JR, nie jesteś sam, czyli największe wpadki w historii Finałów NBA
JR Smith popisał się w meczu numer 1, nie wiedząc, jaki był wynik meczu. To jego błąd zostanie zapamiętany, ale do całej sytuacji mogło nie dojść, gdyby George Hill trafił drugi rzut wolny. Nie trafił. Takie rzeczy się zdarzają – koszykarze nie są przecież maszynami. Co by było, gdyby? W historii Finałów już nie raz zdarzały się takie chwile, w których zawodnikom zadrżała ręka i nie wytrzymali presji. ,,Popis” JR’a zainspirował mnie do stworzenia małego zestawienia graczy, którzy nie dali rady w najważniejszych momentach.
NBA to brutalna liga. Sport, jako całość, jest brutalny. Wygrywasz – wszystko jest pięknie, ludzie noszą Cię na rękach, jesteś bohaterem. Przegrywasz – z czasem pamięć o Tobie zanika, stajesz się jednym z wielu, którym się nie udało. Trudno, takie życie, nie zawsze można wygrywać. Są jednak przypadki, że ci przegrani są zapamiętywani na długie lata. Nie tylko przez to, że byli gorsi; nie, to może się zdarzyć każdemu. Wszystko przez sposób, w jaki do tego doszło. Oni nie dali rady. Nie dali rady, kiedy musieli to zrobić. I to, co zrobili przez lata kariery na parkietach NBA, nagle zostaje zapomniane. Liczy się tylko ten jeden moment, w którym zawiedli. A w Finałach takich momentów nie brakowało. Stawka jest wysoka, presja kibiców olbrzymia i nie wszyscy są w stanie sobie poradzić z tym ciężarem.
Miami Heat – San Antonio Spurs: Finały 2013, mecz numer 6
5 lat temu Lebron James miał dopiero jeden tytuł na swoim koncie. Jak pewnie pamiętacie, w 2013 roku Król zdobył swój drugi pierścień. Wspominając tę serię, nie myślimy jednak o Lebronie, tylko o rzucie Raya Allena, który doprowadził do dogrywki. Sam rzut był fantastyczny i jest jednym z najlepszych w historii Finałów, ale nie powinno w ogóle do niego dojść.
San Antonio Spurs są w naszych oczach organizacją perfekcyjną. To klub, któremu wszystko wychodzi. 5 lat temu tak nie było.
Spurs mieli tytuł na wyciągnięcie ręki – prowadzili 3-2 z Heat i w meczu numer 6 byli lepszym zespołem. Pod koniec trzeciej kwarty mieli jeszcze 12 punktów przewagi i wszystko wydawało się już rozstrzygnięte. Gospodarze się nie poddali, ale na 28 sekund przed końcem mieli 5 punktów straty. Wydawało się, że tego nie można przegrać. Cóż, prawda była inna. W ostatniej minucie Manu Ginobili i Kawhi Leonard nie trafili łącznie dwóch rzutów wolnych, co okazało się tragiczne w skutkach. Najpierw James rzucił trójkę, a potem Allen wbił nóż w serce, doprowadzając do dogrywki. Gdyby tylko Spurs wykorzystali swoje szanse na linii…
To jednak nie było kluczem. Cichą historią tego wydarzenia są zbiórki ofensywne Heat. Zarówno trójka Jamesa, jak i Allena miały miejsce po zbiórkach w ataku. W obu tych sytuacjach na parkiecie nie było Tima Duncana. Czy wielki Greg Popovich popełnił błąd, zdejmując go z boiska? Możliwe.
Ostatecznie Spurs nie byli w stanie otrząsnąć się i przegrali po dogrywce to spotkanie, a w kolejnym Heat poszli za ciosem i zdobyli tytuł. Rok później San Antonio zrewanżowało się za tę porażkę, ale jestem pewien, że Leonard, Ginobili i Popovich nadal wspominają tamte Finały z bólem.
Co by było, gdyby?
Golden State Warriors vs Cleveland Cavaliers: Finały 2016
2 lata minęły od najprawdopodobniej największego powrotu w historii zawodowego sportu.
To nie miało prawa się zdarzyć, a jednak. Cavaliers dokonali cudu, odrabiając stratę 1-3 przeciwko drużynie, która zaliczyła najlepszy sezon w regularny w dziejach NBA. Tak, to byli ci Warriors z 73 zwycięstwami na koncie. Ci Warriors z Stephenem Currym, który pierwszy raz w historii został jednogłośnym MVP. I nic nie wskazywało, że coś może pójść nie tak.
Wojownicy prowadzili 3-1, pewnie krocząc ku drugiemu tytułowi z rzędu. Musieli postawić tylko kropkę nad i. Wystarczyło wygrać 1 z 3 ostatnich spotkań, w tym aż 2 w Oakland. Ale Warriors nie dali rady. I tutaj łatwo można wskazać winnych.
Po pierwsze, Draymond Green. Dray jest znany ze swojego temperamentu. Czasem jego wybuchowość wychodzi na plus, lecz wtedy tak nie było. W meczu numer 4 Green dał się sprowokować Lebronowi i po zakończeniu pojedynku został ukarany przewinieniem niesportowym. A że Draymond miał już kilka takich na koncie, został zawieszony na jedno starcie. I wtedy wszystko się zaczęło. Warriors zamiast zakończyć serię we własnej hali, przegrali trzy kolejne mecze. Wydarzył się cud. Oczywiście, Cavaliers prowadzeni przez Jamesa i Irvinga byli świetni, jednak to Wojownicy byli sobie sami winni, że tak się stało. Duża w tym ,,zasługa” Harrisona Barnesa, który w pewnym momencie stracił kompletnie swój talent. W spotkaniach numer 5 i 6 Barnes trafił zaledwie 2 z 22 rzutów, w tym 1 na 14 za trzy. Głównie mówi się o Greenie (i słusznie), ale nie zapominajmy o choke’u Barnesa.
Paradoksalnie, w skali makro Warriors zyskali na tym, co się stało 2 lata temu. Tak, stali się pośmiewiskiem ligi, ale zamienili Barnesa na jednego z najlepszych strzelców w dziejach koszykówki, czyli Kevina Durnata. Gdyby wygrali, to Durant nie dołączyłby do Warriors.
Nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre.
Orlando Magic vs Houston Rockets, Finały 1995, mecz numer 1
Nikt nigdy nie zawiódł tak bardzo, jak Nick Anderson w Finałach w 1995 roku. Nikt nie był nawet blisko jego ,,osiągnięcia”.
O tym, co zrobił Nick the Brick, pisałem przy okazji najsłynniejszych pudeł w historii NBA:
,,Starsi kibice pamiętają czasy, kiedy to Shaq grał w Orlando Magic i tworzył z Pennym Hardawayem zabójczy duet, który miał szansę sięgnąć po mistrzostwo NBA, grając w finałach NBA przeciwko Hakeemowi Olajowunowi i jego Houston Rockets.
W meczu numer 1 Magic wydawali mieć się wszystko pod kontrolą, prowadzenie wynosiło już 20 punktów, jednak młodzi gracze nie zdołali go utrzymać i na 10.5 sekundy do końca mieli 3 punkty przewagi. Na szczęście (lub nieszczęście, jak się później okazało) na linii stanął Nick Anderson- 74% strzelec z linii rzutów osobistych. Wystarczyło trafić jeden z dwóch rzutów osobistych, żeby przypieczętować wygraną gospodarzy. Teoretycznie czysta formalność. Jednak Anderson nie trafia pierwszego rzutu, a przy drugim niecelnym rzucie udaje mu się szczęśliwe zebrać piłkę i dostaje w prezencie dwie kolejne szanse na linii wolnych. Ma szansę na rewanż i teraz to już chyba trafi, co?
W tym momencie dzieje się historia, która zmieniła życie zawodnika Magic. Nie trafia on kolejny dwóch rzutów osobistych (czyli łącznie czterech). Przypomnijmy, że jest 110-107 dla Magic i Rockets mają szansę na wyrównanie i oczywiście doprowadzają do dogrywki, po której wygrywają całe spotkanie i następne 3 mecze w serii.
Magic nie potrafili podnieść się po tej porażce i po następnym sezonie Shaq odszedł do Los Angeles Lakers, Penny nie może sobie poradzić z kontuzjami, mówiąc krótko: dynastia Magic nigdy nie powstaje. Jednak żaden gracz nie przeżył tego tak bardzo, jak Anderson. Po tych finałach Anderson z 74% strzelca z linii rzutów wolnych spadł do tylko 40%. Jego cała kariera widziana była przez pryzmat tego choke’u.
Nothing was the same.
Szkoda, bo to na niego de facto spadła wina tej porażki, a to przecież cały zespół stracił dwudziestopunktową przewagę. Jak mówił kiedyś sam zawodnik:
„ Ta sytuacja miała wpływ na sposób, w jaki grałem. Tamte niecelne rzuty wywarły wpływ na to, jak żyłem. Cały czas miałem tę sytuację w głowie”.
Pozostaje pytanie: co by było, gdyby Anderson trafił chociaż jeden z czterech rzutów osobistych?”
Dobrze, że w tamtych czasach social media nie były rozwinięte, bo co jak co, ale Anderson miałby naprawdę trudno.