Nie żyje “twórca” obecnej NBA
Nie ma żadnych wątpliwości, że NBA swoją niezwykle mocną dziś pozycję na arenie międzynarodowej zawdzięcza działaniom jednej przede wszystkim osoby: komisarz David Stern przez 30 lat rządów (od 1984 do 2014 roku) podejmował wiele kontrowersyjnych decyzji, lecz był także tym, który wyprowadził NBA na światowe salony. W środę w wieku 77 lat zmarł w szpitalu w otoczeniu najbliższych z powodu udaru mózgu.
To bardzo smutna informacja, jaka już na początku 2020 roku dotarła do nas z NBA. Nie żyje David Stern, a więc w kręgach koszykarskich osoba legendarna, nawet jeśli nie wszyscy zawsze zgadzali się z jego decyzjami. Trudno znaleźć kogoś, kto w ostatnich dekadach miałby większy wpływ na to, gdzie podążyła NBA i jak rozwinęła się w jedną z najlepszych sportowych lig na całym świecie. Tym kimś jest właśnie Stern, który objął ligę w trudnym czasie, gdy rządziły w niej przede wszystkim narkotyki, co bardzo źle odbijało się na wizerunku NBA. Nowemu komisarzowi pomógł fakt, że wraz z objęciem przez niego rządów do ligi wkroczyły nowe młode gwiazdy jak m.in. Hakeem Olajuwon czy przede wszystkim Michael Jordan. Kilka lat wcześniej zadebiutowali także Magic Johnson oraz Larry Bird, a Stern za sprawą odpowiednich działań wyprowadził NBA na szczyt popularności.
Sprawił, że oglądanie koszykówki stało się jedną z ulubionych rozrywek Amerykanów, niemal na równi z bejsbolem czy futbolem amerykańskim. Przy okazji znakomicie prowadził działania marketingowe oraz globalizacyjne, otwierając NBA na świat, co zaowocowało m.in. napływem znakomitych zagranicznych graczy do ligi, ale też ogromną promocją ligi poza granicami Stanów Zjednoczonych. Dziś liga sprzedaje prawa do transmisji meczów za setki milionów dolarów, zawodnicy zarabiają krocie, a miliony ludzi z setek krajów na bieżąco śledzi ich poczynania. To także w dużej mierze zasługą Sterna było stworzenie oryginalnego Dream Teamu, który w 1992 roku na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie zrobił furorę i wygrał zawody w cuglach, przyczyniając się przy okazji do ogromnego wzrostu zainteresowania koszykówką oraz NBA. Nic więc dziwnego, że zaraz po śmierci Sternowi dziękowały za wszystko największe legendy ligi z Jordanem oraz LeBronem Jamesem na czele.
Ta informacja przyćmiła wszystko to, co działo się w środę w NBA. Tego dnia rozegrano zresztą tylko cztery spotkania:
- Los Angeles Lakers po atomowej pierwszej kwarcie utrzymali prowadzenie i ograli zespół Phoenix Suns, a Anthony Davis prócz zdobycia 26 oczek zaliczył także jeden z bardziej efektownych wsadów tego sezonu. Najlepszym strzelcem LAL był jednak LeBron, który po raz kolejny zrobił triple-double: 31 oczek, trzynaście zbiórek oraz dwanaście asyst.
- Nie udał się powrót Carmelo Anthony’ego do Nowego Jorku z nową drużyną – jego Portland Trail Blazers byli bez szans w pojedynku z Knicks w Madison Square Garden, choć sam Melo rozegrał niezłe zawody. Zdobył bowiem 26 punktów, trafiając jedenaście z 17 rzutów. Sto procent skuteczności miał za to podkoszowy gospodarzy Mitchell Robinson: 22 punkty, 11/11 z gry.
- Dobry, zespołowy mecz Orlando Magic, którzy bez większych problemów ograli w środę Washington Wizards – sześciu zawodników Magic zdobyło w tym meczu dziesięć lub więcej oczek, a najwięcej (25) miał rezerwowy rozgrywający DJ Augustin.
- To nie był najlepszy mecz Milwaukee Bucks w sezonie, lecz koniec końców udało im się ograć Timberwolves w Minneapolis. 32 punkty oraz 17 zbiórek zapisał na konto Giannis Antetokounmpo. Wilki pozostają więc jedną z najgorszych drużyn w lidze w ostatnich tygodniach, a nie pomaga fakt, że zespół nadal trapią kontuzje – w środę nie grali m.in. Karl-Anthony Towns czy Andrew Wiggins.