Małgorzata Oliwia Sobczak: Będzie dużo mroku

Małgorzata Oliwia Sobczak

Obrazek wyróżniający: Iwona Wojdowska

– Nie myślę o sobie jak o artystce. Nawet ciężko mi jeszcze przychodzi mówienie o sobie „pisarka”, bo na takie tytuły to trzeba sobie zasłużyć – nie wystarczy pisać, trzeba dokonywać intelektualno-emocjonalnej incepcji, pobudzać do myślenia, wpływać na czyjeś życie, by móc nazwać się artystą – mówi serwisowi Zagranie.com Małgorzata Oliwia Sobczak, która mimo pandemii CoronaVirusa wiosną szykuje niespodziankę w postaci drugiej powieści kryminalnej.

Kamil Piłaszewicz: Skoro spisujemy się na rozmowę cztery dni po Dniu Kobiet, pozwól, że ominę wszystkie głosy mówiące, że „to komunistyczne święto stające się marketingowym” i złożę Ci życzenia, mówiąc: obyś bunkier ze swojego mieszkania większym uczyniła, obyś zarobiła na e-bookach tyle, żebyś mogła nie wychodzić z domu przez rok i obyś miała zdrowie, nawet nie do pisania następnych książek (chociaż również), co do słuchania jeszcze większych bzdur… tzn. wymyślonych historii o CoronaVirusie, niż w Twoich powieściach.

Małgorzata Oliwia Sobczak: – Ja do tego komunistycznego święta mam wielki sentyment. Obchodziłam je od najmłodszych lat. Mój tata zawsze przynosił goździka nie tylko mojej mamie, ale też mnie i mojej siostrze. To było trochę jak urodziny. Wyglądałam, kiedy tata przyjdzie z pracy, przez okno obserwowałam, jak zmierza z kwiatami w dłoni do drzwi domu. A kiedy podawał mi tego goździka i składał życzenia, to naprawdę czułam się wyjątkowo; byłam dumna, że jestem kobietą. I do tej pory tak jest. Moja rodzina jest generalnie zdominowana liczebnie przez kobiety – do tego kobiety silne, charyzmatyczne, piękne i buńczuczne. Śmieję się, że wszystkie mogłyby wystąpić w filmie Almodóvara.  Jesteśmy fighterkami, cenimy życie, dlatego daleko mi do bagatelizowania wszelkich zagrożeń, które mogą na nie negatywnie wpłynąć. No i na nieszczęście koronawirus nie jest tylko wymyśloną historią. Jest prawdziwy. To właśnie się dzieje. Oczywiście nie można popadać w paranoję, ale też dziwię się ludziom wyśmiewającym tych, którzy się przejmują. Mamy XXI wiek, a wydaje się, że historia nic nas nie nauczyła; a nawet jeśli nie historia, to kinematografia! Na pewno widziałeś masę filmów o śmiertelnych wirusach: kto przeżywa? Fighterzy. Kto przegrywa? Ci, co w toku wydarzeń palą gandzię. (uśmiech)

I oczywiście życzenia fruną do wszystkich bliskich Ci kobiet, ale pozwól, że skupię się na Twej Małej, która pewnie już się focha, a mnie wyzywa od najgorszych, że odciągam mamę od zabawy do jakiegoś tam… pier……. znaczy, no gadania głupot.

– Moja córeczka szanuje moją pracę. Ma tylko półtora roku, a rozumie, że praca jest ważna. Czasami faktycznie się wścieka, jak coś nam przerywa zabawę, ale gdy pada zdanie: „mama idzie popracować”, to macha mi rączką, przesyła buziaka i odwraca się w stronę dziadków. Mamy w domu takie hasło, które często z mężem żartobliwie skandujemy: „Am-bic-ja! Am-bic-ja!”. I wydaje mi się, że Mała też genetycznie tym przesiąkła. Ona jest zawsze w trybie „gotowa do działania”.

Zaryzykuję stwierdzenie, że znamy się bardzo dobrze i powiem Ci, tak między nami, że gdybyś nie miała rodziny, to robiłbym to, co student w czasie sesji na egzaminie… Próbował. (śmiech)

–  Gdybyś ty mnie zobaczył w codziennej wersji, to byś jednak skupił się całkowicie na ściąganiu! (śmiech) Ostatnio przyjechał kurier, który dowiedział się, że piszę książki. Otwieram w dresach, zero make-upu, włosy w rozsypce, na koszulce plamy po kaszy, mleku, czy innym pożywieniu, który przyjmowała córka, bo już dawno przestałam zwracać na nie uwagę. A kurier zagaja o „Czerwień” i nie odrywa ode mnie wzroku. Myślę, że dysonans pomiędzy moim medialnym wizerunkiem, a tym, z czym się zderzył, musiał być horrendalny (śmiech).

Ale już tak na poważnie. Dlaczego nazywasz następną powieść „Czerń”, a nie „CoronaVirus”?

– Ta „Czerń” jest tak pojemna, że i koronawirus może się w niej spokojnie zmieścić. Bo „Czerń” też w pewnym sensie jest o bagatelizowaniu ważnych kwestii, o nieroztropności, o bierności w momencie, gdy potrzebne jest wyczulenie; a przede wszystkim druga część „Kolorów zła” jest o zamiataniu pod dywan tego, obok czego nigdy nie powinno się przejść obojętnie.

„Gdy jesteśmy lazem, nie mam stlachu” – napisałaś 12 marca w swych social media, z okazji urodzin siostry. Powiem Ci, że ja też go nie mam… Zastanawiałem się kiedyś, że skoro są bracia Golcowie, to czy będą takie siostry… I dziś już wiem, są, Sobczakowe. Zgodzisz się?

– Nie wiem, czy to dobra analogia (śmiech). My jesteśmy zwyczajnymi siostrami, jakich pełno na świecie, choć żyjemy w takiej niezwykłej symbiozie, coś na kształt symbiozy bliźniaczej, pomimo tego że nie jesteśmy w tym samym wieku. Kiedyś wróżka nam powiedziała, że znałyśmy się w poprzednim życiu i dlatego trzy lata później narodziłam się w tej samej co siostra rodzinie; że za nią przybyłam. Traktuję to oczywiście z przymrużeniem oka, ale wiele też by to wyjaśniało, bo z siostrą rozumiemy się bez słów, często mówimy dokładnie to samo w tym samym momencie, odczuwamy swoje emocje. Jak coś mnie dusi, nagle źle się poczuję, dzwonię do Kajtka (tak Kasię nazywamy w domu) i pytam, co się tam znowu stało. I w drugą stronę działa to identycznie. W „Czerni” odwzorowałam tę naszą relację. Jest tam postać młodszej Andżeliki i starszej Julity i sporo na tej płaszczyźnie autobiograficznych elementów, które wplotłam w fikcyjną historię.

Dobrze, ale już wracając do powagi… Mimo, że rozwaga nadal nie przyszła… Swoją drogą, to ciekawe, dlaczego spóźniają się zawsze takie określniki z kobiecymi końcówkami, a nie męskimi, nieprawdaż? Osobiście nie słyszałem o tym, by „rozwag” się kiedykolwiek spóźnił…

– Kamil, Ty dzisiaj błyszczysz, chłopie, no błyszczysz. „Abnegacja wirusologiczna”, szowinistyczne wtręty lingwistyczne, no doprawdy nie wiem, co Cię opętało! (śmiech). Ja osobiście się nie spóźniam – nigdy i z niczym! Nieskromnie powiem, że działam szybko i sprawnie i nic mnie tak nie drażni jak opieszałość. Czasami przystanę sobie po wykonanej robocie, pokręcę głową z uznaniem i rzucę autopochwałą: „Maaan, You’re on Fire!” – koniecznie z odpowiednim akcentem (śmiech).

Właśnie miałem pytać jaki tytuł piosenki, by Cię określił… Tak więc przemodeluję nieco pytanie i zapytam, jaka sentencja w tej chwili najlepiej opisuje Małgosię Oliwię Sobczak? (I dlaczego?)

– Nie ma takiej, z którą bym się utożsamiała. Często za to powtarzam: „Umiesz liczyć, licz na siebie”. Bo nie znoszę być od kogoś zależna, bo inni czasem zapominają albo się spóźniają, albo po prostu nie zrobią czegoś idealnie po mojej myśli i wtedy tę autystyczną część mojej głowy coś niepokojąco swędzi (śmiech). Ja siebie samej nigdy nie zawodzę.

Zdjęcie Małgorzaty Sobczak

Zdjęcie: Kuba Lewandowski

Znając Ciebie, to teraz, widząc jak wygląda ten wywiad, pewnie szepczesz pod nosem to, co mówił Kuba Wojewódzki w swoim programie do Pawła Wilczaka: „Co ja ci k**** zrobiłem?”, mam rację?

– Eee tam, raczej myślę: „Co On sobie k*** robi?” (śmiech). A tak na poważnie, to mam świadomość, że czasami leci się na głupawce i wychodzi, jak wychodzi. A może testujesz po prostu jakiś nowy styl konwersacji? Albo właśnie za dużo Wojewódzkiego oglądasz.

„Dobrze jest mieć mistrzów, na których się wzorujemy, kształtujemy, ale po to mamy inne nazwisko, by tworzyć własną historię, własny styl. Jasne, na mistrzach możesz się wzorować, podziwiać ich, ale zawsze musimy szukać siebie” – sądzę, że te słowa pana Jana Englerta pasują tu najlepiej. Zgodzisz się ze mną?

– Zdecydowanie. Trzeba mieć swoich mistrzów; trzeba się uczyć, rozwijać, badać, próbować, smakować. Ale przede wszystkim należy mówić własnym głosem. Z pewnością w XXI wieku trudno nie być odtwórczym. Niemal każdy artysta opowiada wciąż te same historie. Ważne jest jednak, by opowiadać je po swojemu. Ostatnio przeglądałam moje dzienniki z liceum i zaskoczyło mnie to, że mój styl przez te lata w zasadzie niewiele ewoluował. Studia kulturoznawcze, dziennikarstwo, setki przeczytanych książek i obejrzanych filmów, a jednak jądro pozostało. Szczerze mnie to ucieszyło, bo to znaczy, że pozostałam autentyczna.

Wiesz, tak w gwoli wyjaśnienia – mam przyjemność obcować z debiutantką roku za 2019 r., czyli osobą wysokiej kultury, a że podążam za słowami Macieja Maleńczuka, że: „artyście wolno więcej”, to z tego korzystam.

– Nie myślę o sobie jak o artystce. Nawet ciężko mi jeszcze przychodzi mówienie o sobie „pisarka”, bo na takie tytuły to trzeba sobie zasłużyć – nie wystarczy pisać, trzeba dokonywać intelektualno-emocjonalnej incepcji, pobudzać do myślenia, wpływać na czyjeś życie, by móc nazwać się artystą. I czy artyście wolno więcej? I tak, i nie. Błaznowi wolno więcej na co dzień. Artysta musi brać odpowiedzialność za swoje działania, musi myśleć, jeśli chce przekroczyć granice.

Ale spisujemy się z okazji „Czerni”, czyli Twojej drugiej książki kryminalnej, więc pozwól, że będę na tyle bezczelny, że stanę się poważny przy Tobie i zapytam tak: opisujesz tam puste półki w sklepach? Opisujesz panikę przed CoronaVirusem w „Czerni”?

– Puste półki też w „Czerni” się znajdą, bo wracam tam do czasów peerelu. Mamy między innymi taki fragment: „Przewodnicząca kartuskiej Rady Narodowej, Fabiola Burchardt, wzięła słuszny łyk kawy Ekstra Selekt. Zielono-srebrną paczuszkę kupiła spod lady od pani Marioli prowadzącej sklep Społem. Zmielona w NRD-owskim młynku smakowała wybornie. Kobieta przymknęła oczy i delektowała się chwilą. Choć zajmowała wysoki stołek, nie zawsze tak łatwo zdobywała dobra luksusowe. Swoje w kolejkach też musiała odstać. A to, żeby pomarańcze przed świętami zdobyć, a to by kupić kasety magnetofonowe Stilon C-60, żeby sobie dziewczynki z radiowej Trójki Maanam albo Lady Pank ponagrywały. Czasami nawet po Cypiska, gumę do majtek albo mydło w kostce Zefir trzeba się było nastać. Nie mówiąc o papierze toaletowym – szara rolka papieru toaletowego, skarb nad skarby, siedem rolek na głowę na rok, jak ktoś gdzieś oszacował”. Jak widzisz pewne analogie do dzisiejszej rzeczywistości są poczynione (śmiech).

To po grzyba reklamujesz książkę tak, jakbyś już wiedziała…? Autentycznie, „Czerń” zawsze kojarzyła mi się z tym, że coś się musi skończyć, by później było już tylko czarno, jak… Znaczy… skończyć. A teraz najpopularniejszym pisarzem jest CoronaVirus. Pisze takie historie, że nawet Stephen King mówi: „Postoję obok i popatrzę z podziwem”. Tak więc dlaczego, skoro nazywasz książkę „Czerń”, to nie podejmujesz się w/w problematyki?

– W „Czerni” pojawia się taki fragment: „Ubrani w białe kombinezony, okulary i czepki ochronne członkowie zespołu wyglądali jak ekipa naukowców zawezwanych do walki z zagrażającą całej ludzkości epidemią w którymś z hollywoodzkich filmów katastroficznych. Ale to nie był plan filmowy”. Teraz ten tekst nabiera innego znaczenia, co? Wszechświat, natura i sami ludzie generalnie tworzą takie historie, że nic, tylko spisywać. Seryjni mordercy istnieją naprawdę, dlatego też jest tyle książek i filmów im poświęconych. Podobnie jest ze śmiercionośnymi epidemiami, bohaterami wielu tytułów, choć to nie wymysł literatury czy kinematografii, bo nie szukając daleko sto lat temu grypa hiszpanka zabiła co najmniej 50 milionów osób na całym świecie. A jednak gdy pojawia się zagrożenie większość ludzi patrzy na to, co dzieje się wokół, jak na science-fiction. To mnie zadziwia. Jakbym usłyszała, że w okolicy grasuje seryjniak, to bym nie wychodziła po zmroku, choć pewnie szansa, że dopadnie właśnie mnie jest mała. Jak słyszę, że grasuje wirus, to też stosuję się do wytycznych, choć wydaje się, że zło zawsze dotyka kogoś innego, jakiegoś abstrakcyjnego, anonimowego człowieka, służącego mediom za „everymana”. I szczerze mówiąc, epidemie przerażają mnie bardziej niż seryjni mordercy – bo tych drugich można złapać i zamknąć, gorzej z wirusami, które rozprzestrzeniają się w sposób niewidoczny dla oka, zupełnie niepostrzeżenie, w zastraszającym tempie.

W podstawówce poszłam do kina na „12 małp” Terry’ego Gilliama i ten film zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Czy faktycznie zabójczy wirus zabił pięć miliardów ludzi, czy był to wymysł pacjenta cierpiącego na schizofrenię paranoidalną? Nie ważne. Wizja świata, w której ocalali ludzie żyją pod powierzchnią ziemi, była przerażająca. Przede wszystkim dlatego, że człowiek pomimo iluzji swojej wszechwładzy nie kontroluje świata. Świat żyje i myśli, więc jak go nie szanujesz, to może cię kopnąć w dupę.

Sobczak - pisarka

Zdjęcie: Kuba Lewandowski

Okej, to porozmawiajmy teraz o czymś, o czym podobno dżentelmeni nie powinni mówić, ale że w tej rozmowie nie ma takowego osobnika, to pozwolę sobie zadać to pytanie: jesteś już milionerką – pisarką?

– Stary, przecież ja tego nie robię dla pieniędzy! (śmiech).

„Pierwszy milion… No, to było przed trzydziestką…” – tak Remigiusz Mróz odpowiedział na podobne pytanie w programie Kuby Wojewódzkiego i zastanawiam się, po co ludzie kupują książki? Ty piszesz, czyli masz je w domu i masz co czytać Małej przed snem, ale po co inni dają Wam zarobić? Nie żebym był zazdrosny… Po prostu bliższa mi sentencja: „kurła, po co mu tyle? Niech mnie odda!”.

– Widzę, że masz lekko zaburzoną perspektywę. Remigiusz Mróz w wieku dwudziestu ośmiu lat miał na koncie jakieś trzydzieści książek. Także zapytaj mnie o ten milion za kilka dalszych książek.

Dobrze, ale już przestając mówić o pieniądzach powiem tak… Małgorzata Oliwia Sobczak – tak wygląda fortuna! Inteligentna, piękna i jeszcze z chuliganka językowa z popapranymi stanami psychi… znaczy, no – uzdolniona, że się tak wyrażę.

– Dokładnie, full package! (śmiech).

Ale tak serio, po co Ci „Czerń”? Masz już „Czerwień”, tytuł „debiutantki roku” na koncie, po co dalej piszesz? Nie lepiej leżeć teraz na Malediwach z rodziną?

– Ja tam nie umiem specjalnie odpoczywać. A leżeć plackiem to już w ogóle. Bo tylko, gdy się porządnie zmęczę, doceniam wieczorny film, smak czerwonego wina, chrupkość grzanki z pomidorami suszonymi, statyczny obraz na kamerce monitorującej pokój córki. Tak już ten mój mózg jest skonstruowany.

„Nagrody długi czas trzymałam pod zlewem w kuchni” – powiedziała mi kiedyś Katarzyna Bonda. Masz podobne podejście do różnego typu nagród?

– No właśnie… nie! (śmiech). Ja zawsze podchodziłam do wszystkiego bardzo ambicjonalnie. W szkole zawsze byłam typem kujona, ale że nie nosiłam bryli i ogólnie nie wpisywałam się w schemat, to byłam lubiana. Z wiekiem to ten wyścig o dobre stopnie się u mnie pogłębił. Na studiach najgorzej, bo siałam panikę przed każdym egzaminem, a potem dostawałam same piony. A co gorsza podchodziłam tylko do przedterminów, nigdy nie miałam żadnej poprawki, jako jedyna za całym roku dostałam celujący wpisany symbolicznie nad bdb z egzaminu z historii sztuki. Albo jak dr Moraczewski zarządził pracę pisemną na zaliczenie historii muzyki i wszyscy się cieszyli, to ja poprosiłam o możliwość przystąpienia do zaliczenia ustnego, bo po prostu chciałam tę wiedzę przyswoić. Wyobrażasz sobie jak to było widziane przez wyluzowanych studentów kulturoznawstwa? (śmiech). Na pierwszym roku przyznano mi najniższe stypendium naukowe i to była dodatkowa mobilizacja – na ostatnim roku pobierałam najwyższe. I nawet nie chodziło o kasę, a właśnie o sam fakt – to był taki osobisty medal, bo ja te dobre oceny na studiach kolekcjonowałam jak te nagrody.

Za moje pisanie to jeszcze żadnej nagrody nie zgarnęłam. Więc w kontekście tej wypowiedzi możesz się domyślić, jak bardzo na to czekam! Och, jak już to nastąpi, to codziennie będę kurz z niej ścierać (śmiech).

Pytam, ponieważ będąc już po lekturze, zastanawiam się, dlaczego robisz zamach na tytuł „książka roku”?

– No to już wiesz czemu! (śmiech). Tylko mi tu nie zapeszaj!

Dobrze, to żeby nie było już tak słodko, bo jeszcze dostaniesz cukrzycy i wyjdzie, że wpadłem na pomysł, jak stworzyć nowego wirusa w stylu SweetnessVirus i co wtedy?

– A takiego wirula to bym przygarnęła.

Jako, że rozwaga to już chyba nie przyjdzie… Może dałem jej zły adres… Nieważne. To powiedz, co takiego wydarzy się w „Czerni” żebym ja… znaczy, Twoi czytelnicy poszli do księgarni i nabyli tę powieść?

– No wydarzy się, wydarzy… Piękna pisarka powróci z Nowego Jorku na rodzime Kaszuby stawić czoła męczącym wspomnieniom, w małym miasteczku rodem z Twin Peaks znikną dzieci, będą szalały upiory (przeszłości i nie tylko), Bilski będzie walczył z hormonami, Górska będzie leczyć złamane serce, policjanci Pająk i Kita pokażą swoje dychotomiczne natury. I będzie mrok. Dużo mroku.

Jako, że pewnie nie zechcesz zdradzić fabuły, to zapytam inaczej: jakie jest zakończenie?

– Słodko-gorzkie, jak zawsze w kryminałach.

„Mąż spał obok. Ona w tym czasie planowała zbrodnię” – już takie nagłówki Tobie przypisywano, więc teraz proszę, bez żadnego pytania, powiedz coś, co będę mógł dać jako tytuł, by było równie porywająco, jak na pewnej stronie swego czasu. (śmiech)

– Tym razem stawiałabym na: „Córeczka leżała spokojnie w kołysce, gdy kobieta porywała dzieci”.

I tak już na koniec, „Czerń” rozprzestrzeni się tak szybko między czytelnikami na całym świecie, jak CoronaVirus? Czy szybciej?

– Oby szybciej, bo ciemność zapada już wieczorem (śmiech).

Dobra, ale teraz to już naprawdę ostatnie pytanie: skoro Blanka Lipińska jednego dnia sprzedając dwanaście tysięcy egzemplarzy trzeciej części „365 dni” pobiła rekord ilości sprzedanych egzemplarzy w jeden dzień, to wedle Twoich kalkulacji… O ile trzeba przemnożyć ten wynik, by opisywał prawdę po tym, gdy „Czerń” ujrzy światło dzienne?

– „Pewnie pan prokurator zdaje sobie sprawę, że szacowanie czasu zgonu zależy od tak wielu zmiennych, że to trochę jak wróżenie z fusów” – zostawię w odpowiedzi zdanie z „Czerni”.

I już tak na koniec końców, bo ostatnio coś długo dochodzę… do zaprzestania pytania, Zbereźniczko! Dlaczego „Czerń” jest wartościową książką? Bo ja tam kupię przez cenną okładkę – tyle czarnego na niej to się nie spodziewałem…

–  Nie wnikam w Twoje problemy, ale może trzeba prostatę zbadać…? A co do „Czerni”, wydaje mi się, że jest to moja najbardziej dojrzała książka. Mam poczucie, że jest zdecydowanie spójniejsza i bardziej dopracowana niż wcześniejsze powieści. I podobno budzi emocje – całą huśtawkę emocji. Co ciekawe, pierwszy recenzent-instagramer (Spursmaniak pozdrawiam!) napisał do mnie po lekturze: „Czy aby na pewno to Pani napisała, bo porównując z Czerwienią, Czerń jest o wiele lepsza. Rzekłbym, że świetna”. Niech ten przewrotny komplement będzie dobrym omenem.

Zaloguj się aby dodawać komentarze