Brak lojalności w NBA: kluby kontra gracze- kto jest winny?
Lojalność. W dzisiejszych czasach to zjawisko coraz rzadsze. Głównie patrzy się przez pryzmat własnego interesu, a tego typu wartości to powoli przeszłość. W NBA dzieje się bardzo dużo- zawodnicy zmieniają kluby, czy to dzięki wymianom, czy dzięki własnym wyborom. Lojalność w NBA nie istnieje, ale kogo możemy za to winić: graczy, czy może organizacje?
Wczoraj miała miejsce piękna chwila. Paul Pierce podpisał jednodniowy kontrakt, żeby zakończyć karierę jako gracz Boston Celtics. Fantastyczny gest organizacji. Jak do tego doszło, że legenda najbardziej utytułowanego klubu w NBA, zmieniła drużynę? Czy to Pierce sam postanowił zmienić otoczenie?
W tym przypadku wina nie leży po stronie gracza.
39-letni nie spędził całej kariery, bo został wymieniony do innego zespołu. Od 1998 roku był wierny klubowi, który nie miał skrupułów, żeby się go pozbyć. Z perspektywy czasu dzięki tej wymianie Celtics zyskali bardzo dużo. Jednak niesmak pozostaje- Pierce nie dołączył do Nowitzkiego, Duncana czy Bryanta i nie skończył kariery w klubie, w którym postawił pierwsze kroki w lidze.
Nie ma czegoś takiego jak lojalność w NBA, a winne temu są zarządy klubów..
Zespoły są gotowe wymienić, czy zwolnić tak naprawdę każdego gracza. Nie ma miejsca na sentymenty. Nie ważne, czy jesteś w organizacji przez chwilę, czy przez kilka lat. To jest biznes. Przykłady, gdzie gracze nie są traktowani przedmiotowo, można policzyć praktycznie na palcach jednej ręki. To konkretne kluby, które mają taką politykę. Pierwsze skojarzenia to San Antonio Spurs i Tim Duncan, Dallas Mavericks i Dirk Nowitzki, Los Angeles Lakers i Kobe Brytant. To nieliczni zawodnicy, którzy w obecnych czasach grali przez całą karierę w jednym klubie. Ale to nie bierze się z niczego. Gdyby zawodnik nie zapewniał drużynie sukcesów, rozgłosu, czy pieniędzy, już dawno nie byłoby go w organizacji.
Duncan w trakcie swojej kariery wywalczył dla Spurs pięć tytułów mistrzowskich, tworząc z nich najlepszą organizację w NBA. Nawet będąc już pod koniec swojej kariery, potrafił jeszcze zapewnić wartościowe minuty, przede wszystkim w obronie. Zawodnik tego typu to prawdziwy skarb. Lider na parkiecie, jak i poza nim.
Dirk to legenda Mavericks. Warto zwrócić uwagę, że od momentu, kiedy jest w lidze, mógł zarobić o 200 mln dolarów więcej, gdyby podpisywał maksymalne, możliwe kontrakty. Postanowił być lojalny wobec klubu. W jego przypadku nie odwróciło się to przeciwko niemu.
Kobe Bryant to zdecydowanie najbardziej popularny z tych gwiazd. Kobe przyciągał kibiców, a co za tym idzie, pieniądze. Hollywood i Bryant to było idealnie połączenie. Lakers płacili i Kobe gwarantował sukcesy, czyli sprzedane bilety. Oczywiście jego kariera była burzliwa i były czasy, kiedy chciał być wymieniony. Nie zmienia to faktu, że jego cała przygoda w NBA to gra w Los Angeles Lakers.
Powyższe przykłady to wyjątki, potwierdzające regułę.
Przykład Dwayne’a Wade’a pokazał, że nie ma czegoś takiego, jak należy mi się, powinienem dostać, czy zasługuję, bo jestem legendą klubu.
Wade od 2003 roku był graczem Miami Heat. W tym czasie, z większym lub mniejszym wkładem, zdobył trzy mistrzostwa dla zespołu z Florydy. Jego występy w Finałach w 2006 roku, kiedy Heat odrobili stratę 0-2, przeszedł już do historii. Kolejne dwa tytuły to efekt stworzenia tzw. Wielkiej Trójki. Dobrze pamiętamy, że do klubu Miami dołączyli Lebron James i Chris Bosh. Big 3 zdobyła ostatecznie dwa tytuły. Wade był w cieniu pozostałej dwójki, ale to on zawsze był i kiedy trzeba było, podpisywał niższe kontrakty. Jak to się dla niego skończyło, wszyscy wiemy. Pat Riley (prezydent Heat) nie chciał płacić mu za zasługi, tylko zaproponował mu mniej pieniędzy. Riley chciał uniknąć sytuacji Kobe’go Bryanta, który dostał wysoką umowę, mimo bycia u schyłku kariery.Wade poczuł się tym urażony i postanowił dołączyć do Chicago Bulls. Ze strony gracza nie chodziło o samą kwotę, tylko za brak wdzięczności za te wszystkie lata, kiedy był wierny. Wiesz, przez kilkanaście sezonów jesteś opoką organizacji, więc liczysz na okazanie chociaż odrobiny szacunku. Riley miał inny plan i Wade nie będzie kolejnym graczem, który całą karierę spędzi w jednym klubie.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że drużyny mogą robić de facto wszystko, a uchodzi im to na sucho. Zawsze znajdzie się argument za tym, że klub postąpił słusznie, że tak trzeba było itd. Wszystko dla dobra organizacji– mówią. A o tym, co było kiedyś, już się zapomina.
Z graczami sytuacja wygląda to zupełnie inaczej. W tym przypadku nikt nie zapomina. Oj nie.
Spójrzmy na sytuację Kevina Duranta. Obecny zawodnik Golden State Warriors przez 9 lat był wzorem do naśladowania- oddany drużynie z Oklahoma City, będący ich liderem na dobre i na złe. KD był stawiany za przykład. Każdy go lubił i szukanie jego wrogów graniczyło z cudem. W końcu to on sprawił, że zespół z małego miasta stał się realnym kandydatem do zdobycia mistrzostwa NBA. Gdyby nie kontuzję, można śmiało stwierdzić, że Kevin Durant zapewniłby Thunder minimum jeden tytuł mistrzowski. Ale tak się nie stało. Szokujące może być dzisiaj to, że drużyna mająca w składzie Duranta, Russella Westbrooka, Jamesa Hardena i Serge’a Ibaka nie zdobyła nigdy pierścienia. Sam fakt, że ta czwórka grała razem, może z perspektywy czasu budzić wątpliwości. Dwaj MVP i zawodnik, który dwa razy był drugi w głosowaniu na najbardziej wartościowego gracza sezonu.
Durant pragnął pierścienia i postanowił postawić się w najlepszej możliwej sytuacji do tego. Oczywiście sposób, w jaki to zrobił i gdzie dołączył, pozostawia wiele do życzenia. Jednak nie można mieć do gracza pretensji, że patrzy przez swój pryzmat, raniąc organizację.
Tak samo było z Lebronem Jamesem. Obecnie Lebron jest twarzą zespołu z Cleveland; uważa się go za najlepszego koszykarza na świecie. Po tym jak zdobył pierwszy tytuł dla Cleveland Cavaliers, jest praktycznie bogiem. Kibice w Cleveland go kochają, wielbią go- jest dla nich królem. Ale tak łatwo zapomnieli, co robili jeszcze 7 lat temu, kiedy postanowił dołączyć do Miami Heat. Palone koszulki to kropla w morzu hejtu w stronę Lebrona. Sam właściciel Cavs dosłownie jechał po Jamesie. A uwierz mi, gdyby nie to, że to najlepszy gracz na świecie, nie mrugnąłby nawet okiem, gdyby mógł pozyskać za niego wartościowy zwrot.
I w tych sytuacjach to kluby są poszkodowanymi. Bo w końcu Durant i Lebron nas opuścili. Ale co my, organizacje, zrobiliśmy, żeby stworzyć dla naszych graczy najlepsze otoczenie do zdobycia tytułu? Może o tym się zapomina, ale wsparcie, jakie miał James w czasach pierwszej przygody w Cavs, pozostawiało wiele do życzenia. W przypadku Thunder i Duranta zabrakło zdrowia, a on sam nie popisał się w zeszłorocznych Finałach Konferencji. Jednak nie można mieć pretensji do graczy, że myślą o sobie. Jeśli my nie zadbamy o nasz los, to kto ma to zrobić.
Typy NBA – przeczytaj więcej
Przykro się patrzy na to, że światem rządzą pieniądze, a wartości, takie jak lojalność, oddanie, tracą coraz bardziej na znaczeniu. NBA jest tego najlepszym przykładem. Będąc zawodnikiem, w każdej chwili możesz zostać wysłany do innego klubu i nie widzi się w tym żadnego problemu. Jeśli gracz zmieni zespół, od razu jest piętnowany przez wszystkich, głównie przez fanów swojej byłej ekipy. Przeszłość nie ma żadnego znaczenia w tym przypadku. A szkoda, bo w tym przypadku nie można obwiniać graczy, że postanawiają wybrać dla siebie lepsze, według nich, otoczenie. Organizacja może pozbyć się zawodnika bez mrugnięcia okiem, a od koszykarzy oczekuje się wierności. Coś tu jest nie tak.
I takie obrazki jak ten z Pierce’m może ładnie wyglądają, ale dalekie są od rzeczywistości. Lojalność to ostatnia cecha, jaką można przypisać klubom NBA.
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze