Artur Szpilka: Po walce coś ogłoszę, o czym do walki nie chcę mówić
– Nie chcę tak stawiać tej sprawy, bo sam miałem naderwane więzadło i normalnie walczyłem. Również wychodziłem z blokadami do pojedynku, także nie przesadzajmy. Dla mnie to jest niepotrzebne gadanie, zastanawianie się, bo to jest naderwane więzadło, a nie zerwane – mówi serwisowi Zagranie.com Artur Szpilka, który już 17 września wystąpi w co-main evencie gali High League 4.
fot. Łukasz Sobala/PressFocus
Kamil Piłaszewicz: Jako, że gala High League 4 rozpocznie się już dosłownie za kilkanaście godzin, to zacznijmy od tego, w jakiej dyspozycji jesteś przed kolejnym pojedynkiem?
Artur Szpilka: Sądzę, że w nawet lepszej niż przed debiutem na KSW w Toruniu. Także jestem spokojny i czekam na najbliższą walkę. Akurat zadzwoniłeś w momencie, kiedy jestem w trasie na konferencję. Jestem akurat w trakcie okresu, który uwielbiam od początku kariery, czyli fightu week. Pojawia się troszeczkę luzów na treningach, a to sprawia, że coraz bardziej nie mogę się doczekać walki.
Z którymi sparingpartnerami przygotowywałeś się pod Denisa Załęckiego?
– Dosłownie z każdym trenującym w WCA. Także pomagało mi kilku naprawdę silnych chłopów. Chyba nie muszę wymieniać ich z nazwisk, bo kto się, choć trochę orientuje sportami walki, ten będzie wiedział.
W jakich elementach, płaszczyznach walki upatrujesz swej szansy na wygraną na High League?
– Nie chcę o tym wspominać, odpowiadać. Wolę skupić się na tym, co mam do wykonania w najbliższą sobotę.
Sam Denis przyznał, że wyjdzie kontuzjowany do pojedynku. Co sądzisz o tego typu podejściu?
– Do tej kwestii również wolę się nie odnosić. Kiedy walka się skończy, to też coś powiem, ogłoszę. Jednak to nastąpi dopiero po pojedynku. Jestem zawodnikiem, który już trochę przeszedł i wiem, że czasami jest lepiej, jak kibice nie wiedzą za dużo przed walką.
Patrząc, jak kontuzjogenne są sporty walki, to może nie powinniśmy się dziwić, że zawodnik wychodzi z urazami do starcia, tylko traktować to jako po prostu oczywistość?
– Jest dokładnie tak, jak mówisz.
W rundkach, które można już obejrzeć na Youtubie, Denis powiedział: „Naderwałem więzadła krzyżowe boczne”. Oczywiste jest, że nie jest jedynym, który wychodził do walki z urazem. Tylko patrzę na skalę kontuzji i się zastanawiam, czy z aż tak poważnymi urazami powinno wychodzić się do walki?
– Nie chcę tak stawiać tej sprawy, bo sam miałem naderwane więzadło i normalnie walczyłem. Również wychodziłem z blokadami do pojedynku, także nie przesadzajmy. Dla mnie to jest niepotrzebne gadanie, zastanawianie się, bo to jest naderwane więzadło, a nie zerwane. Oznacza to, że można je zrehabilitować, mimo że nie jest to nic przyjemnego.
We wspomnianych rundkach powiedziałeś, że nie zabierzesz swoich psiaków na następną walkę, bo ta gala jest profesjonalna. I w Internecie fani natychmiast zaczęli snuć domysły na temat Twej następnej walki.
– Chodziło mi o to, że nie wezmę ich ze sobą do narożnika, bo mamy sportową walkę. Ogólnie będą ze mną, ale nie w narożniku. Miałem na myśli, że jeżeli kiedyś istniałaby możliwość, by weszły razem ze mną do narożnika, to bym je wtedy zabrał ze sobą. Natomiast o następnym pojedynku nie chcę mówić, ponieważ skupiam się wyłącznie na tym z Denisem. Wychodzę z założenia, że nie ma żadnej innej walki. Najbliższa sobota jest dla mnie najważniejszym dniem.
Odkąd przyszedłeś do MMA, to każda federacja stara się Cię pokazać z różnych stron. Na KSW obok zwiastuna przed walką mieliśmy mecz szachowy. Teraz „Rundki”, „Dzień z”. Co sądzisz o tego typu ruchach promocyjnych?
– Jest spoko. Na pewno widać zainteresowanie moją osobą ze strony włodarzy, czy to KSW, czy High League. Zarówno tu i tu wszystko jest robione na bardzo wysokim poziomie. Przy tych wszystkich materiałach, eventach nie ma tak, że działa jedna, dwie osoby, a tak zdarza się na niektórych galach bokserskich, czy przy innych eventach sportów walki. Nigdy nie zapomnę tego, jak pierwszy raz się spotkałem z Martinem w biurze KSW i on mi powiedział, bym zadzwonił do kogoś odpowiedzialnego za jedno, potem do drugiej osoby za coś innego itd. Tam każdy ma swoje zadania do wykonania. Zrobiło i nadal robi to na mnie mega wrażenie.
Właśnie, odnośnie do obu tych federacji, to jakbyś je porównał ze sobą pod względami np. promocyjnymi?
– Jest bardzo podobnie. Różnicą jest to, że High League robi dużo więcej materiałów, bo chce dotrzeć do jeszcze szerszej publiczności. Tylko pamiętajmy, że High League to federacja freakowa, czyli ta, która opiera się na różnego typu kontrowersjach, dymach, internetowych relacjach. Jednak w High League fajne jest też to, że są sportowe pojedynki jak np. mój, gdzie ciężko o to u innych freakowych organizacji.
Kilka miesięcy temu obaj właściciele KSW wypowiadali się bardzo krytycznie na temat startów swoich zawodników we freakowych organizacjach. Z wydźwięku ich słów można było zrozumieć, że: „Kto przegra na freakowej gali, temu zamkną się drzwi, możliwości toczenia walk w KSW”. Spotkałeś się z takim ultimatum?
– Nie, nie, nic takiego nie miało miejsca. Powtórzę to, co z resztą cały czas mówię: MMA traktuję jako zabawę, przygodę. Z resztą powiedziałem to od razu w trakcie pierwszych rozmów, kiedy zmieniałem dyscyplinę. Myślę, że włodarze też to rozumieją, bo ciężko wymagać od kogoś, kto całe życie trenował boks, żeby nagle stał się profesjonalnym zawodnikiem MMA. A fajnie jest się bawić nową dyscypliną sportu.
Zgadzam się. Ogólnie mamy ciekawą sytuację, gdyż najpierw zawalczysz na High League, a na początku października „Rutek” Rutkowski wejdzie do bokserskiego pojedynku na Prime. Czyżbyśmy właśnie mieli powoli zaczynać się przyzwyczajać do tego, że profesjonaliści od czasu do czasu wyskoczą do freakowej organizacji na pojedynek?
– Jeśli chodzi o „Rutka”, to uważam, że niech każdy robi to, co uważa za słuszne. A jeżeli chodzi Ci o samo zjawisko, to tak, to nie jest nic złego. Tak naprawdę to dzięki temu otrzymujesz możliwość pokazania się przed inną grupą osób. Powiedz mi, kto ogląda gale High League? Młode pokolenie, które z czasem zacznie interesować się, a także mam nadzieję, że i uprawiać sport.
Jak zapatrujesz się na sam fakt tego, że freakowe organizacje coraz częściej zaczynają zatrudniać profesjonalistów na swe karty?
– Uważam, że jest to bardzo dobry ruch, kierunek, w którym zmierzają. Z czasem freak fighty się skończą. Tak jak patrzę na to, jak wygląda 80% sceny freaków, jak trenują, to naprawdę: na końcu wygrywa sport. Natomiast sam ruch jest fajny, bo dzięki niemu profesjonalny sportowiec ma okazję zaprezentować się przed nową publiką. Ci kibice być może go polubią i się nim zainteresują, a potem będą go wspierać do końca kariery.
Dzięki takim, nazwijmy to zabiegom, otrzymujemy synergię, czy bardziej pokaz, że co by się nie działo, to koniec końców fani i tak chcą zobaczyć bijących się zawodowców a nie tylko samych celebrytów, gwiazd Internetu?
– Jestem tego samego zdania. Nic więcej nie mam do dodania.
Skoro przy nieco filozoficznych rozważaniach jesteśmy, to jakimi słowy określiłbyś Denisa Załęckiego?
– Nie chcę go jakoś specjalnie nazywać, tylko skupić się na robocie, którą mam do wykonania 17 września, czyli w tę sobotę. Powiem Ci tak, stary: właśnie jadę uśmiechnięty, naładowany na konferencję i już nie mogę się doczekać tego, co się wydarzy. W piątek przyjaźń się skończy, bo od zawsze mam tak, że właśnie w dzień ważenia się odcinam i skupiam wyłącznie na tym, że będę kogoś bił.
Przed Waszym starciem nie ma złej krwi. Zapowiadacie, że pełnię agresji pokażecie w sobotę wieczorem w klatce. A co później? Mam nadzieję, że taka sama atmosfera jak teraz, a nie na siłę szukanie możliwości np. rewanżu?
– Mam nadzieję, że tak właśnie zostanie. Wiesz, to są sporty walki. Pojedynkujesz się i jeśli nagle się coś nieplanowanego wydarzy, to faktycznie można wtedy chcieć rewanżu. Natomiast zupełnie o tym nie myślę. Wyjdziemy i niech wygra lepszy.
I tego też Ci serdecznie życzę, tak jak i jak najlepszego występu w sobotę, byś mógł uznać, że kolejny cel został zrealizowany.
– Bardzo dziękuję i pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze