Moja przygoda z Realem
Mój stosunek do Realu Madryt jest chłodnie obojętny. Nie mam nic przeciwko ich zwycięstwom, ale też nie skaczę z radości po ich bramkach. Jedyne, co mogę im zarzucić to, że wygrywają ostatnio nieco za często. Gdy bowiem oglądam mecz, w którym nie gra mój ulubiony zespół, zawsze kibicuję słabszym, a Real stroną słabszą ostatnio był pewnie z dwa lata temu.
Po sobotnim finale jednak postanowiłem w choćby minimalnym stopniu uporządkować obraz Realu, jaki przemyka przez moją głowę. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu z uśmiechem przyjmowałem krążącą po polskim internecie rymowankę: “Jedna wiara, jeden klub – jedna ósma aż po grób”. Dotyczyło to kolejnych niepowodzeń Królewskich w Lidze Mistrzów. I muszę przyznać, że sam nie życzyłem im wówczas najlepiej.
Po pierwsze i najważniejsze – Jose Mourinho. Jest to postać, której nie darzę choćby szczyptą sympatii. Real, mimo że strzelał wiele bramek pod wodzą Portugalczyka, grał jak na mój gust po prostu nudno, nieatrakcyjnie. Mourinho oczywiście nie można odmówić, że jest jednym z najlepszych w swoim fachu, że zgarnia masę trofeów (nawet w obecnym sezonie dołożył kolejne trzy), ale to jedynie powody, by szanować go jako trenera, a nie lubić jako człowieka.
Po drugie psucie rynku. Wiele można zarzucić w tej kwestii tzw. nowobogackim, czyli Manchesterowi City i PSG. Można na przykład mieć pretensje o to, że przeciętnych piłkarzy kupują za grube miliony, a następnie płacą im tygodniówki właściwe największym gwiazdom. Trzeba jednak pamiętać, że wszystko zaczęło się od Realu. Najpierw transfer Zidane’a za ponad 70 mln euro, a pamiętajmy, że był to rok 2001 i nikt inny nawet nie wyobrażał sobie zapłacenia takiej kwoty za jednego piłkarza. W tamtych czasach największe kluby wydawały 30-40 mln w czasie całego okienka transferowego. Następnie 94 mln euro za Cristiano Ronaldo i kolejny rekord transferowy. O ile transfer Zidane’a nie naruszył w znaczący sposób cen piłkarzy, o tyle rynek transferowy po zakupie Ronaldo już nigdy nie był taki sam. Wystarczyło mieć piłkarza dwa razy słabszego niż Portugalczyk i już można było żądać 40-50 mln. Trend ten wzmocniły później inne kluby, takie jak PSG, Barcelona, kluby z Manchesteru czy ostatnio Juventus.
Po trzecie Cristiano Ronaldo. Podobnie jak w przypadku Mourinho i CR7 nie należał nigdy do moich ulubionych postaci ze świata piłki. Przez wiele lat postrzegałem go jako rozkapryszoną gwiazdę, której jedynymi celami są: pokonanie Messiego i indywidualne nagrody.
Co się zmieniło?
W miejsce Mourinho pojawił się Carlo Ancelotti, jeden z moich ulubionych trenerów. Włoch zdobywał mistrzostwo kraju w czterech z pięciu najsilniejszych europejskich lig oraz trzy razy podnosił puchar za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Wszak to on dał Królewskim wymarzoną “La Decimę”. Sprawił też, że przyjemniej oglądało mi się mecze z udziałem Realu. Dziś za sterami Królewskich stoi ich były piłkarz, co w przypadku klubu z Madrytu stanowi pewien wyjątek. Zidane’a nie da się nie lubić, choć przede wszystkim trzeba go cenić za osiągnięcia.
Jeśli idzie o psucie rynku, to nie można powiedzieć, by Perez diametralnie zmienił politykę Realu, ale ostatni wielki transfer to 2014 rok i zakontraktowanie Jamesa Rodrigueza. Jest na świecie kilka klubów, które same wpędziły się w pułapkę wydawania i teraz regularnie muszą kupować zawodników za wielkie pieniądze. To głównie Real, Barcelona i Manchester United – bicie rekordów w wydawaniu pieniędzy to coś, czego oczekują ich kibice oraz spece od marketingu i public relations. Takie transfery mają pokazywać siłę i cele tych klubów. Real to zaczął i teraz nie może po prostu zmienić swej polityki transferowej… choć wątpliwe, czy Perez w ogóle chciałby coś zmieniać.
Czas na Cristiano Ronaldo. Portugalczyk na przestrzeni ostatnich kilku lat przeszedł wielką metamorfozę. Wciąż, rzecz jasna, ogromną wagę przywiązuje do swojej fryzury, regularnych wizyt w solarium i odpowiednich butów, ale zaczął dostrzegać coś więcej niż czubek własnego nosa. Idealnym przykładem jest obecny sezon, w którym odpuścił walkę o koronę króla strzelców La Liga, by skupić się głównie na Lidze Mistrzów. Efekt? Podwójna korona dla Realu i zapewne piąta Złota Piłka dla Ronaldo. Portugalczyk piąty raz z rzędu został też najskuteczniejszym strzelcem Ligi Mistrzów i jako jedyny w historii strzelił w tych rozgrywkach ponad sto bramek. Kilka lat temu gotów byłem stwierdzić, że w pojedynku Messi – Ronaldo wygrywa ten pierwszy, dziś nie mam pojęcia, na kogo wskazać i stawiam na remis. CR7 udowodnił, jak wspaniałym jest profesjonalistą.
To wszystko sprawiło, że mój stosunek do Królewskich z umiarkowanie niechętnego zmienił się na chłodnie obojętny – jak już pisałem. Ich grę oglądam z przyjemnością, a fakt, że po kilkuletniej dominacji Barcelony dziś w Europie panuje ktoś inny, sprawia mi nawet zauważalną radość. Oczywiście nie stanę się nagle fanem Królewskich i nie będę krzyczał: “Hala Madrid” na każdym kroku, ale być może kiedyś nawet zacznę z Realem sympatyzować.
Ktoś pewnie mógłby zawołać, że będę wówczas “sezonowcem” lub “kibicem sukcesu”, lecz szczerze mówiąc, nie widzę w tym nic złego. Piłka ma służyć rozrywce i jeśli komuś nie przeszkadza regularne zmienianie ulubieńców, to niech to robi. Dlaczego ktoś, kto całe życie kibicuje jednej drużynie, ma być lepszym fanem niż osoba, która co sezon zakłada koszulkę w innych barwach? Real zapewne zyska po sobocie sporo tych “sezonowców”, ale przecież wielu wiernych fanów zaczynało swoje przygody z ukochanymi klubami właśnie jako “kibice sukcesu”. Nie brak kibiców Czerwonych Diabłów, którzy United wspierają od finału Ligi Mistrzów w 1999 roku, sporo jest fanów Liverpoolu, którzy scouserami stali się w 2005 roku po tańcu Jerzego Dudka, wielu sympatyków Barcelony z kolei pierwszą koszulkę w pasy kupiło dopiero w erze Guardioli. Można tak wymieniać w nieskończoność. Powtórzę: piłka ma dawać radość, a kiedy fan może być szczęśliwszy niż w chwilach triumfu jego drużyny?
Real natomiast sprawia podwójną radość, bo nie dość, że wygrywa, to jeszcze w pięknym stylu, w stylu, który oglądać chcą nawet ludzie za Królewskimi nieprzepadający. Ekipa z Madrytu w pełni zasłużyła na dwunasty puchar dla najlepszej europejskiej drużyny, w pełni zasłużyła na zachwyty i w pełni zasłużyła na pozyskanie nowych fanów. I choćby dlatego nie zamierzam atakować “sezonowców”. Fale ludzi lajkujących profil Realu na Facebooku świadczą o tym, że widzowie wciąż potrafią docenić piękny futbol. A taki od kilku lat prezentują nam Królewscy. Nawet mimo remisu z Legią.
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze