Historyczny wyczyn Vince’a Cartera!
Rozgrywa już swój 22. sezon, co jest rekordem NBA, a teraz przeszedł do historii ligi także pod innym względem. Vince Carter w sobotę po raz pierwszy w 2020 roku pojawił się na parkiecie i tym samym zagrał w czterech kolejnych dekadach. 43-letni gracz, który debiutował w 1999 roku w barwach Toronto Raptors jest jak wino!
Skrzydłowy zagrał tylko 18 minut, w tym czasie spudłował sześć z siedmiu rzutów i zdobył tylko trzy punkty, tak więc nie był to najlepszy występ w jego długiej karierze, ale w tej chwili nie ma to większego znaczenia. Vince Carter jest legendą NBA, a w historii ligi nikt nie grał dłużej od niego. Właśnie trwa jego 22. sezon, co już jest rekordem – wcześniej przez 21 lat potrafili grać jeszcze tylko Robert Parish, Dirk Nowitzki, Kevin Garnett oraz Kevin Willis. Jakby tego było mało, Carter zagrał już w latach 90. ubiegłego wieku, potem najlepsze lata kariery miał w okresie 2000-2010, kiedy też zdobył największą popularność. Począwszy od 2010 roku zmienił nieco swoją rolę i z gwiazdy stał się weteranem, którego chciałby mieć każdy w NBA klub. A teraz lata 20. rozpoczął jako najstarszy w lidze zawodnik, który bije kolejne rekordy.
Warto podkreślić, że aż 36 zawodników, którzy zagrali w tym sezonie choćby minutę w NBA urodziło się… po debiucie Cartera w lidze w 1999 roku. Na tej liście znajduje się także rewelacyjny Luka Doncić, który szturmem podbija NBA. Klubowy kolega Vince’a z Atlanty – Trae Young – miał zresztą ledwie roczek, gdy Vinsanity debiutował w lidze. Można więc rzec, że Carter przeżył niemal całe koszykarskie pokolenie. Pozostaje one jednym z zaledwie pięciu wciąż grających zawodników w czterech topowych zawodowych ligach sportowych w Stanach Zjednoczonych, którzy debiutowali w latach 90. poprzedniego wieku. Obok niego są to jeszcze Adam Viantieri (NFL), Patrick Marleau, Joe Thornton oraz Zdeno Chara (cała trójka gra w NHL).
Najciekawsze informacje z sobotniej nocy w NBA:
- Sobotę niespodzianką otworzyli nam koszykarze Memphis Grizzlies, którzy w znakomitym stylu – i po zdobyciu aż 140 punktów – ograli w Los Angeles tamtejszych Clippers. Fani w Staples Center wybuczeli więc swoich ulubieńców. Nic więc dziwnego, że po meczu zawodnikom z Miasta Aniołów nie było do śmiechu, a wiele słów krytyki padło z ust m.in. Montrezla Harrella, który wprost stwierdził, że Clippers nadal mają jeszcze mnóstwo pracy do wykonania.
- Narasta frustracja także w Cleveland, którzy w sobotę ulegli u siebie drużynie Oklahoma City Thunder, a znów zły był Kevin Love. Podkoszowy miał ponoć ostatnio także ostre spięcie z generalnym menedżerem Cavaliers i wszystko wskazuje na to, że jego przygoda z Ohio powoli dobiega końca.
- Przedłuża się absencja Kyrie’ego Irvinga, który w sobotę po raz pierwszy od dawna porozmawiał z dziennikarzami i zdradził, że konieczna może być operacja na jego kontuzjowanym ramieniu. Tymczasem do gry wrócił już Caris LaVert, lecz nie uchronił to Brooklyn Nets przed porażką z zespołem Toronto Raptors.