Krajobraz po off-season: czy ktokolwiek ma szansę strącić Warriors z tronu na Zachodzie?

Kyrie Irving, Isaiah Thomas, Chris Paul, czy Paul George to tylko niektórzy zawodnicy, którzy zmienili barwy klubowe tego lata. Off-season 2017 można podsumować krótko: działo się. Jednak pozostaje pytanie: jak te zmiany wpłyną na rozkład sił w lidze? Czy Golden State Warriors mogą czuć się zagrożeni, czy kolejny sezon będzie stał pod znakiem dominacji jednego zespołu?

Trzeba przyznać, że tegoroczny ­lato w NBA należało do najciekawszych od bardzo dawna. Była to swego rodzaju nagroda, po bądźmy szczerzy, przeciętnych playoffach i w gruncie rzeczy, jednostronnych finałach NBA. W końcu coś ciekawego.

Wszystko zaczęło się w noc draftu, a emocje związane z wymianami trwały aż do końca sierpnia. Miejmy nadzieję, że to zbliżające rozgrywki będą równie emocjonujące, jak okres między sezonowy.

Działo się naprawdę sporo, ale czy te wszystkie ruchy zmienią coś w walce o tytuł mistrzowski?

Tegoroczny off-season moim zdaniem nie zmieni układu sił w NBA, przynajmniej na samym szczycie ligi. Żaden z zespołów nie wzmocnił się na tyle, żeby myśleć realnie o pokonaniu Golden State Warriors. Trzeba zauważyć, że mistrzowie NBA w gruncie rzeczy będą jeszcze mocniejszym zespołem. Dodanie Nicka Younga, Omriego Casspiego i obiecujących pierwszoroczniaków, powinno sprawić, że Warriors staną się jeszcze mocniejsi. A nie można zapominać o chemii w zespole. Podopieczni Steve’a Kerra będą grali kolejny rok ze sobą, a co za tym idzie, będą bardziej zgrani. Jeden z najlepszych zespołów w historii może być jeszcze mocniejszy. Strach się bać.

Jednak trzeba pamiętać, że koszykówka to sport, a bogowie tej gry mają to do siebie, że lubią płatać figle. Do tej pory w szeregach Warriors nie było żadnej poważnej kontuzji. Ale… No właśnie, wszystko się może zdarzyć i jeden uraz, może sprawić, że Wojownicy nie będą poza zasięgiem reszty i staną się drużyną, którą będzie można pokonać w playoffowej serii. Po tym off-season kandydatów do tego jest co najmniej kilku.

Zacznijmy od Konferencji Zachodniej, czyli potencjalnego rywala Warriors w finale konferencji, czyli coś na kształt półfinału całej ligi.

Tutaj na pierwszy plan wyłania się zespół Houston Rockets. Rockets już sezon temu zajęli drugie miejsce po sezonie regularnym i byli o krok do awansu do finału konferencji. Jednak w najważniejszym momencie James Harden zawiódł swój zespół i nie był w stanie wygrać ze Sprurs. Ostatecznie Rakiety przegrały 4-2 i zakończyły swoją przygodę w rozgrywkach posezonowych już w drugiej serii. Ta porażka boli jeszcze bardziej, bo trzeba pamiętać, że Kawhi Leonard już w starciu z Houston zmagał się z kontuzją kostki. Można pokusić się o stwierdzenie, że bardziej Rockets przegrały tę serię, niż podopieczni Grega Popovicha ją wygrali.

Teraz Harden nie będzie musiał dźwigać w pojedynkę zespołu z Teksasu, bo dołączył do niego jeden z najlepszych rozgrywających w historii koszykówki, czyli Chris Paul.

Niestety Paul od kilku lat ma łatkę gracza, który nie potrafi zagwarantować sukcesu swojemu zespołowi. Moim zdaniem niesłusznie, bo z reguły to nie jego postawa była powodem braku awansu jego drużyny choćby do finału konferencji. Bo właśnie to, a nie jego indywidualne osiągnięcia, są głównym zarzutem ze strony krytyków.

W tym momencie wydaje się, że CP3 stoi przed najlepszą szansą, żeby zamknąć usta wszystkim niedowiarkom. W pewnym sensie to trochę ironia losu, że będzie mógł to zrobić w barwach Rockets. Trzeba pamiętać, że 2 lata temu Clippers prowadzili z Houston 3-2 i mieli praktycznie zagwarantowane zwycięstwo w meczu nr 6 i awans do kolejnej rundy. Jednak podopieczni Doca Riversa stracili kilkunastopunktową przewagę i ostatecznie przegrali po siedmiu starciach. Ta porażka była zdecydowanie najbardziej bolesną w karierze byłego rozgrywającego zespołu z LA.

Duet Harden i Paul może nie być idealnym dopasowywaniem na boisku, bo obaj gracze lubią grać z piłką, ale z pewnością wiedzą, o co grają i będą w stanie pokonać wszelkie bariery.

Rockets to nie tylko ich liderzy. Nie można zapominać o całej rzeszy graczy, którzy w ostatecznym rozrachunku gwarantują sukces. Gra zespołu z Houston to pewien głębszy koncept, a do tego trzeba mieć odpowiednich wykonawców. Sprawa jest prosta: do Hardena i Paula potrzeba zadaniowców, którzy potrafią bronić i/lub trafiać za trzy punkty. A takich zawodników drużyna z Tekskasu ma mnóstwo. Trevor Ariza, Eric Gordon, PJ Tucker, Luc Richard Mbah a Moute, czy Clint Capela to idealne uzupełnienia do tej dwójki.

Wydaje się, że to Rockets są najgroźniejszym rywalem Warriors, bo mogą z nimi iść na wymianę ciosów, jednocześnie mając obrońców, którzy utrudnią grę mistrzom NBA.

Jednak Rakiety to nie jedynie zagrożenie na Zachodzie dla Stephena Curry’ego i spółki.

Nie można zapominać o tych wiecznie groźnych, niekoniecznie atrakcyjnych, ale zawsze w czołówce. Mowa oczywiście o San Antonio Spurs.

Drużyna z Teksasu nie zrobiła praktycznie żadnych zmian w tegorocznym off-season. Z graczy, którzy grali regularne minuty w rotacji, stracili Jonnathona Simmonsa i Dewayne’a Dedmona, a pozyskali Rudy’ego Gaya, wracającego po kontuzji Achillesa. Szału nie ma.

Ale to nie w nowych graczach należy doszukiwać się sukcesu Spurs. Tu chodzi bardziej o rozwój tego najważniejszego zawodnika, który ma szansę, żeby niedługo być najlepszym w całej lidze.

Kawhi Leonard.

Zeszły sezon to ewolucja Leonarda w pierwszą opcję swojego zespołu. Kawhi stał się graczem, który mógł zdobywać seryjnie punkty w dowolny sposób. Spójrzmy tylko na statystyki: 25.5 punktu, 5.8 zbiórki i 3.5 asysty na mecz. Nieźle. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że będzie jeszcze lepszy. Moim zdaniem to 26-letni skrzydłowy jest w tym momencie faworytem do zdobycia nagrody MVP.

Trzeba pamiętać o tym, że Spurs i Warriors spotkali się w zeszłorocznym finale konferencji. Warto przypomnieć, że przewaga zespołu z San Antonio w trzeciej kwarcie wynosiła ponad 20 punktów. Kto wie, co by było, gdyby Leonard nie nabawił się kontuzji kostki? Ostatecznie ta seria skończyła się wygraną Wojowników 4-0, ale wynik przekłamuje rzeczywistość. Co by było, gdyby…

Kawhi pokazał, że w pojedynkę jest w stanie wygrać serię playoffową i to on jest najlepszą odpowiedzią na Kevina Duranta. Spurs już wielokrotnie skreślano, ale ich nigdy nie można zlekceważyć. Nie zróbmy po raz kolejny tego błędu.

Trzecia drużyna to były zespół Kevina Duranta, czyli Oklahoma City Thunder.

Russell Westbrook w rozgrywkach 2016/17 rozegrał jeden z najlepszych indywidualnie sezonów w historii ligi. Średnie na poziomie 30-10-10, a do tego 42 triple doubles w 82 spotkaniach. Ale to i tak było za mało. Westbrookowi zabrakło wsparcia ze strony reszty zespołu. Żaden z pozostałych zawodników nie był w stanie choćby w najmniejszym stopniu wejść w buty drugiego lidera i przygoda Thunder w playoffach skończyła się już po 5 spotkaniach.

Ale Sam Presti (generalny menedżer) zrobił ruch, który powinien włączyć jego zespół w walkę o strącenie Warriors z tronu.

Chodzi oczywiście o pozyskanie Paula George’a z Indiana Pacers.

George to jeden z najlepszych zawodników na obie strony parkietu. Moim zdaniem 27-letni skrzydłowy z Los Angeles to jeden z dwóch/trzech graczy, którzy mogą ograniczyć poczynania Kevina Duranta. Były zawodnik Pacers ma warunki fizyczne i instynkt, które czynią go dobrym defensorem, o czym świetnie przekonał się DeMar DeRozan z Toronto Raptors.

George wydaje się idealnie dopasowany do Westbrooka, bo jest graczem, który może być efektywnym bez piłki w rękach. Paul jest bardzo dobrym strzelcem za trzy punkty (39.3% w zeszłym sezonie) i jest zagrożeniem, czy to czekając na piłkę, czy to wychodząc po zasłonie.

Thunder już rok temu pokazali, że w playffoach są bardzo groźnym zespołem. Wydaje się, że Westbrook i George to para, która może sprawić sporo kłopotów mistrzom NBA.

Czy są jakieś inne zespoły, które mogą zagrozić Warriors?

Trudno oczekiwać, żeby ktokolwiek z wymienionej trójki był w stanie choćby urwać jedno spotkanie w serii playoffowej. Jedynym teamem, który moim zdaniem mógłby mieć jakiekolwiek nadzieje w starciu z mistrzami NBA, jest Minnesota Timberwolves (o ile wejdą do rozgrywek posezonowych). Podopieczni Toma Thibodeau to połączenie młodości z doświadczeniem. Piątka Teague, Butler, Wiggins, Anthony-Towns i Gibson może być nie lada problemem dla rywali.

Najgroźniejsi przeciwnicy Warriors powinni być lepsi, ale mimo to wydaje się, że nie wystarczy to do pokonania podopiecznych Steve’a Kerra. Kevin Durant potrzebował trochę czasu na aklimatyzację w nowych barwach, ale im dłużej trwał sezon, tym Wojownicy grali lepiej. Ich postawa w kolejnym sezonie będzie z pewnością jeszcze lepsza.

A Twoim zdaniem, który zespół będzie na szczycie Konferencji Zachodniej w przyszłym sezonie?

Zaloguj się aby dodawać komentarze