List gończy, XIX-wieczny futbol, czyli 20 kolejka Premier League okiem Zagranie

Podsumowanie kolejki

Za nami 20 kolejka Premier League, która rozpoczęła się w Boxing Day. Trzeba przyznać, że piłkarze postarali się o dobre świąteczne prezenty dla swoich fanów. Oczywiście nie wszyscy mogli być zadowoleni, jednak 35 goli w 10 spotkaniach daje nam średnią 3,5 bramki na mecz. Oj działo się! Co rzuciło się w oczy podczas tej serii gier oraz na co warto zwrócić uwagę przed kolejnymi meczami? Tego dowiecie się czytając nasze podsumowanie, zapraszamy!

Czas na list gończy!

18:00, 26 grudnia 2017 – Burnley dokonuje kolejnej kradzieży. Tym razem podopieczni Sean’a Dyche w biały dzień obrabowali Czerwone Diabły z trzech punktów. Władze Premier League muszą się zastanowić nad wypuszczeniem za The Clarets listu gończego, ponieważ to już kolejny taki przypadek w tym sezonie. Na swoim koncie mają już rabunki na Anfield, Stamford Bridge czy Wembley, teraz dopisujemy Old Trafford – ewidentnie mamy do czynienia z recydywą. Co ciekawe każdy z napadów był dokonany w dokładnie taki sam sposób. Zawsze gospodarz lekceważył przeciwnika twierdząc, że ma najlepsze zabezpieczenia i nie ma szans, żeby dokonano rabunku na jego posesji. Po raz czwarty widzimy idealnie zaplanowane działanie. Na czym polega? Przede wszystkim gramy swoje i bronimy bramki, a z przodu coś wpadnie po stałym fragmencie. Typowe Burnley, gra oparta na poświęceniu i realizowaniu taktyki. Jednak czego więcej wymagać od tych chłopaków? Indywidualnie większość z nich nie wyrasta poza poziom Championship, ale drużynowo są wielcy. Doskonała robota Sean’a Dyche, ale trzeba przyznać, że “Rudy Mourinho” ma sporo pecha w tym roku. Gdyby nie genialna kampania Guardioli byłby głównym kandydatem na trenera sezonu, przynajmniej na ten moment.

XIX wieczny futbol i Sam Allardyce = związek idealny

Warto rozpocząć od przypomnienia genezy tego związku. “To nie jest Premier League, tak nie wygląda najlepsza liga na świecie. To jest futbol z XIX wieku.Trudno rozgrywać mecz, gdy tylko jedna drużyna ma ochotę grać. Piłkarski mecz jest wtedy, gdy grają dwie drużyny“. Tymi słowami Jose Mourinho podsumował spotkanie pomiędzy Chelsea i West Hamem United w 2014 roku. Trenerem Młotów był w tamtym czasie Sam Allarydce. Od tego momentu wiele się pozmieniało, obaj trenerzy zmienili kluby, ale stary, dobry Big Sam pozostał niezmienny. Nadal tym co rzuca się w oczy w drużynach, które prowadzi jest stawianie na defensywę. Trzeba jednocześnie przyznać, że jest to skuteczne. Doświadczony Anglik stał się pierwszym trenerem w historii Evertonu, który od objęcie zespołu nie przegrał w siedmiu kolejnych spotkaniach. Dobra dyspozycja The Toffees jest zauważalna zwłaszcza po fatalnym początku. W ostatnich tygodniach zanotowali niezłe wyniki jak remis na Anfield czy podział punktów u siebie z Chelsea. Mimo wszystko styl gry nie jest powalający. Mam wrażenie, że z kilka tygodni zacznie się wymaganie czegoś więcej niż murowania bramki. W 20 serii gier zmierzyli się z West Bromem i jedyne za co można pochwalić Everton to brak straconej bramki, ale kiedyś to się musi skończyć. Limit szczęścia wyczerpali już na rywalizacjach z The Blues i The Reds.

Łabędzie zabukowały bilety, ale do Championship

Dno. Tym słowem najdosadniej można podsumować grę Swansea w tym sezonie. Na początku mieli jeszcze kilka przebłysków, gdzie dobre wrażenie robił Tammy Abraham czy Jordan Ayew, ale ten czas minął. W ciągu ostatniego tygodnia pracę stracił Paul Clement, a więc cudotwórca, który już przed rokiem uratował Premier League dla ekipy Łabędzi. Wtedy mieli więcej szczęścia niż na to zasługiwali, a kręgosłup był zbudowany na trzech postaciach. Pierwszą z nich był Łukasz Fabiański, Polak nadal prezentuje niezły poziom, ale przy tak fatalnej obronie wpuszcza sporo goli. Drugim i trzecim graczem stanowiącym trzon byli Llorente i Sigurdsson. Szczególnie brak Islandczyka stał się bardzo widoczny. Swansea wygląda jakby ktoś wyrwał im nie tylko serce, ale i mózg. W ofensywie ich akcje to jedno wielkie bagno. Wymienienie kilku podań na połowie przeciwnika stanowi dla nich spory problem. Nie wyglądają mi na zespół, który może się drugi raz z rzędu uratować. Tym bardziej, gdy będą dokonywać takich ruchów kadrowych jak Leon Britton na stanowisku trenerskim. Lepiej, żeby w tym sezonie nie wchodził już na murawę, bo wątpię, że po takich dwóch meczach uda mu się odkręcić przed 38 kolejką. Nowy trener Carlos Carvalhal będzie miał piekielnie trudne zadanie, utrzymać zespół, którego jedynym potencjałem jest bramkarz i młody napastnik siedzący ostatnio na ławce rezerwowych. Kluczowe będzie zimowe okno transferowe.

Cola, popcorn i Liverpool na ekranie

Można w nieskończoność wypominać drużynie Kloppa brak odpowiednio mocnej defensywy, ale atak to oni mają kosmiczny. W każdym meczu przede wszystkim myślą o napieraniu na bramkę rywala. Siła rażenia jest ogromna, tego nie sposób ukryć. Do tej pory było to tridente Firmino- Coutinho i Mane. W tym roku doszedł jeszcze Salah. To co grają Ci piłkarze jest fenomenalne dla oka. Do tej pory dosyć krytycznym okiem patrzyłem na dokonania “cudotwórcy” z Niemiec, ale jedno trzeba mu przyznać. Ma w tym wszystkim jakiś plan i efekt, do którego dąży. Może Liverpool nie jest najbardziej stabilną i zbalansowaną drużyną w Premier League, ale na pewno jest jedną z najchętniej oglądanych przez bezstronnych fanów. The Reds mają armaty, które są w stanie skruszyć każdy mur na świecie. Jestem tego pewien. Latem do zespołu przyjdzie Naby Keita, który wspomoże drugą linię, a już 1 stycznia oficjalnie dołączy Virgil Van Dijk. Widać, że Klopp ma w głowie pomysł, dzięki któremu może wprowadzić swój zespół wysoko, nie mówię, że włączą się do walki o mistrzostwo. Jednak z pewnością będą bardzo przyjemnym dla oka zespołem i głównym kandydatem do Top 4. Takiemu futbolowi na Wyspach mówimy zdecydowanie – tak!

Shearer – kto? Kane!

Ostatni akapit trzeba poświęcić osobie, która skradła wszystkie nagłówki gazet w Boxing Day. Rano przed Harrym Kane’m było wielkie wyzwanie. Potrzebował bramki, żeby pobić legendarny rekord Alana Shearer’a. Jak wielką sławą cieszy się na Wyspach były snajper Newcastle nie trzeba nikomu przypominać. Dla wielu to najlepszy w historii napastnik tej ligi. Jego dorobek wynoszący 36 ligowych trafień w jednym roku kalendarzowym wydawał się wyśrubowany do granic możliwości. Jednak znalazł się kozak, który przyjął to wyzwanie na klatę. Kane to w obecnej chwili absolutny top “dziewiątek” na całym świecie. W ciągu kilku dni zdobył dwa hat-tricki, które pozwoliły mu pobić ten rekord w chwili, gdy nikt o tym nie myślał. Jest wielki i trzeba mu to przyznać. Tottenham ma w swoich szeregach perełkę, śmiem twierdzić, że jest to diament większy nawet od Luki Modrića czy Garetha Bale, którzy odchodząc ze Spurs nie robili aż takiego wrażenia. Harry wydaje mi się idealnym snajperem dla Realu Madryt, ale wszyscy fani Premier League marzą, żeby oglądać go do końca kariery na angielskich boiskach, a sam piłkarz nie zaprzecza takiej możliwości. Mówiąc krótko – Pan Piłkarz przez wielkie P. 39 goli w jednym roku, teraz do tego wyniku każdy będzie dążył.