Michał „Wampir” Pasternak po Fame 21: Dobrze się złożyło, że mogłem pokarać Alana na pełnym dystansie!
– On się wywodzi ze sportów uderzanych. O ile się dobrze orientuję, to właśnie z K-1. Także jeżeli chce rewanżu, to zróbmy go w K-1. Niech zawalczy ze mną w płaszczyźnie, w której będzie czuł się najlepiej, a ja – powiedzmy – że najgorzej – mówi portalowi Zagranie Michał „Wampir” Pasternak kilka dni po wygranej nad Alanem Kwiecińskim na FAME MMA 21.
fot. Łukasz Sobala/PressFocus
Kamil Piłaszewicz: Przed układaniem pytań popatrzyłem, jak piszą w sieci o Twoim ostatnim pojedynku. I tak o to natknąłem się na tytuł z mma.pl, gdzie po Fame 21 napisano: „Wampir wyssał energię z Kwiecińskiego!”. To najlepszy, bo najtrafniejszy opis Waszego pojedynku?
Michał „Wampir” Pasternak: Nie wiem, czy „najlepszy”, bo każdy może powiedzieć coś innego. Jedni właśnie tak stwierdzą; drudzy, że go zdominowałem; a trzeci, że Alan mógłby wygrać, gdyby miał więcej sił.
Patrząc na to, jak rozbity i pogrążający się w chaosie w trzeciej rundzie był rywal, jak bardzo kusiło znokautowanie go?
– Cały czas do tego dążyłem. Chociaż też przyznaję, że nie dałem rady. Jestem świadomy tego, że nie jestem wybitnym pięściarzem. Dlatego też wiedziałem, że choć dominowałem, kontrolowałem walkę, to nie byłem w stanie go znokautować.
Dopytuję, bo z jednej strony mieliśmy trzymanie się taktyki nakreślonej przez trenera, a z drugiej wiem, że kto jak kto, ale akurat „Wampir” to uwielbia wchodzić w bitki co się zowie! I tak się zastanawiam ile kosztowało posłuchanie się trenera? Czy widziałeś, że możesz np. wcześniej pójść z szarżą i skończyć?
– Gdybym wchodził do oktagonu pierwszy raz, to miałbym inne podejście. Jednak tak się składa, że stoczyłem bardzo dużo walk i w każdej trzymałem się ustaleń trenera. To, że ktoś mi przed pojedynkiem ubliżał, czy – tak jak tu – uderzył, to nie znaczy, że miałbym zachowywać się jak zwierzę. Jestem fighterem, który potrafi panować nad emocjami. Nie przestanę myśleć i nie zafiksuję się na zrobienie mu, jak największej krzywdy. Taki obraz może mieć osoba, która pierwszy raz ogląda jakiś pojedynek. Uważam, że sztuki walki są jak szachy, tzn. że każdy ma swoje atuty, własne ustalenia z narożnikiem i jedynym pytaniem pozostaje, kto da się wciągnąć w grę przeciwnika.
Zwłaszcza, że przecież Twój ostatni przeciwnik był liczony pod koniec drugiej rundy, co najlepiej oddaje, jaką miałeś przewagę i jak umiejętności go zaskoczyłeś. Zakładałeś, że aż w takim stopniu będziesz nad nim górować?
– Byłem pewnym tego, że tak będzie. Z resztą, jak mówię, sprawdziło się wszystko to, co zakładałem z trenerem. Uważam, że mój ostatni przeciwnik chciał mnie wciągnąć w awanturę. Mówię o takim pójściu w zwarcie na zasadzie: „Padniesz Ty albo ja”. Z resztą, to było jego jedyną szansą na wygraną. Poza tym wiedziałem, że na początku starcia będzie dynamiczniejszy, bo jest ode mnie niższy i ma mniejszy zasięg. Tak więc to było pewne, że będzie próbował trafić mnie hakami, czy sierpami. Dlatego też biłem tak dużo prostych.
Tak patrząc na to starcie, to wiadomym jest, że wiele można powiedzieć przed galą. Jednak będąc już po niej i słuchając Ciebie, to… Opisałbyś ją słowami „easy money”?
– Uwielbiam zawodników, którzy dużo mówią przed pojedynkiem. Lubię tych, którzy „skaczą”, robią z siebie bardzo groźnych fighterów, a później w konfrontacji wychodzi jak wychodzi. Tylko dla mnie też nie ma łatwych pojedynków. Tak naprawdę, jeśli ktoś mówi, że jakiś pojedynek był dla niego „easy money”, to tak naprawdę robi tylko show. Każde starcie kosztuje dużo nerwów, przygotowań. Także nie, z pewnością tak bym nie powiedział, bo to nie są dla mnie „łatwe pieniądze”.
Wspomniałeś wcześniej, że wszystko udało się zrealizować z tego, co założyłeś z trenerem. A czy był jakikolwiek moment, zdarzenie, które Cię zaskoczyło w trakcie trwania pojedynku?
– Zaskoczył mnie tylko tym, że wytrwał do końca. Myślałem, że z czasem u niego narodzi się taka myśl, że skoro: „Na punkty nie wygram, a też jest tylko coraz gorzej”, to, że się podda. Jednak tego nie zrobił. Dlatego też miałem okazję pokarać go za to wszystko, co powiedział przed naszym pojedynkiem. Nawet się cieszę z tego, że wytrwał te 9 minut, bo właśnie chciałem go ukarać – przede wszystkim za to, że uderzył mnie na konferencji. Wiem, że on, czy jemu podobni powiedzą, że tego rodzaju trafienie z otwartej dłoni jest w ramach jakiejś konwencji, że jest w pewnym sensie dopuszczalne. Dla mnie nie jest. Też nie jestem dzieckiem, więc jeżeli ktoś chce się bić, to się bijmy.
Odnoszę wrażenie, że takie zachowania pojawiają się wtedy, kiedy czujesz, że brakuje Ci już sportowych argumentów, ku wygranej. Tym samym szuka się innego sposobu, którym jest prowokowanie za wszelką cenę.
– Wiedzieliśmy, że tak będzie. Uważam podobnie, tzn. jeżeli dajesz się ponieść emocjom przed pojedynkiem, to znaczy, że zaczynasz się bać i tracisz kontrolę; a mnie to tylko nakręca. Nie potrzebuję dodatkowego „pobudzania się” krzykami, czy rzucaniem się. Jeśli ktoś tak robi, to dla mnie jest to jasny sygnał, że już się nie wyśpi przed walką i że będzie myślał tylko o niej, co nie jest ani dobre, ani zdrowe.
Właśnie, a jakie są Twoje?
– Mnie wystarczy, że pójdę do lasu, czy obejrzę film lub poczytam książkę. Potrafię się skupić na tym, co robię w danej chwili, a nie na tym, co się wydarzy za miesiąc, dwa, czy za tydzień. Po prostu chodzi o to, aby jak najbardziej odciągnąć myśli od tego, co ma się wydarzyć. Pewnie ktoś inny woli skorzystać z pomocy psychologa sportowego itp. osób. Nigdy nie korzystałem z ich usług, bo uważam, że sobie świetnie radzę.
Jesteśmy raptem kilka dni po gali, więc to będzie zapewne bardziej pytanie teoretyczne niż odnoszące się do jakichś ustaleń z zarządzającymi organizacją. Jednak je zadam, bo ciekawi mnie, czy jeszcze widzisz możliwość dania rewanżu Alanowi?
– Unikam stwierdzania, że: „Jestem od dawania rewanżu”. Jestem to od tego, żeby walczyć, a od Fame’u otrzymuję takie warunki, że mogę pojedynkować się dosłownie z każdym. Mogę robić nawet i po 70 rewanżów. Jeżeli tylko zarządzający organizacją kogoś zaproponują, przedstawią pomysł mojemu trenerowi, to jesteśmy otwarci. Mogę bić się z każdym. Nie jestem, jak ci celebryci, z którymi się biję, którzy mówią, że z jakiś powodów nie dadzą rewanżu. A co do samego Alana, to z tego, co on mówił, to już jesteśmy umówieni na rewanż. Chyba chciałby stoczyć go w K-1, ale prawdę mówiąc wolałbym zmierzyć się z nim na zasadach PRIDE. Dlatego, że skoro nawzajem do siebie żywimy tak negatywne emocje, to wykorzystajmy jak najbrutalniejsze zasady.
Tylko właśnie, czy Alan zgodzi się na nie? Podejrzewam, że może szukać płaszczyzny, w której będzie czuć się, jak najlepiej, by wybrać tę, w której będzie miał największe szanse na pokonanie Ciebie.
– On się wywodzi ze sportów uderzanych. O ile się dobrze orientuję, to właśnie z K-1. Także jeżeli chce rewanżu, to zróbmy go w K-1. Niech zawalczy ze mną w płaszczyźnie, w której będzie czuł się najlepiej, a ja – powiedzmy – że najgorzej. Z resztą, odkąd trafiłem do freak fightów, to każdy mi wypominał, że słabo sobie radzę w stójce. Mówił o tym Tyburski, który był jeszcze chwalony przez wszystkich za to, jakim to jest świetnym puncherem. Pokonałem go. Później bardzo dużo mówił o tym Zadora, który jest uznawany za jednego z lepszych zawodników sportów uderzanych w naszym kraju. Pokonałem go w starciu pięściarskim. Formule, którą sam sobie wybrał. I teraz tak samo postąpił Kwieciński. Uważał, że jestem flegmatyczny.
Przypuszczam, że takie podejście może wynikać z patrzenia na Twój rekord w samym MMA, gdzie jest 16 – 10. Na bazie tego wyciągają wnioski w stylu, że: „Skoro jest tyle przegranych, to mam szansę z nim wygrać”. Tylko, że w pozostałych formułach masz na koncie same wygrane.
– I to jest złe podejście do tematu. Mogą sobie patrzeć na rekord, tylko powinni zobaczyć, z kim walczyłem.
Zgadzam się.
– Pojedynkowałem się z takimi fighterami, z którymi oni – najprawdopodobniej – nigdy nie będą mieli okazji zawalczyć. Brałem tak ciężkie walki, że niewielu podjęłoby się ich na moim miejscu. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy jest wysokie ryzyko porażki, tylko jechałem, żeby się sprawdzić z mocniejszymi ode mnie. Jestem szczęśliwy z tego, że mogłem się z nimi spróbować. Dla mnie zaszczytem było to, że mogłem pojedynkować się z takimi, gdzie niektórzy z nich są nazywani „legendami”.
Przykładowo ofertę starcia z Ivanem Shtyrkovem otrzymałem na 4 tygodnie przed galą. Przede mną był zawodnik, który miał tam bodajże rekord 15-0. Z tego, co wiem, to jednego dnia się zgodził na tę walkę, a następnego się wycofał. Właśnie przekalkulował, co mu się bardziej opłaca. Zmienił zdanie, żeby dbać o to „zero”. Natomiast jak do mnie zadzwonili, to minęła godzina i już mieliśmy podpisaną umowę.
Także naprawdę, nie patrzę na rekord, bo to nie on walczy. Domyślam się, że zwłaszcza młodzi zawodnicy chcą pielęgnować ten bilans. Nie jestem na ich miejscu i moim celem też nie jest np. znalezienie się w UFC. Uważam, że na ten moment kariery jestem w najlepszym miejscu dla siebie.
W tym miejscu myślę, że należy nawiązać do piku Twojej sportowej kariery i – tak patrząc z perspektywy czasu – który okres byś wybrał?
– Zdecydowanie kiedy byłem w ONE Championship. Tam też mnie nie oszczędzali. Może poza debiutem, gdzie dali mi takiego rywala, który wtedy też nie był u nich na TOP-ie; żeby nas sprawdzić. Natomiast później mierzyłem się tam wyłącznie z najlepszymi ze swojej kategorii wagowej.
Tak apropos do tego „trzymania rekordu”, to moglibyśmy przytoczyć choćby ostatnią walkę Adriana Bartosińskiego. Jeżeli już miałbym porównywać, to wydaje mi się, że większość obecnych kibiców jednak wolałaby kupić bilet na Twoją walkę niż taką, jaką ostatnio dał „Bartos”.
– Mam inne zdanie na temat występu Adriana. Uważam, że jest bardzo dobrym zawodnikiem, który doskonale zawalczył. Do tego jest jeszcze młodym fighterem i jeżeli odejdzie z KSW, to bardzo szybko trafi do UFC. Jeśli ktoś narzeka, że on za dużo pracował, czy pracuje zapasami, to niech się przygotuje na niego. Niech nie da się obalić, nie da się zklinczować w konfrontacji z nim. Dopóty dopóki nikt z nim nie wygra, to każdy powinien oddawać mu szacunek. Inną kwestią jest to, że dla jednych ta walka nie była ciekawa, a dla drugich – tych, którzy się znają na grapplingu, czy ogólnie tych wszystkich parterowych sposobach toczenia walki – to była świetna.
Właśnie podobnej tezy po gali trzymał się np. Mariusz Olkiewicz z Inthecage mówiąc, że to nie był pojedynek dla tych fanów, którzy siedzą przy piwku z popcornem i oglądają galę; tylko dla tych, którzy faktycznie tzw. „głębiej” siedzą w temacie.
– Mariusz Olkiewicz to jest gość, który od zawsze jest w kółku wzajemnej adoracji w polskim MMA. Także akurat jego zdanie najmniej mnie interesuje. On ma takie zdanie, jakie ktoś mu powie. Tak jak wyrażą się szefowie, to on to podłapuje i dobiera do ich tezy argumenty. Nie ukrywam tego, że nie lubię gościa. Jestem freakiem i przez to mogę szczerze powiedzieć o tym, co myślę na temat jednego, czy drugiego gościa, który robi wywiady.
Właśnie, co do „bycia freakiem”, to wspomnijmy też o tym, że o Twoim ostatnim pojedynku będzie się długo mówiło też z innego powodu. Nawiązuję do tego, że pierwotnie mieliście zawalczyć z kimś innym. Jako, że Ciebie zestawiano z Pawłem Tyburskim, to wręcz „muszę” zapytać o Twoje spojrzenie na jego zachowanie na konferencji prasowej.
– Nie. Dlatego też został surowo ukarany przez federację FAME. W ogóle Paweł ma dziwne jazdy. Słyszy jakieś głosy, opowiada o rzeczach, o których nigdy nie słyszałem. Przykładowo, że w organizacjach freakowych trzeba robić dymy na siłę. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem będąc na odprawach. On ma swój świat, który znacząco różni się od rzeczywistości innych ludzi. Tak jak opowiadał, że słyszał, że mówiłem to i to, kiedy nie wypowiadałem takich słów, jakie przytaczał.
Tak jak mówię, uważam, że Paweł jest dziwnym człowiekiem. A już to jego zachowanie w stronę Kasjusza na 4, 5 dni przed walką to było karygodne. On się teraz broni, że odpowiedział na wypowiedziane słowa pod jego adresem. Tylko, że kiedy stajesz się agresywny? Wtedy, kiedy brakuje argumentów. Mogę dodać tyle tylko, że chciałbym z nim kiedyś zawalczyć. Najlepiej w MMA, bo ma bardzo dobre ground and pound.
Z jednej strony można by było powiedzieć, że: „Skoro freaki to cyrk, zabawa formą, to zachowanie było dopasowane do miejsca”. Z drugiej, że to już przesadne przekroczenie zasad. Patrząc, ile i jakich rzeczy się dzieje we freakach, to mogło to być celowe zagranie, aby jeszcze podkręcić atmosferę przed galą?
– Tylko, jak można tak powiedzieć, kiedy na kilka dni przed galą wypada Ci jedna z ważniejszych walk z karty. Jego zachowanie było naganne. Faktem jest że w swoim życiu spotkałem niewielu ludzi, którzy faktycznie potrafili powiedzieć: „Przepraszam, zrobiłem źle, przyjmę karę”. Z celebrytami jest ten problem, że oni myślą, że są w ogóle najważniejsi, jak faraonowie. Także pewnie się pojawiły komentarze fanów teorii spiskowych, że zrobili to specjalnie, aby podkręcić atmosferę.
Tylko, że to działa na tej samej zasadzie, jak ktoś Ci po walce powie, że: „Ten pojedynek był ustawiony”. Być może rzeczywiście ludzie szukają za wszelką cenę drugiego dna, ale – moim zdaniem – go nie ma. Gość się nie potrafił zachować. Najlepiej by było, jakby teraz się nie odzywał i zwyczajnie przyjął karę. A teraz za wszelką cenę się próbuje wybielać. Sądzę, że niczego z tego nie zrozumiał. Dlatego, że wszędzie szuka winnego, tylko nie w sobie. Wiesz, to są tak „czyści” ludzie, tak wyjątkowi, że oni nigdy nic nie robią źle.
Tyle w tym wszystkim dobrego, że zarządzający organizacją szybko zmienili Ci przeciwnika. I to takiego, z którym toczyłeś jeden z głośniejszych sporów ostatnich miesięcy. Można uznać, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i dostałeś jeszcze „ciekawszego” rywala?
– Kwieciński nie był bardziej interesującym przeciwnikiem. Pod kątem sportowym Tyburski postawiłby większy opór. Chyba, że ponownie by zaczął chodzić na imprezy i znowu zaniedbał przygotowania.
Nie tyle miałem na myśli sam kontekst sportowy, a całą otoczkę przed pojedynkiem.
– Myślę, że i walka z Tyburskim, i Kwiecińskim zrobiła dobre wyniki.
Na koniec chciałem zapytać o możliwego najbliższego przeciwnika, ale teraz nie wiem, czy pytanie się nie zdezaktualizowało… Tak więc, czy jest coś, co chciałbyś przekazać czytelnikom, a o co nie zapytałem?
– Na pewno to, że za nami kolejna świetna gala, gdzie ponownie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wiem, że się powtarzam, ale FAME jest tak dobrze poukładaną organizacją pod względem robienia eventów, współpracy z zawodnikami, promocji, że nie mogę im niczego zarzucić.
Walczyłem dla wielu organizacji, również za granicą i naprawdę uważam, że FAME zasługuje na miano „TOP-u”. Dlatego też cały czas uważam, że federacje sportowe powinny uczyć się od freakowych. Wiem, że będą ci, którzy się ze mną nie zgodzą, ale prawda jest taka, że aby być sportowcem w naszym kraju i móc tylko trenować przed zawodami, to… Na takie coś mogą pozwolić sobie tylko nieliczni.
Słuchając odpowiedzi zacząłem się zastanawiać, że to może stąd się biorą pomysły współprac między KSW a FAME. Na konferencji prasowej przed XTB KSW 94 jeden z kibiców zapytał właścicieli, co sądzą o takim łączonym evencie, który mógłby potrwać kilka dni i mieć miejsce na PGE Narodowym. Choć odpowiadający Martin Lewandowski szybko temu zaprzeczył argumentując, że są na zupełnie innych biegunach, to jednak kibice wspominają…
– Aha, tylko żeby nie okazało się za rok, czy za dwa, że np. podmiot zamieni się we wspólnika. Jako, że to jest biznes i mowa o pieniądzach, to wszyscy mogą szybko zmienić zdanie, jeżeli zauważą, że może się to opłacić. Na dziś nie widzę sensu zestawień zawodników KSW a FAME, bo ci pierwsi są ukierunkowani wyłącznie na treningi, a drudzy na robienie jeszcze wielu innych rzeczy. Różnice są nawet w podejściu mentalnym do treningów. Jeżeli by już się o to pokusić, to z FAME’u musiałbyś brać samych najlepszych, a z KSW takich, którzy już nie są na szczycie.
Zakładając tak już czysto teoretycznie, gdyby doszło do takiego eventu i zadzwonili do Ciebie, to jaka byłaby reakcja?
– Miałbym wyje****. Przepraszam, że tak ostro, ale od dawna mówią, że nie nadaję się do bycia ich zawodnikiem. Mam nadzieję, że dotrzymają słowa. Pojedynkuję się dla dużo lepszej federacji, która i płaci mi dużo więcej, i znacznie więcej daje mi pod względem medialnym. Widzisz, to tak, jak na wywiadzie Wojsław odnosi się do tego, z kim to ja wygrywałem. Albo o, właśnie, jak Olkiewicz pyta: „Kiedy ja tam wygrałem”. Tylko, że szkoda, że nie mówią tego, z kim przegrywałem. Tak więc oni nie są zainteresowani mną, a ja nimi.
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze