Kto zatrzyma Damiana Lillarda? Gwiazda NBA wciąż szaleje!

Koszykówka NBA

Owacją na stojąco oraz okrzykami “M-V-P” pożegnali w sobotę kibice Portland Trail Blazers schodzącego z parkietu Damiana Lillarda. Nic dziwnego, bo Dame nadal gra jak w transie – niecałe 24 godziny po tym jak zdobył 48 punktów, dziewięć zbiórek oraz dziesięć asyst w starciu z Los Angeles Lakers zaaplikował aż 51 punktów (w tym 9/15 za trzy) oraz 12 asyst drużynie Utah Jazz. Warto dodać, że zarówno Lakers, jak i Jazz to dwie topowe defensywy w trwającym sezonie – Lillardowi nie robi to jednak żadnej różnicy.

Fani w Portland powoli nie mają już słów, by opisać fantastyczną grę Damiana Lillarda. Wielu zamiast słów używa więc skrótu: MVP. Lillard gra bowiem jak z nut i w ostatnich sześciu spotkaniach przechodzi samego siebie, notując najlepszy w swojej karierze okres. W sobotę po raz kolejny dobił do granicy 50 oczek, tym razem zdobywając aż 51 punktów oraz 12 asyst w wygranym przez PTB pojedynku z Utah Jazz. Tym samym drużyna z Oregonu wygrała czwarte spotkanie z rzędu, a Lillard po raz kolejny przeszedł do historii. W ostatnich sześciu meczach:

  • jego średnia punktów wynosi 48.8 w każdym spotkaniu,
  • notując ponad 45 punktów oraz 10 asyst w tym okresie został pierwszym graczem NBA, który czegoś takiego dokonał,
  • za każdym razem trafiał co najmniej sześć trójek (pierwszy taki przypadek w historii),
  • łącznie trafił 49 rzutów za trzy (najwięcej w historii NBA w okresie sześciu spotkań).

Lillard bardzo mocno i bardzo głośno zgłosił więc swoją kandydaturę do rozmów o MVP sezonu regularnego, choć przeszkodzić w tym mogą mu przede wszystkim słabe dotychczas wyniki jego zespołu. Blazers mocno zawodzili, choć dzięki genialnej grze Dame’a wygrali cztery ostatnie spotkania i nadal mają szansę na awans do fazy play-off. Trudno stwierdzić ile jeszcze potrwa ta znakomita gra Lillarda i czy w końcu trochę ochłonie, natomiast nie ma wątpliwości, że w tej chwili Blazers są na jego barkach, a on gra po prostu fantastyczny, dawno niewidziany w NBA basket.

Pozostałe informacje z sobotniej nocy w NBA:

  • Trwa fatalna seria Minnesota Timberwolves, którzy w sobotę przegrali już jedenaste spotkanie z rzędu. Karl-Anthony Towns ma już z kolei piętnaście kolejnych przegranych licząc od końcówki listopada (w międzyczasie był kontuzjowany i nie załapał się wtedy na choćby jedno zwycięstwo swojego zespołu). Tym razem lepsi od Wilków byli zawodnicy Los Angeles Clippers, a do wygranej poprowadził ich Kawhi Leonard, zdobywca 31 oczek.
  • Niezbyt dobre informacje dla fanów Brooklyn Nets. Źle wyglądającej kontuzji kolana doznał w sobotę Kyrie Irving i to kolejny tego typu uraz w jego karierze. Na razie nie wiadomo jak poważna jest to kontuzja. Na domiar złego Nets ulegli na wyjeździe w starciu z zespołem Washington Wizards, a 34 punkty zapisał na konto Bradley Beal.
  • Cieszą się za to kibice Boston Celtics, bo ich zespół wreszcie ograł filadelfijską drużynę 76ers. Było to już czwarte starcie obu klubów w tym sezonie, ale dopiero pierwsze zwycięstwo Celtów, którym nie przeszkodziła nawet absencja Kemby Walkera. 32 punkty miał Jaylen Brown, a 25 oczek dołożył Jaylen Brown.
  • Mecz życia rozegrał w sobotę Jalen Brunson z Dallas Mavericks, który pod nieobecność Luki Doncica (ale też Kristapsa Porzingisa) przejął pierwsze skrzypce i zdobył rekordowe w karierze 27 punktów, prowadząc Mavs do zwycięstwa nad Atlanta Hawks.
  • Bardzo szybko na zwycięskie tory powrócili koszykarze Los Angeles Lakers, którzy już w pierwszej połowie sobotniego pojedynku w Sacramento zdobyli 81 punktów i nie musieli potem oglądać się za siebie. Tym samym wygrali pierwszy mecz od czasu tragicznej śmierci Kobe Bryanta. Triple-double złożone z 15 oczek, dziesięciu zbiórek oraz jedenastu asyst zaliczył LeBron James. Przed meczem Kings jako kolejny klub uhonorowali pamięć legendy Lakers.

Zaloguj się aby dodawać komentarze