Radziszewski: Tommy wygra program!
Zdjęcie: Mariusz Radziszewski – FakeTrener/Facebook
– Widziałem siebie w tej czwórce, natomiast poziom był tak wyrównany, że każdy mógł się tam znaleźć i nie byłaby to żadna niespodzianka – mówi serwisowi Zagranie.com Mariusz Radziszewski, zawodnik MMA, który w ostatnim czasie brał udział w programie „Tylko jeden”.
Kamil Piłaszewicz: Hej. Spisując się w tym momencie, gdy pierw poznaliśmy pary półfinałowe, a później finalistów w programie „Tylko jeden” zapytam, jak ma się czuć ten piąty, którą swoją walkę wygrał, ale nie zmieścił się w gronie półfinalistów? (śmiech)
Mariusz Radziszewski: – Siemanko. Myślę, że mamy tutaj do czynienia z klasycznym „szczęściem w nieszczęściu”. Organizatorzy przez kontuzję Michała nie musieli główkować się z dodatkowym challengem, a on sam sądzę, że po takiej wojnie, szansę w KSW dostanie jak tylko dojdzie do zdrowia. Wilk syty i owca cała.
Mając w pamięci w jaki sposób z udziałem w programie pożegnał się Bartłomiej Gładkowicz, doszukujesz się jeszcze szansy na swój powrót, jak swego czasu Paweł Kiełek?
– Hmmm… Biorąc pod uwagę fakt, że została już tylko walka finałowa, to nie wydaje mi się żeby takie coś miało miejsce. (śmiech) Liczę jednak, że może właściciele KSW razem z Wojkiem dojdą do wniosku, że fajnie byłoby zrobić walkę Romanowski – Radziszewski 3: Decydujące starcie.
Będąc po walce z Tomkiem Romanowskim, jesteś pewny, że to właśnie on zwycięży w finale i podpisze kontrakt z KSW?
– Pewna w życiu jest tylko śmierć i podatki. Natomiast będę mu kibicował z całych sił, bo będzie to oznaczało, że odpadłem z najlepszym z najlepszych. War Tommy!
Będąc po castingach do programu powiedziałeś, że jesteś pewny tego, że udział wezmą sami kozacy. Dlatego dopytam, jakie myśli krążą w głowie po porażce z Tomkiem Romanowskim?
– Hmmm… Przede wszystkim jest mi z tym źle, że odpadłem tak szybko i że nie mogłem wziąć udziału w wyborze Ring Girl (Paula nie morduj! (śmiech), a tak poważnie, to jestem już na tym etapie, że potrafię sobie z tym radzić i tak jak powiedziałem wcześniej – pozostaje mi już tylko kibicować Tomkowi i liczyć na szanse rewanżu.
Przed programem spodziewałeś się, że właśnie taka czwórka będzie nadal w grze po pięciu odcinkach o kontrakt z KSW?
– Zdecydowanie nie! Widziałem siebie w tej czwórce, natomiast poziom był tak wyrównany, że każdy mógł się tam znaleźć i nie byłaby to żadna niespodzianka.
A apropos obstawiania, to zapytam, kogo na zwycięzcę programu typuje Mariusz Radziszewski?
– Tomasz Romanowski! Daję 1000 zł! Ile mam do wygrania? (śmiech)
Zdjęcie: Mariusz Radziszewski – FakeTrener/Facebook
„To, że jeden z nich od razu wejdzie do KSW, to nie znaczy, że będzie jedynym, który otrzyma kontrakt” – podążając za słowami Blanki Lipińskiej z piątego odcinka, zastanawiam się, czy toczenie walk dla KSW to nadal priorytet, gdy myślisz o swojej dalszej karierze?
– Mam za sobą dość bogaty bagaż doświadczeń i w tym momencie nie chciałbym już się cofać do epoki kamienia łupanego, czyli walk, które kompletnie nic nie wnosiłyby do mojej przyszłości, więc jeżeli korona ustąpi, to chciałbym walczyć dla poważniejszych organizacji, a KSW byłoby spełnieniem marzeń.
Odwołując się do powyższego cytatu zastanawiam się, jak uczestnicy programu, którzy odpadli, podchodzą teraz do podpisywania kontraktów z innymi federacjami?
– Jesteśmy w sytuacji gdzie podpisywanie teraz jakichkolwiek kontraktów to abstrakcja. Nie ma eventów, a co za tym idzie – walk, więc co podpisywać? Nie wiem jaką drogą chcą iść inni zawodnicy, ale ja językiem pokerowym powiem: „CZEKAM”.
Jeśli udział na gali KSW, to tylko w walce z Tomkiem Romanowskim jako rewanż, a może widzisz siebie w starciu z kimś innym?
– Tak naprawdę mogę walczyć z każdym, natomiast z Tomkiem mamy jakąś historię, na której możliwe jest zbudowanie trzeciej walki… Ale poczekajmy na rozwój sytuacji. Może być tak, że sytuacja z wirusem potrwa dłużej, więc ciężko jest wywróżyć cokolwiek z tych fusów.
Zwycięzca pierwszej edycji „Tylko jeden”, powinien z automatu walczyć o mistrzowski pas z Roberto „RoboCopem” Soldiciem? (śmiech)
– Nie wygłupiajmy się! (śmiech) Sam kontrakt, za który będzie na pierwszą wpłatę na nowego Bentleya, jest już świetną nagrodą… Na walkę o pas trzeba sobie zapracować.
Wielu widzów zastanawia się, jak wygląda życie pod jednym dachem dziesięciu mężczyzn, więc nie sposób nie zapytać, czego najbardziej brakuje – z perspektywy faceta – w domu, który widzimy w programie?
– My w domu tworzyliśmy zgraną paczkę. Każdy z każdym pograł w bilarda, w szachy, czy potarczował. Nie było też zbyt wiele wolnego czasu na bzdury, więc mi nie brakowało niczego. Ewentualnie 20-minutowego twerku jakiejś brazylijskiej dupeczki codziennie przed snem… (śmiech)
„Dla mnie to był szok jak widziałam, jak oni zbijają wagę i jak na to reagują” – powiedziała w jednym z wywiadów Blanka. Sądzisz, że właśnie proces redukcji będzie najbardziej się kojarzył widzom, gdy pomyślą o „drastycznych momentach”?
– Myślę, że zbijanie wagi przez Bartka było dość mocne, natomiast wcale nie mniej drastyczny był taniec Ledy! (śmiech)
Patrząc na to w jaki sposób z programu odpadł Bartłomiej Gładkowicz, zastanawiam się, czy czasem chęć walki z danym rywalem nie zaślepia zawodnikowi patrzenia na własne zdrowie?
– Bartek wiedział na co się pisze, tylko po prostu źle skalkulował cięcie kilogramów. Ja nie jestem zwolennikiem, aż takiego dużego obcinania, dlatego zawsze zostawiam sobie mniej, ale to zależy od indywidualnego podejścia zawodników.
Odnośnie robienia wagi, to niektórzy zawodnicy, jak np. Grzegorz Szulakowski przyznawali, że cięli czternaście kilogramów w trzy tygodnie. I tak się zastanawiam, czy w takiej sytuacji nie powinni reagować już szefowie federacji mówiąc, że tym razem walka będzie w catch – weight lub w wyższej kategorii wagowej?
– W normalnych warunkach o walce dowiadujemy się na tyle wcześniej, że raczej nie ma potrzeby i nie byłbym zwolennikiem tego, żeby zmieniać kategorie idąc na rękę temu, który tej wagi zrobić nie potrafi. Twój rywal męczy się tak samo i skoro on potrafi ściąć wagę, to Ty zrób to samo albo oddaj hajs. Proste, nie?
Zdjęcie: Mariusz Radziszewski – FakeTrener/Facebook
A ile najwięcej kilogramów ścinał Mariusz Radziszewski?
– Dwadzieścia trzy… To były stare czasy, a kilogramów było tak dużo, bo wybrałem się na wakacje, podczas przygotowań, na których miałem trzymać dietę i kompletnie o tym zapomniałem. (śmiech)
Patrząc na to jaki temat przewija się teraz najczęściej w mediach, zastanawiam się, co sądzisz z perspektywy zawodnika o tym, że „Tylko jeden” jest nadal realizowany?
– Jeżeli mówimy o kwestii bezpieczeństwa zawodników, to produkcja zadbała o to w najdrobniejszych szczegółach… Co więcej, ludzie będą mieli trochę MMA „na żywo” w tych ciężkich czasach, więc jestem jak najbardziej za.
Mimo, że finałowe starcie nie odbędzie się na gali KSW 54 we Wrocławiu, to wiemy, że zwycięzcę poznamy już za kilkanaście dni. I przyznaję, że nurtujące jest, jak uczestnicy programu dowiadywali się o zmianach w formacie?
– Mamy teraz dość ciężki czas i chwała produkcji i włodarzom za to, że potrafili reagować na bieżąco na wydarzenia na świecie. Każdy z zawodników jechał na tym samym wózku, więc nie ma mowy o handicapie. Uważam nawet, że zawodnicy cieszą się, że będą mieli już to za sobą, bo czekanie w takich warunkach byłoby na pewno trudniejsze i ciężej byłoby zadbać o formę.
Padały sformułowania w stylu: „Kto chce z obawy o własne zdrowie zrezygnować, może opuścić program”?
– W momencie kiedy ja odpadałem, epidemia była w początkowej fazie, więc ja takiej propozycji nie dostałem.
Jak wyglądały rozmowy z rodziną w czasie realizacji programu?
– W momencie kiedy przebywaliśmy w domu telefony były nam zabierane, więc nie było mowy o żadnych rozmowach.
I tak już na koniec zapytam, co było największym wyzwaniem, a co przeżyciem w programie?
– Sam udział był przeżyciem nie do opisania… A takim wyzwaniem było… Przetrwanie nocy obok łóżka chrapiącego Sobiecha! (śmiech)
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze