Houston Rockets – drużyna na miarę tytułu mistrzowskiego?

Houston Rockets mają w tym momencie najlepszy bilans w lidze, jednak to nie oni są faworytem do zdobycia tytułu. Każdy wynik niż zdobycie pierścienia mistrzowskiego przez Golden State Warriors, uznane będzie za olbrzymią niespodziankę, bo to graniczy praktycznie z cudem. Czy Rockets mają szansę na zdetronizowanie mistrzów NBA?

Dołącz do grona ludzi śledzących NBA i podziel się swoją opinią -> Typy NBA – grupa dyskusyjna.

ForBET odbierz bonus

KOD PROMOCYJNY: ZAGRANIE

Jeżeli nie masz jeszcze konta u tego legalnego bukmachera, to jako użytkownik Zagranie możesz skorzystać z atrakcyjnego bonusu powitalnego aż do 650 PLN! Wystarczy, że przy rejestracji wpiszesz kod promocyjny: ZAGRANIE 

Zacznijmy od kursów wystawionych przez legalnych bukmacherów na drużynę, która zdobędzie mistrzostwo NBA. ForBET jako jedyny ma w swojej ofercie klasyfikację końcową. Według niej zdecydowanym faworytem są na Golden State Warriors, za których triumf otrzymamy kurs na poziomie zaledwie 1.50. Na drugim miejscu znajdziemy Houston Rockets – 6.50, a na trzecim Cleveland Cavaliers po kursie 7.75.

Jak widzimy powyżej, Wojownicy są teoretycznie poza zasięgiem reszty ligi. Ale czy na pewno? O tym przeczytasz poniżej.

Golden State Warriors rządzą i dzielą w NBA od kilku lat i z każdym rokiem stają się coraz mocniejsi. Najpierw pobili rekord zwycięstw należący do Chicago Bulls, wygrywając 73 spotkania w sezonie regularnym. W następnym sezonie do jednego z najlepszych zespołów w historii dołączył Kevin Durant. Ten potwór stał się jeszcze groźniejszy, co pokazały zeszłoroczne finały. Cleveland Cavaliers, którzy zdominowali Konferencję Wschodnią (przegrywając zaledwie raz przez 3 rundy), zdołali wygrać zaledwie jedno spotkanie i Warriors byli na zupełnie innym poziomie. To był ich drugi tytuł w ciągu trzech lat, ale na pewno nie ma być ostatnim. Jesteśmy świadkami tworzenia się dynastii na miarę Bulls Jordana, czy Boston Celtics w latach 60.

NBA została zdominowana przez Curry’ego, Duranta i spółkę. Od dłuższego czasu nie było widać nikogo, kto mógłby zagrozić Golden State. Ale teraz, Steve Kerr na pewno nie może spać spokojnie.

Wszystko za sprawą Houston Rockets, którzy w pewien sposób przerwali hegemonię Wojowników. Warriors nieprzerwanie dzielą i rządzą Zachodem od 2015 roku, szczególnie w fazie zasadniczej. Jeśli spojrzysz na tabelę NBA, to najlepszy bilans przed Weekend Gwiazd mają właśnie Rockets. To oczywiste, że Kerr nauczony poprzednimi doświadczeniami, odpuszcza w pewnym stopniu sezon regularny, ale to jasny znak ze strony Rakiet – nie lekceważcie nas.

Sukces Houston nie wziął się z nikąd.

Ten zespół jest budowany od kilku lat i dopiero teraz jesteśmy świadkami najlepszej wersji Rockets.

Wszystko zaczęło się od wymiany z OKC Thunder, w której do Teksasu przyszedł ten młody rezerwowy z okazałą brodą. Jak się później okazało, Daryl Morey dokonał cudu, pozyskując prawdziwą gwiazdę i (wszystko na to wskazuje) tegorocznego zdobywcę nagrody MVP. Mowa oczywiście o Jamesie Hardenie.

Od 2012 roku eksperymentów było mnóstwo. Próbowano stworzyć drużynę kalibru mistrzowskiego w oparciu o Hardena i Howarda. Teoretycznie to miało ręce i nogi, bo Rakiety awansowały do Finałów Konferencji Zachodniej, jednak tamten skład w porównaniu do tego, różni się diametralnie. Howard nie jest i nigdy nie był materiałem na Robina. On nie ma mentalności i umiejętności, żeby czynić swoich kolegów lepszymi. Nie to, co obecny partner Batmana.

Bo Chris Paul to w tym momencie chyba najbardziej niedoceniany zawodnik w NBA. Nie jest to nowość. Percepcję na jego temat przesłania jego brak sukcesów. CP3 indywidualnie osiągnął już prawie wszystko, ale nigdy nie zaszedł dalej niż druga runda playoffów. Pod tym względem ta liga jest brutalna – nie wygrywasz, nie masz miejsca wśród najlepszych. Jest to trochę niesprawiedliwe podejście, bo Paul zawsze dawał radę i ciągnął swój zespół w kluczowej fazie rozgrywek. Brakowało mu po prostu wsparcia, podobnie jak Hardenowi. Teraz to nie ma być już problemem – obaj gentlemani zjednoczyli siły i najprawdopodobniej nie widzieliśmy jeszcze pełni możliwości tej dwójki.

Jak na razie w sezonie regularnym spisują się kapitalnie i po 57 meczach mają już 44 wygrane. Rockets są świetni po obu stronach parkietu – 1. miejsce w ofensywnej i 8. lokata defensywnej efektywności. Istnieje duża szansa, że w Finale Zachodu to w Houston odbędzie się potencjalne siódme spotkanie, a to jest olbrzymi handicap.

Kiedy chcesz zwyciężyć z Warriors, nie możesz mieć słabych punktów. Musisz trafiać za trzy, bronić i to wszystko na elitarnym poziomie. W końcu stajesz naprzeciwko historycznie dobrego teamu. Brzmi trochę jak mission impossible. Żeby wygrać z nimi, musisz grać jak oni. Musisz iść z nimi na wymianę ciosów, ale nie możesz iść na tę wojnę z kijem, dzidą i imitacją tarczy – potrzebujesz solidne oręże.

I to wszystko mają Rockets. Mike D’Antoni może wystawić piątkę, która będzie składała się ze świetnych/solidnych strzelców, a do tego świetnych/solidnych defensorów. To oczywiste, że Warriors w playoffach dużo częściej będą wystawiać swój line-up śmierci, czyli jedno z najbardziej zabójczych ustawień, które możesz sobie wyobrazić: Curry, Thompson, Durant, Iguodala, Green. Jeśli ostatnia dwójka trafia te otwarte trójki, które oddają im z reguły defensywy, nie masz praktycznie szans. Praktycznie nikt nie ma na to odpowiedzi. Właśnie, praktycznie.

Piątka Paul, Harden, Ariza/Gordon, Mbah a Moute, Tucker/Capela brzmi solidnie. Mają dwójkę, której możesz oddać piłkę w najważniejszych momentach. Poza Hardenem wszyscy są plusowymi defensorami i mogą spróbować ograniczyć Warriors. Bo ich nie zatrzymasz, możesz ich jedynie spróbować spowolnić. Musisz wejść im do głowy, przy okazji grając w ich grę. Rockets mogą to robić, przy okazji prezentując twardą, fizyczną koszykówkę, niekoniecznie wystawiając wysoką piątkę. Steve Kerr na pewno będzie próbował wykorzystać słabość Brody w obronie, jednak nie przesadzajmy – Harden może i miał słabe momenty, ale po cichu jest na tyle silny, że może bronić tyłem do kosza. Poza nim nie ma praktycznie żadnych słabych stron. Jesteś tak słaby, jak Twój najsłabszy punkt, który w przypadku Houston nie aż taki zły. Serio. To media wykreowały stereotyp Heezy’ego, jako fatalnego defensora. Nie daj się oszukać i zmanipulować. Nie wszystko, co przeczytasz w Internecie (no, może poza Zagranie) jest prawdą.

Ten zespół ma też głębie, co w playoffach może być szczególnie istotne. Gra zwalnia i rotacje stają się węższe, lecz gdy do dyspozycji jest 10 koszykarzy, istnieje pewna dowolność w dobieraniu składu pod konkretnego przeciwnika. Dajmy na to pozycja silnego skrzydłowego. Startującą czwórką w Houston jest Ryan Anderson i jeśli przejmie go niższy obrońca, to Anderson nie jest w stanie wykorzystać przewagi wzrostu. Drużyny (takie jak Warriors) mogą bezkarnie zmieniać krycie, wiedząc, że nie zapłacą za to. Wrzućmy w to miejsca Joe Johnsona i sytuacja robi się inna. Pseudonim Iso Joe nie wziął się przez przypadek. Johnson może obrócić się i zdobyć punkty tyłem do kosza. Mike D’Antoni ma teraz olbrzymie pole do manewru.

Czy to wykorzysta? Zobaczymy.

Jeśli pozostaną zdrowi, wydają się pewniakiem do występu w Finale Konferencji, bo na ten moment są dużo lepszym teamem niż pozostali pretendenci do walki z Warriors. Oklahoma City Thunder prezentuje się lepiej, jednak ten zespół nie ma jeszcze swojej tożsamości, a utrata Andre Robersona może być w playoffach zbyt bolesna dla defensywy Thunder. San Antonio Spurs są już chyba done (który to już raz), a Minnesota Timberwolves ma jeszcze czas. To Rockets mają system i doskonale dopasowany do tego skład. Są już gotowym wytworem, który czeka tylko na odpowiedni moment, żeby wystrzelić.

Sezon regularny to tylko rozgrzewka przed daniem głównym. Prawdziwa uczta rozpocznie się dopiero od połowy kwietnia, kiedy zaczną się playoffy.

Daryl Morey mówił, że ma obsesję na punkcie pokonania Golden State Warriors. Warriors w tym sezonie nie wyglądają najlepiej, ale w każdym momencie mogą włączyć wyższy bieg. Pokonanie ich, brzmi jak coś niemożliwego. Jak powiedział Nelson Mandela: wszystko jest niemożliwe, dopóki nie zostanie zrobione. To, czy Houston Rockets tego dokonają, przekonamy się już za niecałe 4 miesiące. Jednak Morey postawił swój zespół w sytuacji, w której Rockets mają szansę. A mieć szansę przeciwko Warriors, to już prawie jak zdobyć mistrzostwo NBA. Bo pokonanie pozostałych 28 zespołów jest raczej formalnością.

A czy Twoim zdanie Rockets są realnym zagrożeniem dla Golden State?

Comments are closed.