Starcie tytanów NBA dla Bucks

Giannis Antetokounmpo (Milwaukee Bucks)

A jednak Milwaukee Bucks! W czwartek w długo wyczekiwanym pojedynku dwóch najlepszych drużyn w NBA górą okazali się być gospodarze, którzy ograli 111-104 drużynę Los Angeles Lakers. Tym samym legitymują się teraz lepszym bilansem od zespołu z Miasta Aniołów, a co za tym idzie z bilansem 25 zwycięstw oraz ledwie czterech porażek są teraz samodzielnym numerem jeden w lidze.

To był bardzo długo wyczekiwany mecz pomiędzy dwiema najlepszymi w trwających rozgrywkach drużynami. Niemal do końca nie wiedzieliśmy jednak czy zagra Anthony Davis, podkoszowy Los Angeles Lakers, bez którego widowisko mocno straciłoby na wartości. Na szczęście Davis mimo problemów z kostką był gotów do gry i pokazał się z bardzo dobrej strony, zdobywając ostatecznie 36 punktów, dziesięć zbiórek oraz pięć asysty, lecz było to za mało na prowadzonych przez Giannisa Antetokounmpo gospodarzy. Obie ekipy stanęły na wysokości zadania i obejrzeliśmy bardzo dobry mecz, z którego wnioski są następujące: po pierwsze całkiem możliwe, że był to przedsmak przyszłorocznych finałów, a  po drugie wspomniany Giannis staje się już graczem niemal kompletnym.

Antetokounmpo w drodze po 34 oczka aż pięć razy trafił bowiem za trzy, co przecież nigdy nie było jego mocną stroną – tymczasem w starciu z tak mocnym rywalem jak Lakers pokazał, że bardzo ciężko nad tym rzutem pracował i są tego efekty. Pięć trafień w jednym meczu to jego nowy rekord kariery, a na przestrzeni całego sezonu grecki skrzydłowy trafia prawie 34 procent swoich prób za trzy przy średnio pięciu próbach w każdym meczu. Przed sezonem mówiło się, że to nadal brak rzutu w największej mierze ogranicza MVP sezonu zasadniczego 2018/19 – teraz więc trudno już mówić o tym, że coś lub ktoś może Giannisa zatrzymać. Lakers może i mieliby większe szanse gdyby nie bardzo słaba gry ich rezerwowych, którzy łącznie zdobyli… cztery oczka. Po meczu zawodnicy LAL przypominają jednak, że ich celem na ten sezon jest nie przegrać dwóch pojedynków z rzędu.

Garść innych informacji z czwartkowej nocy w NBA:

  • Aż 41 punktów zdobył Spencer Dinwiddie w starciu z San Antonio Spurs, lecz nie uchroniło to jego Brooklyn Nets przed porażką. To najlepszy wynik w karierze zawodnika, który nadal znakomicie zastępuje wciąż pauzującego Kyrie’ego Irvinga.
  • Po 30 punktów zapisali na konto Donovan Mitchell (Utah Jazz) oraz Trae Young (Atlanta Hawks) w prawdziwie interesującym pojedynku strzeleckim, lecz koniec końców to drużyna Mitchella była lepsza, ogrywając Jastrzębie w Atlancie.
  • W drugim hitowym starciu, jakie NBA sprezentowała nam czwartek spotkały się drużyny Los Angeles Clippers oraz Houston Rockets. Zespoły te w poprzednich latach dostarczyły nam sporo emocji, a z ich pojedynków narodziła się prawdziwa rywalizacja. W czwartek górą byli Rockets, którzy w kolejnym już meczu przeprowadzili efektowny comeback, a główną rolę odegrał Russell Westbrook. Stał się on pierwszym od lat graczem Rockets z 40 lub więcej punktami, który nie nazywa się James Harden. W końcówce upust frustracji dali m.in. Lou Williams czy Patrick Beverley, którzy zostali wyrzuceni z boiska. Westbrook także otrzymał przewinienie techniczne, gdyż… pomachał do Beverleya na pożegnanie. Obaj panowie od lat mocno się nie lubią.
  • Złe informacje dla fanów Toronto Raptors: na drużynę spadła mała plaga kontuzji. Na kilka tygodni wypada więc Marc Gasol, a urazy dotknęły także m.in. Pascala Siakama, którego czeka absencja o bliżej nieokreślonym czasie!
  • Wiemy już kto będzie ubiegał się o wstąpienie do koszykarskiej Galerii Sław w przyszłym roku! W czwartek poznaliśmy nominowanych, a są wśród nich największe nazwiska NBA tego wieku, a więc tacy zawodnicy jak Kobe Bryant, Tim Duncan czy Kevin Garnett. Prócz nich o zaszczyt ten będą starać się też m.in. Michael Finley czy Shawn Marion i Chris Bosh.