Playoffy w NBA: czy Warriors dołączą do Cavaliers i zmierzą się w 4. finałach z rzędu?
Cały rok rozważań i co? I znów wygląda na to, że będziemy mieli czwarte finały NBA w takim samym składzie. Jak na razie 50% tego zadania zostało wykonane, bo Cleveland Cavaliers wygrali Konferencję Wschodnią. Teraz pora na Golden State Warriors. Czy im się to uda? Przekonamy się już o nadchodzącej nocy. O 3:00 w Houston miejscowi Rockets podejmą Warriors w meczu numer 7 Finałów Zachodu. Co typować na to starcie? O tym przeczytacie w poniższym wpisie. Zapraszam do lektury.
2 punkty… tyle zabrakło, aby wczorajsza propozycja okazała się skuteczna. Lebron James zdominował spotkanie w Bostonie, ale zdobył ,,zaledwie” 35 oczek, prowadząc Cavaliers do zwycięstwa. Wow. To już 8. z rzędu awans Króla do wielkiego finału. Czy James zdobędzie czwarty tytuł? Na pewno będzie mu trudno, jednak pokazał już niejednokrotnie, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.
Dołącz do grona ludzi śledzących NBA i podziel się swoją opinią -> Typy NBA – grupa dyskusyjna
Nie masz konta w Totolotku? Zarejestruj się i odbierz darmowe 25 PLN w ramach bonusu Totolotka!
Bonus Totolotka to jedna z najlepszych ofert dla nowych graczy. Dowiedz się więcej o bonusie Totolotka i skorzystaj z okazji:
Totolotek bonus – czytaj dalej
Zdarzenie: Houston Rockets – Golden State Warriors: handicap +6.5/-6.5
Typ: Golden State Warriors -6.5
Kurs: 1.80
Nie jest to piękna seria. Chcąc przekonać swoją dziewczynę (lub chłopaka) do NBA, na pewno nie pokazuj im meczów w tej rywalizacji. Jest brzydko. Nie tak to miało wyglądać, ale taka jest rzeczywistość. W życiu nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli by było. Na koniec dnia tak po prostu jest. Często najlepszym rozwiązaniem na wiele spraw jest po prostu akceptacja i przyjęcie takiego stanu rzeczy, jaki jest. I tak też zróbmy w tym przypadku. Bo nie ma co się łudzić, żeby nagle coś miało się zmienić w meczu numer 7.
Nie, nawet nie myśl, że tak będzie. Mówią ,,Wiara czyni cuda”. Może i czyni, lecz nie w tym przypadku.
Wynik tej serii wskazuje na wyrównaną walkę. 3-3, spotkanie numer 7, niskie wyniki, coś jest na rzeczy. Niestety, nie do końca. Poza czwartym i piątym starciem jest słabo i brakuje zaciętych końcówek, a czwarte kwarty stoją pod znakiem dominacji graczy, o których niewiele wiesz. Wiesz tylko tyle, że nie wiesz za dużo.
Oglądając Finały Konferencji Zachodniej, nie zobaczysz popisów gwiazd (no może sporadycznie). Nie ma zapowiadanego deszczu trójek (jak już jest, to tylko z jednej strony) i momenty, w których gra ma rzeczywiście jakieś flow, możesz policzyć na palcach jednej ręki. Nie ma tego za dużo.
Okej, nie bądźmy jednak takimi pesymistami. Hej, patrzmy na świat pozytywniej! Takie podejście wyjdzie nam na dobre, uwierz mi.
Może i nie ma ofensywy na najwyższym poziomie, ale spójrzmy na to z innej perspektywy. Dlaczego tak się dzieje? Bo Harden wstaje codziennie lewą nogą? Bo Duranta boli brzuch? Bo Curry się nie wyspał? Nic nam na ten temat nie wiadomo, więc uznajmy, że te czynniki nie mają wpływu (a na pewno mają!). Istotną rolę odgrywa w tym wszystkim obrona obu ekip. Bo o ile wszyscy przed rozpoczęciem tej serii wskazywali na niesamowity potencjał ofensywny Rockets i Warriors, to niewielu wspominało o ich jakości po bronionej stronie boiska, a powinni byli to zrobić.
Czy przypominasz sobie sytuacje, w której Wojownicy dwa razy z rzędu nie byli w stanie przekroczyć 100 punktów? Ja nie. Już sam fakt, żeby zdobyli mniej niż 100 oczek jest druzgocący, ale dwukrotnie?! Jak to możliwe?! Houston Rockets zdołali zatrzymać tę historyczną ofensywę. Podopieczni D’Antoniego swoimi zmianami krycia kompletnie wybijają (lub wybijali) Warriors z ich rytmu. A ich atak, kiedy działa, wygląda pięknie – ścięcia, zasłony od piłki, gra w kontrze, po prostu coś wspaniałego. To ogląda się z czystą przyjemnością. Jednak w tej serii, poza krótkimi momentami, tego zwyczajnie nie ma. Rockets sprowadzili swoich rywali do izolacyjnej koszykówki, czyli tej, której oni nie lubią. I widać to nawet po wynikach tych spotkań. Już sam fakt, że jest 3-3 mówi wiele. Niewielu spodziewało się walki w tej rywalizacji, wątpiąc w zespół, który wygrał 65 meczów w sezonie regularnym. Ja byłem jednym z nich. I byłem w błędzie. Cały czas jednak uważam, że to Golden State Warriors awansują do Finałów NBA.
Starcie numer 7 zostanie rozegrane w Houston, co w znacznym stopniu daje przewagę gospodarzom. Gra u siebie potrafi dać czasami niesamowicie dużo energii, czego najlepszym przykładem byli Boston Celtics, którzy u siebie wyglądają jak najlepsza drużyna w historii koszykówki, na wyjeździe tracąc swój talent. W przypadku Rockets nie jest tak do końca, bo oni są zarówno świetni w Houston, jak w halach przeciwników. Ale dzisiaj spotkają się z taką siłą, której nie będą w stanie zatrzymać. Bo a) mają mniej talentu, b) zagrają najprawdopodobniej bez swojego drugiego najlepszego gracza.
Zacznijmy od tego drugiego podpunktu.
Chris Paul to elitarny gracz. Niestety, brakuje mu pewnej rzeczy, o której wspominałem już kilka dni temu:
,,Czy Chris Paul to obecnie najbardziej utytułowany zawodnik, który nigdy nie zdobył pierścienia mistrzowskiego? Po tym, jak Durant zrobił to w zeszłym roku, myślę, że tak. W historii? Nie, na pewno nie, chociaż jest w czołowej piątce/dziesiątce tych, którzy nigdy nie weszli na szczyt koszykarskiego panteonu. Tym, co odróżnia Paula od Karla Malone’a, Charlesa Barkleya, Johna Stocktona, Patricka Ewinga czy Allena Iversona jest brak choćby jednego występu w finałach NBA. Pierwsza czwórka trafiła na czasy dominacji Micheala Jordana i jego Chicago Bulls, z kolei Iverson praktycznie w pojedynkę wprowadził Philadelphię 76ers i nawet urwał jeden mecz przeciwko piekielnie mocnym Los Angeles Lakers. Ale fakt jest faktem – każdy z nich stanął do walki o pierścień. Tego samego nie można powiedzieć o Paulu, który jeszcze nigdy nie miał do tego okazji.”
Awans Paula do Finałów NBA stanął pod jeszcze większym znakiem zapytania. Wiele wskazuje na to, że nie będzie mógł pomóc swojej drużynie w najważniejszym momencie swojej kariery. Wszystko przez kontuzję ścięgna udowego, które nabawił się pod koniec meczu numer 5. Ból na jego twarzy był widoczny.
Paul nie wystąpił w poprzednim spotkaniu i uraz ścięgna udowego nie wróży nic dobrego. Tutaj łatwo o rekontuzję. Chris w takiej sytuacji na pewno się nie podda, ale może będzie musiał. To niesamowity cios dla tego zawodnika. Po tym, jak w tej serii miał fantastyczne występy, było widać, jak bardzo chce. Jak przez te wszystkie lata czekał na to wyzwanie. I był do niego gotowy. Ale odezwały się demony z przeszłości. Szkoda.
Nawet jeżeli Paula zobaczymy na boisku, to nie będzie to 100% jego normalnej dyspozycji, nie oszukujmy się nawet, że tak będzie. Jasne, na pewno będzie bardzo chciał, lecz czasami samo chciejstwo to za mało. Jego brak (lub nie na 100%) to olbrzymi cios dla Rakiet, co pokazał poprzedni pojedynek.
Im dalej w las, tym było gorzej.
Rockets zaczęli fantastycznie, prowadząc 61-51 do połowy, z czego aż 39 punktów mieli w pierwszej kwarcie. Wyglądali świetnie.
Do czasu.
Druga połowa stała pod znakiem dominacji Golden State Warriors. Gospodarze kompletnie przejęli to spotkanie po obu stronach parkietu, pozwalając rywalom na zaledwie 25 punktów w drugich 24 minutach gry. Nie, to nie jest błąd. Harden i spółka kompletnie nie istnieli. To byli ci Warriors, na których cały czas czekaliśmy – dominujący, bezwzględni i bezbłędni. Spodziewam się, że dzisiaj będą kontynuować swój zwycięski marsz.
Houston Rockets byli genialni w tej serii, pokazując, że są jednym z najlepszych zespołów ostatnich lat. Niestety dla nich, trafili na okres, w którym muszą rywalizować z talentem w czystej postaci. Z Kevinem Durantem, Stephenem Currym, Klayem Thompsonem i Draymondem Greenem w jednej drużynie. To po prostu za dużo, nawet dla Rockets.
Czy po raz czwarty z rzędu zobaczymy Golden State Warriors w Finałach NBA? Moim zdaniem, tak. Aby to założenie doszło do skutku, Wojownicy muszą dzisiaj triumfować. I według mnie to zrobią. Z Paulem na boisku czy bez. Z Iguodalą w składzie czy bez niego. Oni już po prostu byli już w takich sytuacjach i wiedza, co mają robić. Cel jest jeden – rzucić więcej punktów niż Rockets. Nie widzę innego scenariusza niż zwycięstwo mistrzów NBA. Kurs na to zdarzenie jest zbyt niski, więc wybieram handicap na dzisiejszych gości.
Pamiętajcie, obstawianie to tylko dodatek do oglądania sportu. Celebrujcie, kibicujcie, oglądajcie naszą ukochaną ligę – w końcu jesteśmy świadkami historycznych chwil. To jest w tym wszystkim najważniejsze.