Noc w NBA: Celtics odpowiedzieli i drużyna Gortata staje teraz pod ścianą

Było to dziewiąte spotkanie tych zespołów w obecnym sezonie i po raz dziewiąty wygrywa zespół gospodarzy. Boston Celtics odpowiedzieli po dwóch sromotnych porażkach w Waszyngtonie i pokonali pewnie Wizards, 123-101. Przez cały mecz kontrolowali szybko uzyskaną przewagę i ani przez moment nie było czuć, żeby goście odrobili tę stratę. Wizards stoją teraz przed bardzo trudnym wyzwaniem: muszą wygrać pozostałe dwa mecze, z czego potencjalny mecz nr 7 zostanie rozegrany na parkiecie rywala. A jak pokazało dzisiejsze spotkanie, rozgrywanie meczów w TD Garden nie należy do najłatwiejszych. 

Ta seria ma naprawdę dziwny przebieg. Po pierwszych dwóch spotkaniach mimo prowadzenia Celtics 2-0, nie czuło się ich dominacji- w obu pojedynkach musieli odrabiać dwucyfrowe straty, a mecz nr 2 można uznać za przegrany przez Wizards, niż wygrany przez gospodarzy. Na parkiecie w Washingtonie podopieczni Brada Stevensa kompletnie nie istnieli: w meczu nr 3 oddanych 22 punkty z rzędu w pierwszej kwarcie, a w czwartej batalii Celtics w trzeciej kwarcie Celtics stracili 26 punktów, nie rzucając przy tym żadnego. Wydawało się, że momentum jest po stronie Wizards. W końcu to oni grali bardzo dobrze na parkiecie rywala, a w Verizon Center dosłownie zdominowali gości, kiedy to oni wyglądali jak rozstawiony z numerem pierwszym zespół, a Celtics jak banda przypadkowych kolegów z osiedla.

I nadszedł mecz numer 5.

Celtics wyszli z zupełnie innym nastawieniem od początku. To oni zdobyli 16 punktów w pierwszej kwarcie z rzędu, obejmując prowadzenie na starcie meczu. Nie dali się rozpędzić Wizards po swoich stratach, a wręcz przeciwnie- to oni wykorzystywali błędy rywali i napędzali tempo gry. W samej pierwszej kwarcie mieli 15 punktów z kontrataków, nie myląc się przy żadnej z sześciu prób.

Tym razem nie potrzeba było nadludzkich popisów Isaiaha Thomasa. Celtics mogli liczyć na wsparcie pozostałych starterów.

Playoffowy mecz życia zagrał Avery Bradley, który już po trzech kwartach miał 29 punktów, co jest jego najwyższą zdobyczą w rozgrywkach posezonowych. Bradley dopiero po raz trzeci rzucił więcej niż 20 punktów playoffach. Co ciekawe, oba te mecze miały miejsce w serii z Bulls, gdzie Celtics zaczęli od dwóch porażek na własnym parkiecie. Avery wie, kiedy ma wejść na wyższy poziom.

Bradley zapowiadał Gortatowi, co może się wydarzyć i niewątpliwie dotrzymał swojej obietnicy.

Rzucający obrońca Celtics praktycznie przez całą serię zmagał się z kontuzją i nie grał na poziomie, do jakiego nas przyzwyczaił. W obu spotkaniach rozgrywanych na parkiecie rywala zdobył zaledwie 12 punktów. Dziś widzieliśmy najlepszą wersję Bradleya: agresywnego, szukające rzutu, a przede wszystkim skutecznego. Już w pierwszej połowie miał 25 punktów, przy okazji kryjąc najgroźniejszych przeciwników: Walla i Beala.

18 oczek dołożył Jae Crowder, a Al Horford miał swoją typową linijkę w playoffach: 19 punktów (8/9 z gry), 6 zbiórek, 7 asyst, a do tego jeszcze 3 bloki. Był to już jego 9. mecz na minimum 10 punktów i skuteczności powyżej 50% w tych playoffach.

Wspomniany Thomas mógł patrzeć z boku na popisy kolegów. Był to jego trzeci występ z rzędu na mniej niż 20 punktów. W trakcie sezonu regularnego nie miał nawet dwóch takich kolejnych spotkań. Ale z co z tego, skoro jego drużyna wygrywa w dominującym stylu? Mały wojownik miał 18 punktów, do których dołożył 9 asyst.

Byliśmy świadkami bardzo niekonwencjonalnego zagrania graczy Celtics. Wiadomo, że koszykówka się rozwija, gracze podkoszowi rzucają za trzy, rozgrywają kontrataki, ale takie coś? Isaiah Thomas, czyli najmniejszy gracz na boisku stawia zasłonę dla Ala Horforda? Nic dziwnego, że Marcin Gortat wydawał się lekko skonsternowany w tej sytuacji i nie wiedział, co zrobić. Takie czasy.

Kluczem do zwycięstwa Celtów była ich skuteczność z gry (a zarazem nieskuteczność Wizards). Celtics trafili 53% rzutów z gry, w tym aż 16 z 33 oddanych trójek (48.5%), a Czarodzieje tylko 38.5% i zaledwie 7 z 29 rzutów za trzy punkty (24.1%). Co więcej, podopieczni Scotta Brooksa po raz pierwszy w tej serii nie zdominowali desek. Mieli łącznie o 3 zbiórki mniej (chociaż o 7 więcej w ataku). Oczywiście wiele z tych zbiórek Celtics wynika z nieskuteczności Wizards, ale tak czy inaczej, gospodarze zdecydowanie lepiej wywiązali się z zadania zastawiania swojej tablicy.

Patrząc na dzisiejszy występ Wizards, trudno było doszukać się podobieństw do drużyny, która tak zdominowała poprzednie dwa spotkania. Kompletny brak energii, gapiostwo w obronie, zostawianie wolnych strzelców na dystansie. Dziwnie było patrzeć na to, jaką metamorfozę przeszła ta drużyna w ciągu kilku dni.

John Wall wydaje się, że w ogóle nie pojawił się na meczu. Ktoś go może widział? Czy może ukrywa się u Ciebie w domu za kanapą albo pod łóżkiem? To nie był ten sam zawodnik, który przez całe playoffy emanował swagiem, pewnością siebie i rządził po obu stronach parkietu. Patrząc na statystyki, pomyślisz, że Wall zagrał całkiem dobry mecz: 21 punktów, 4 asysty, 2 bloki, a wskaźnik plus/minus tylko –9. Jednak warto zwrócić uwagę, że przed tym meczem rozgrywający Wizards zaliczał nieco ponad 12 asyst w meczu. 8 asyst mniej robi różnicę- było to widać w tym spotkaniu (w odróżnieniu od Walla).

Marcin Gortat zagrał solidnie, jak to ma w zwyczaju. Miał aż 5 zbiórek w ataku, wywierał presję na obronie rywali i nie dawał chwili wytchnienia podkoszowym rywali na ofensywnej desce. Decyzja trenera Brooksa o tak krótkich minutach Gortata wydaje się dziwna. Marcin robił różnicę swoimi zbiórkami i zasłonami, a zagrał tylko niecałe 25 minut.

Kibice Celtics niewątpliwie pamiętają wydarzenia między Kelly Olynykiem, a Kelly Oubre. Zapowiadali gorące powitanie dla młodego gracza Wizards i można śmiało powiedzieć, że nie zawiedli.

Dzisiejsze spotkanie to kontynuacją wątpliwie emocjonującej drugiej rundy playoffów. Tylko 2 spośród 18 rozegranych spotkań w tej fazie rozgrywek rozstrzygnęło się mniej niż dziesięcioma punktami. 16.8 punktu- taką średnią przewagę kończą się mecze w tej fazie. Do tego mieliśmy dwie serie, gdzie wygrywała tylko jedna drużyna, a w dwóch pozostałych teoretycznie stan serii wynosi 3-2, ale to tylko pozory. Brak emocji, zaciętych końcówek, czyli tego, co jest kwintesencją playoffów. Gdzie się podziały te emocjonujące na koniec meczu, game winnery, rzuty rozpaczy na dogrywkę?

Wizards mają czas do piątku, żeby otrząsnąć się i pokazać swoje prawdziwe oblicze. Zostają postawieni pod ścianą jako zespół i muszą pokazać, że są w stanie walczyć o najwyższe cele. Takie momenty jak ten, determinują prawdziwość zespołów.

Jakby nie patrzeć, w każdym spotkaniu tych zespołów wygrywał zespół grający na własnym parkiecie, więc powinni wygrać mecz numer 6. Czy ten trend utrzyma się w najbliższych dwóch spotkaniach, czy Celtics zakończą tę rywalizację na wyjeździe? Odpowiedź na to pytanie poznamy w nocy z piątku na sobotę o godzinie drugiej. Nie zapomnij zapisać tej daty w swoim kalendarzu, bo może być to ostatni mecz Marcina Gortata w tym sezonie.

Zaloguj się aby dodawać komentarze