowanie konkretnym graczem. Koszykarze z poszczególnych klubów rozmawiają ze sobą i wiedzą co się dzieje w organizacjach. W czasach Twittera, Instagrama, Snapchata, czy Facebooka nie jest to praktycznie żadnym problemem.

Czy myślisz, że pierwsze rozmowy między zawodnikami Golden State a Kevinem Durantem odbyły się na początku lipca? Albo że idea stworzenia Wielkiej Trójki pojawiła się w głowie Lebrona Jamesa, Chrisa Bosha i Dwyane Wade’a tak nagle, kiedy zostali wolnymi agentami? Oczywiście, że nie. Gracze mają ze sobą bardzo dobry kontakt i wzajemnie się rekrutują. To, co niewidoczne, w tym przypadku jest najważniejsze. To nie wielkie, pompatyczne spotkania z wolnymi agentami, tylko cała zakulisowa rozgrywka ma tutaj znaczenie.

I czegoś takiego jesteśmy świadkami od kilku lat.

Friends

Wade, James, Paul i Anthony to przyjaciele od dawna. Nieraz grali razem w kadrze USA. A wiemy, jaka atmosfera jest w zespole narodowym. Wszyscy się lubią i spędzają miło czas. Bo czy jest coś piękniejszego niż granie z kumplami i ogrywanie każdej drużyny po kolei? Dla zawodników wyjazd na zgrupowania kadry, czy turnieje to relaks, ale pożyteczny. Można się bliżej poznać, sprzedać swój klub innej gwieździe NBA itd. Takie niezobowiązujące rozmowy są moim zdaniem najbardziej istotne w całym procesie rekrutacji i tworzenia zespołów.

Kto nie chciałby grać z przyjaciółmi?

Gracze NBA to tacy sami ludzie jak my. Mają swoje uczucia i potrzeby itd. Jednak ich życie to głównie podróżowanie i spędzanie czasu z drużyną. Nie ma czasu, żeby nacieszyć się rodziną- musi wystarczyć obecność parterów z zespołu. A skoro masz z kimś spędzać większą część swojego roku, to chyba chcesz to robić z kimś, kogo lubisz.

Same mecze to tylko wierzchołek tego, jak wygląda życie koszykarza NBA. Konieczność latania przez całe Stany Zjednoczone jest bardzo uciążliwa. Do tego granie trzech meczów w cztery dni, czy pięciu w siedem to nie jest najbardziej komfortowa sytuacja. Dołóż do tego ciągłą presję ze strony mediów, kibiców, zarządu i otrzymujesz obraz życia zawodnika w najlepszej koszykarskiej lidze świata.

Nie może dziwić fakt, że koszykarze chcą otaczać się swoimi kumplami. Spójrzmy na przykład Jamesa Johnsona, byłego już koszykarza Cleveland Cavaliers. Od wielu lat, Johnson zawsze był tym klubie, w którym był Lebron James. Zaczęło się wszystko w Miami Heat i trwało aż do zeszłego sezonu. Tu nie chodziło o jego wartość na boisku, tylko w szatni. Chemia w zespole jest bardzo ważna jak nie najważniejsza w drodze po tytuł mistrzowski.

Gwiazdy!

Cała ta idea na papierze wygląda świetnie- drużyna złożona z czterech gwiazd. Łącznie 43 występy w Meczu Gwiazd, 6 tytułów mistrzowskich i 4 statuetki MVP sezonu regularnego- osiągnięcia mówią same za siebie. Teoretycznie o resztę nie trzeba się martwić. Ławkę rezerwowych jakoś się skompletuje. W końcu kto nie chce grać w drużynie naszpikowanej gwiazdami? Doświadczenie będzie po ich stronie. Co może się nie udać?

Niestety to nie jest takie kolorowe, jak się wydaje. Cała ta idea może być jednym wielkim niewypałem. Oczywiście o ile dojdzie do skutku. Pomysł stworzenia ekipy z czterech gwiazd na pierwszy rzut oka jest świetny. Ale przyjrzyjmy się temu dokładnie.

James, Wade i Anthony to gracze wybrani w Drafcie w 2003 roku, a Paul dołączył do ligi 2 lata później. Jak łatwo zauważyć, są w NBA od bardzo dawna. Idąc tym tokiem myślenia, mają już dużo kilometrów na liczniku. BINGO! W przyszłe lato Paul i James będą mieli 33 lata, Anthony 34, a Wade 36. Nie jest to jeszcze koszykarska emerytura, ale prime to już wspomnienie. Czy taki zespół ma szansę przeciwstawić się o kilka lat młodszym Golden State Warriors? Ci sami zawodnicy sprzed kilku lat może mieliby szansę, jednak obecnie- nie. Banana boat team nie będą młodsi, a co za tym idzie- lepsi. A tegoroczna ekipa Warriors może być jeszcze lepsza.

Stworzenie zespołu złożone z takich weteranów może być ciężkie. Połączenie charakterów na boisku, a przede wszystkim w szatni często stwarza problemy. Przekonali się o tym Lakers 2012/13. To miał być zespół gotowy na zdetronizowanie Miami Heat. Jednak połączenie: Nash, Bryant, Howard, Gasol kompletnie nie wypaliło i skończyło się katastrofą.

Zostawmy wiek. Przyjrzyjmy się temu, jak to może funkcjonować na boisku.

Lebron to gracz, który jest najbardziej efektywny z piłką w ręce. Tak samo sytuacja wygląda z Paulem. I z Wadem. Melo może jako strzelec w rogu, ale to w końcu on jest królem izolacji. Jak to ma funkcjonować? Może wprowadzenie czterech piłek w meczu NBA by pomogło? Żarty żartami, ale ta czwórka może mieć problemy z dogadaniem się na parkiecie.

James potrzebuje strzelców wokół. Anthony to dobry fit do Jamesa, Paul nie do końca, ale obaj mogą jakoś razem funkcjonować. Wade byłby zawodnikiem z ławki, więc miałby szansę na swoją rolę w ataku.

Jednak atak to nie może być najmniejsza zmartwienie tej ekipy- problem to obrona. NBA jest ligą graną w bardzo szybkim tempie. Nie ma miejsce na gapiostwo, czy obijanie się w obronie. Drużyna złożona z weteranów to nie brzmi jak recepta na udaną defensywę.

James to jeden z najlepszych obrońców w historii, ale naturalnie im jest starszy, tym nie robi już takiej różnicy po bronionej stronie parkietu. Wade, czyli najstarszy z tej czwórki, lata świetności ma już za sobą i nie jest już tym samym graczem co kiedyś. Paul jako jedyny jest cały czas dobrym defensorem. A Melo? O jego postawie w obronie krążą legendy. Anthony jest naprawdę kiepskim obrońcą. Nie widzę, jak ci gracze mogą stworzyć dobrą defensywę. Jeśli tegoroczni Cavs nie byli w stanie zatrzymać Warriors, to James, Wade, Anthony i Paul tym bardziej tego nie zrobią.

Pomijając aspekty sportowe, dużą rolę mogą odegrać finanse. Dla każdego z tych zawodników (no może poza Lebronem) przyszłe lato może być ostatnią szansą na duży kontrakt.

James zapowiedział, że nie będzie podpisywał kontraktów niższych niż maksymalne. Chris Paul może nadal liczyć na duże pieniądze, choćby od Houston Rockets. Wade i Anthony nie są już warci wysokich kontraktów, ale nadal mają sporą wartość w lidze.

Załóżmy, że James i Paul chcą maxa, Melo i Wade łącznie 20 milionów. Daje to kwotę ok. 90 milionów dolarów. A trzeba pamiętać, że salary cap wyniesie w okolicach 100 milionów. Któryś z klubów musiałby mieć praktycznie wyczyszczoną listę płac. Tylko czy to w ogóle ma sens? Czy chcesz płacić większość swoich pieniędzy grupie starzejących się koszykarzy? Marketingowo to na pewno ma sens. W końcu to są nazwiska, a dla nazwisk głównie przychodzi się na mecze. Sportowo? Niezupełnie.

Teoretycznie zawodnicy mogliby wziąć mniej pieniędzy. Przecież skoro zarobili kilkaset milionów dolarów przez całą karierę, to mogą sobie odpuścić te kilka/kilkanaście, prawda? Łatwo jest rozporządzać czyimiś pieniędzmi. Wiesz, można gdybać i mówić, co by się zrobiło na ich miejscu. Jednak to jest ich decyzja, a przede wszystkim ich dolary, na które de facto zapracowali ciężką pracą.

Czy ta wizja się urzeczywistni?

Nie. Problemem będą pieniądze. Nie zakładam, że na późniejszym etapie swoich karier nie zagrają razem, ale teraz trudno tego oczekiwać. Wizja wysokich kontraktów nie pozwoli na stworzenie tej pięknej perspektywy. Jeśli James chce gonić Jordana w ilości mistrzowskich pierścieni to wie, że ten eksperyment mu tego nie zagwarantuje.

Czy może się urzeczywistnić?

Oczywiście. W NBA nie takie cuda się działy. W końcu to najlepsza, ale też najbardziej nieprzewidywalna koszykarska liga na świecie.

Nigdy nie mów nigdy.

 

 

Zaloguj się aby dodawać komentarze