Block-party w Staples Center!
Takiego meczu w NBA nie było prawie od 20 lat. Los Angeles Lakers zablokowali w niedzielę aż 20 rzutów rywala i zaliczyli najwięcej bloków w jednym spotkaniu od czasu Toronto Raptors w 2001 roku. Prym wiódł Anthony Davis, ale wcale nie odstawali także McGee czy Howard. Drużynie z Miasta Aniołów zabrakło zresztą zaledwie jednego bloku więcej, by wyrównać rekord organizacji.
Lakers po znakomitym początku rozgrywek ostatnio zaliczyli trochę gorszy, ale teraz znów seryjnie wygrywają i pozostają jednym z najlepszych zespołów w lidze. W swoim poprzednim meczu pozwolili jednak New Orleans Pelicans na aż 68 punktów w pomalowanym i zdaje się, że bardzo mocno wzięli sobie do serca reprymendę trenera Franka Vogela. W niedzielę zatrzymali bowiem Detroit Pistons na zaledwie 32 punktach w paint, a łatwego życia nie miał Andre Drummond. On sam kilkukrotnie został zablokowany, a największą furorę zrobił blok Dwighta Howarda (jeden z jego pięciu), po którym 34-letni środkowy zachował się niczym Dikembe Mutombo i pomachał palcem jakby chciał powiedzieć “nie, nie” w stronę Drummonda. Prócz Howarda swoje zrobili także Anthony Davis (osiem bloków) oraz JaVale McGee (sześć bloków). Ten ostatni po meczu zdradził nawet, że… został wytypowany do kontroli antydopingowej.
Sama liczba bloków jest zaskoczeniem, natomiast warto przypomnieć, że Lakers przystępowali do spotkania jako numer jeden w NBA pod względem średniej bloków, notując średnio siedem zablokowanych rzutów w każdym meczu. W niedzielę udało im się tę średnią niemal potroić! Taki mecz w wykonaniu Lakers to więc na pewno swego rodzaju ostrzeżenie dla innych, choć koniec końców mecz rozstrzygnął się dopiero w ostatnich minutach po tym jak LAL pozwolili drużynie z Detroit wrócić do gry. Tak czy siak, jak mówi LeBron James, posiadanie tego typu zabezpieczenia pod koszami to dla całego zespołu “prawdziwy luksus”. Nie trudno się z tym zgodzić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Lakers zablokowali tak w zasadzie 1/4 (20/78) wszystkich rzutów rywala! Wygrana z Pistons była już piątą kolejną, a czwartą z rzędu w Staples Center. Przed nimi jeszcze jeden mecz u siebie w tej serii – we wtorek z New York Knicks.
Pozostałe informacje z niedzielnej nocy w NBA:
- Lakers mecz wygrali, ale była też jedna zła wiadomość: już w drugiej kwarcie boisko opuścił Avery Bradley, czyli etatowy starter w zespole Vogela, a powodem było skręcenie kostki. To niestety kolejna w tym sezonie kontuzja obrońcy, choć w Los Angeles mają nadzieję, że uraz ten nie będzie zbyt poważny.
- Sporo emocji dostarczyli nam w niedzielę Los Angeles Clippers oraz New York Knicks, którzy swój mecz rozegrali najwcześniej – w tej samej zresztą hali, w której kilka godzin później grali Lakers i Pistons. Kibice w Los Angeles zobaczyli łącznie aż 267 punktów, a po zaciętej końcówce wygrali ostatecznie gospodarze. Na nic zdały się więc 38 punkty, rekordowe w karierze Marcusa Morrisa, który trafił 13 z 19 rzutów, w tym sześć z siedmiu trójek. Przed meczem sporo się zresztą mówiło o tym, że usługami Morrisa mogą być zainteresowani… Clippers. Pod nieobecność Kawhi Leonarda stery przejęli Paul George, Montrezl Harell oraz Lou Williams – cała trójka zdobyła w tym meczu ponad 30 oczek dla LAC!
- Czwartą z rzędu porażkę zaliczyli koszykarze Cleveland Cavaliers, którzy w niedzielę zagrali bez Kevina Love – podkoszowy jest coraz bardziej sfrustrowany, co ostatnio okazywał nawet dziwnym zachowaniem w trakcie meczu. Na domiar złego kontuzji kolana doznał Kevin Porter Jr. Jedynym pozytywem dla fanów Cavs jest więc świeżo pozyskany Dante Exum, który rozegrał jeden z najlepszych meczów w swojej karierze i zakończył zmagania z dorobkiem 28 punktów, choć nie wystarczyło to na zespół Timberwolves.
- Trwa znakomita seria Memphis Grizzlies, którzy w sobotę ograli Clippers w Los Angeles, a w niedzielę pokonali Suns w Phoenix. 30 punktów zdobył dla nich Jonas Valanciunas. Najlepszym strzelcem spotkania był jednak Devin Booker, który po pięciu kolejnych spotkaniach z dorobkiem co najmniej 30 oczek tym razem zapisał na konto… 40 punktów.
- Jedni grali bez Jimmy’ego Butlera, a drudzy bez CJ McColluma – koniec końców górą byli ci pierwsi, którzy zdaje się mają głębszy skład. Miami Heat poradzili sobie u siebie z drużyną Portland Trail Blazers, choć znakomicie zagrali Damian Lillard (34 punkty, dwanaście asyst) czy Hassan Whiteside (21 punktów, 18 zbiórek). Heat pokazali jednak co to znaczy drużyna: nawet bez Butlera aż siedmiu graczy zdobyło co najmniej 10 oczek, a przodował Goran Dragić, który w roli rezerwowego zaliczył 29 punktów oraz trzynaście asyst.