Aron Domżała: Wierzę, że wygranie Dakaru jest w naszym zasięgu

tło

fot. Aron Domżała/Facebook

– Najlepszy zawodnik w najlepszym aucie na Dakarze nie ma gwarancji sukcesu. Jest tyle zmiennych, że typowanie to czysta loteria. Przed startem miałem wypisanych kilkunastu najmocniejszych rywali i Francisco „Chaleco” Lopez był wysoko na tej liście – mówi serwisowi Zagranie.com Aron Domżała, który w tegorocznym rajdzie Dakar zajął trzecie miejsce w klasie SSV.

Kamil Piłaszewicz: Zanim rozpocznę przepytywanie, zdejmuję czapkę i serdecznie gratuluję stanięcia na pudle w swojej kategorii. Będąc chwilę po przekroczeniu linii mety, powiedział Pan: „Gdy zobaczyliśmy metę, trudno było utrzymać emocje na wodzy! Muszę przyznać, że trochę zaszkliły mi się oczy!”. Wspomnienie tegorocznego rezultatu z Rajdu Dakar nadal wywołują łzy szczęścia w oczach?

Aron Domżała: Dziękuję. Nie, ale na pewno są to radosne wspomnienia.

Po pierwszym tygodniu rywalizacji przewodził Pan w stawce SSV i wielu kibiców miało nadzieję, że uda się Panu pójść w ślady Rafała Sonika, który swego czasu zwyciężył w klasyfikacji generalnej w najtrudniejszym rajdzie terenowym świata. Wówczas również Pan zaczynał sądzić, że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki?

– Komuś, kto nie był na Dakarze trudno sobie wyobrazić, jak trudne i długie są etapy oraz jak wiele na Dakarze może się wydarzyć. Jadąc na czas po bezdrożach, na każdym kilometrze czeka na nas pułapka, jak dziura, kamień, czy ścięta wydma; że już nie wspomnę, że można się najzwyczajniej w świecie zgubić na kilkadziesiąt minut. Prowadzenie w połowie rajdu to na pewno dobra rzecz, ale do mety jest wtedy jeszcze bardzo daleko.

W jaki sposób radził Pan sobie, nie tyle z presją, ile ze świadomością, że po tygodniu rywalizacji prowadzi w klasyfikacji tak popularnego rajdu?

– Na pewno pomogła pokora, której nauczyły mnie poprzednie Dakary. Było to raczej miłe uczucie.

tło

fot. Aron Domżała/Facebook

Jedenasty etap można uznać za najtrudniejszy, czy najbardziej pechowy dla Arona Domżały?

– Najbardziej pechowy był ósmy etap, gdzie awarii uległ tylny wachacz, co kosztowało nas około trzydzieści minut. Z kolei na dziewiątym etapie, podczas 470-kilometrowego odcinka, trasa była tak kamienista, że po 120 km nie mieliśmy już zapasowych kół. Można sobie wyobrazić, jakie ma się tempo na kolejnych 350 km, gdy nie ma się już kolejnej szansy na zmianę kół, a na trasie jedzie się dalej tylko po kamieniach.

W takich zawodach, jak Rajd Dakar w ogóle można mówić o czymś takim jak najtrudniejszy etap?

– Każdy jest trudny, ale są takie, które pamięta się bardzo długo. Dla mnie takim etapem był wspomniany dziewiąty, gdzie przez 470 kilometrów jechaliśmy tylko po kamieniach. Dla zobrazowania sytuacji powiem, że trasa bardziej przypominała koryto górskiej rzeki, niż drogę.

Wracając do tegorocznej edycji, mimo długiej i zaciętej rywalizacji, to Francisco Lopez może poszczycić się triumfem w Rajdzie Dakar w klasie SSV. I tak się zastanawiam, jakie czynniki zadecydowały o triumfie chilijskiego zawodnika?

– „Chaleco”, jak go nazywają, po prostu popełnił najmniej błędów. Wszyscy, gdy jechaliśmy razem, mieliśmy bardzo podobne tempo, ale koniec końców największe różnice wynikały z większych błędów, jak kapcie, czy nawigacja oraz oczywiście z awarii technicznych, na które nie mamy wpływu.
Na Dakarze liczy się powtarzalność. Zawodnik, który ma dobre tempo, niekoniecznie najlepsze, ale nie popełnia błędów, wygrywa. Oczywiście czasami musi jeszcze dobrze wiać wiatr, jak w skokach narciarskich. (uśmiech)

Rzeczywiście to o nim można mówić jako o najcięższym rywalu do pokonania, podczas tegorocznej edycji Rajdu Dakar?

– Najlepszy zawodnik w najlepszym aucie na Dakarze nie ma gwarancji sukcesu. Jest tyle zmiennych, że typowanie to czysta loteria. Przed startem miałem wypisanych kilkunastu najmocniejszych rywali i on był wysoko na tej liście.

tło

fot. Aron Domżała/Facebook

Wizja zwyciężenia w następnej edycji w klasie SSV na razie jest marzeniem, czy realnym planem, który już powoli zaczyna być realizowany?

– Wierzę, że pierwsze miejsce jest w naszym zasięgu. Ale start w Dakarze to ogromne przedsięwzięcie i nie zawsze wszystko jest w naszych rękach.

A może na razie nadszedł czas celebracji osiągniętego sukcesu?

– Dokładnie, na tym teraz się koncentruję! (śmiech)

I na sam koniec oddaję Panu głos, by przekazał Pan fanom to, co tylko Pan chce.

– Bardzo dziękuję za wsparcie. Byłem zaskoczony, jak wiele osób śledziło nasze zmagania i nam kibicowało. W trudnych momentach na rajdzie naprawdę nas to motywowało, aby się podnieść i dać z siebie wszystko.

tło fot. Aron Domżała/Facebook

Zaloguj się aby dodawać komentarze