Playoffy w NBA: mecz numer 2 w serii Warriors vs Rockets – 9/10 skuteczność ostatnich typów!
Finały Zachodu były zapowiadane jako pojedynek dekady i pierwszy mecz… rozczarował; rozczarował tych, którzy liczyli na upadek mistrzów NBA. Golden State Warriors pewnie pokonali Houston Rockets, odzyskując przewagę parkietu. Dzisiejszej nocy o 3:00 w Houston zostanie rozegrane spotkanie numer 2. Czy Rockets otrząsną się po przegranej, czy też może Warriors pójdą za ciosem i praktycznie rozstrzygną wynik tej serii? Przygotowałem dla Was typ po kursie 2.07 na to starcie. Zapraszam do analizy.
Kolejny dzień, kolejna wygrana – tak można podsumować wczorajsze typowanie w formie video.
Minionej nocy stawialiśmy, że Lebron James zdobędzie co najmniej 31 punktów i zdobył – aż 42, z czego 21 miał już w pierwszej kwarcie. Dzięki temu trafieniu skuteczność ostatnich typów to 9/10, co daje nam aż 90%! Maj jest dla nas zdecydowanie jak najbardziej udany.
Dołącz do grona ludzi śledzących NBA i podziel się swoją opinią -> Typy NBA – grupa dyskusyjna
Kupon został stworzony na podstawie oferty bukmachera Fortuna.
Zdarzenie: Houston Rockets – Golden State Warriors: 1X2
Typ: Golden State Warriors 2
Kurs: 2.07
Byli głodni wyzwania. Brakowało im motywacji. Nie mieli po co się starać. Nikt nie sprawiał, że musieli wznieść się na wyżyny swoich możliwości. Po co? – myśleli, patrząc jeden na drugiego, jednocześnie nie myśląc o rzeczach doczesnych. Umysły mieli nieskazane. Nie było żadnego strachu, obaw. Żyli chwilą. Jednak to wystarczało. Wystarczało na każdego. Ale wiedzieli, że nie mogą tak dłużej. Że taka sytuacja nie potrwa wiecznie. Byli jednak na to przygotowani. Przeszłość ich tego nauczyła. Byli cierpliwi. Wiedzieli, co muszą zrobić. Zdawali sobie sprawę z tego, o co toczy się gra. Przez cały czas mieli w głowie tylko ten jeden cel. Tego jednego rywala. Wszystko miało nadejść w odpowiedniej chwili. I nadeszło. I gdy nadeszło, to wiedzieli, że to ten moment. Inni też wiedzieli. I byli na to przygotowani, chociaż nie wszyscy w nich wierzyli. A powinni. Nigdy nie powinni zwątpić. Ci, co to zrobili, od razu wiedzieli o swoim błędzie. Cóż, każdy popełnia błędy. Ale nie oni. Nie na takim etapie.
Golden State Warriors pokonali Houston Rockets i poza pierwszą połową, praktycznie cały czas kontrolowali to spotkanie. Wyglądali jak ten zespół, który miał być faworytem do zdobycia mistrzostwa. To byli ci starzy, dobrzy Warriors – dominujący w ofensywie i piekielnie dokładni w obronie. Zwycięstwo w tym starciu było już ich ósmym z rzędu w meczu otwarcia, chociaż pierwszy raz od czterech lat rozpoczęli serię poza Oakland. Ale to nie miało znaczenia. Tak samo jak nie miały znaczenia 82 mecze w sezonie regularnym. Rockets męczyli się, aby uzyskać przewagę parkietu w Finałach Konferencji Zachodniej i…. Wojownicy odebrali im to po 48 minutach. Szybko, prawda? Cóż, to jest dopiero zarządzanie siłami. Po co męczyć się, skoro można to zrobić w niecałą godzinę?
Warriors wyszli przygotowani. Wyszli tak, jakby faza zasadnicza była kompletnie bez znaczenia. Co z tego, że Rockets wygrali 65 razy? Co z tego, że trójka James Harden, Clint Capela i Chris Paula zanotowała razem bilans 50-5? Co z tego, skoro Golden State Warriors są nadal najlepszym zespołem na świecie i jeżeli im się chce, to są w stanie pokonać każdego.
I tak też było w meczu numer jeden. To była zupełnie inna drużyna niż przez poprzednie pół roku. Mistrzowie NBA zdobyli aż 119 punktów, a i tak mogli zagrać dużo lepiej po tej stronie parkietu.
I zapewne zagrają.
A pamiętaj, że to wszystko odbyło się przeciwko szóstej defensywie sezonu regularnego.
Tak, sezonu regularnego. Playoffy to zupełnie inna historia i Warriors znowu to potwierdzają. Tak samo, jak Lebron James, który trzeci raz z rzędu przejechał się po Toronto Raptors. Im też na nic nie przydała się przewaga parkietu. Oni tak samo stracili ją po pierwszym spotkaniu, choć te potrwało 53 minuty. Później Lebron James wyrwał im serca i Raptors już nigdy nie byli w stanie wrócić. Nie wiedzieli, co się stało. To znaczy, wiedzieli. Wiedzieli, że Krol ponownie ich oszukał. Omamił ich, dając im nadzieję i kiedy przyszło co do czego, odebrał to wszystko, jak zabawkę małemu dziecku. Zespół z Toronto nawet nie płakał. Przyjął to, wiedząc, że taka jest kolej rzeczy.
Tak samo powinno być w przypadku Golden State Warriors. Gdzie są teraz głosy, że są done? Że nie są już tacy dobrzy? No gdzie? 48 minut potrafiło zweryfikować zwątpienie dochodzące z różnych stron.
Warriors byli solidni, ale mają jeszcze pole do poprawy. Tak, mówimy o zespole, który właśnie pokonał zwycięzcę Konferencji Zachodniej na wyjeździe +13. Curry trafił zaledwie jedną z pięciu trójek, Thompson sześć z piętnastu. Splash Brothers mogą być lepsi. Green i Iguodala złożyli się na zaledwie na 3 celne rzuty, co również się nie powtórzy.
Nie powinien się powtórzyć też tak dobry występ Kevina Duranta. Czy może powinien?
Jasne, że powinien.
Po to Warriors sprowadzili Duranta. KD jest idealnym zawodnikiem na system obrony, jaki stosuje Houston. Rockets zmieniają krycie praktycznie za każdym razem, co sprowadza rywali do pojedynków jeden na jeden. I mistrzem w takiej grze jest Durant. Można wysnuć tezę, że KD jest najlepszym zawodnikiem w izolacjach. Jego po prostu nie da się zatrzymać. Nie ma w lidze obrońcy, który mógłby to zrobić, tym bardziej (z całym szacunkiem dla Tuckera i Mbah a Moute) w Houston. Kevin Durant jest w innej lidze. Pamiętaj, że mówimy o jednym z najlepszych strzelców w dziejach koszykówki, który ma prawie 210 centymetrów wzrostu i ręce długie jak cholera. Przewyższenie, jakie Durant jest sobie w stanie wykreować, jest wręcz niewyobrażalne.
W meczu numer jeden Kevin zdobył 37 punktów, z czego aż 27 było w izolacjach i większość z nich padło po rzutach z półdystansu. KD był totalnie on fire, trafiając aż 10 z 13 rzutów prób w akcjach 1 na 1. W dużej części te sytuacje bronił James Harden, a wiemy, jakim on jest obrońcą (spoiler: średnim). Warriors próbowali doprowadzić do sytuacji, w której to Harden był odpowiedzialny za krycie gracza z piłką, co przynosiło efekty.
Ogólnie rzecz biorąc, obrona Rockets nie było w tym spotkaniu najlepsza. Weźmy sobie np. defensywę na Klayu Thompsonie. 4 z 6 celnych trójek Klaya padło po rzutach, w których był kompletnie bez krycia.
K-L-A-Y T-H-O-M-P-S-O-N, czyli kolejny elitarny shooter.
Jego po prostu nie możesz zostawić samego. A podopieczni Mike’a D’Antoniego to robili.
To i tak cud, że Thompson spudłował aż 9 prób. Taka sytuacja może się już nie powtórzyć.
A jest jeszcze Curry, który nie miał może świetnej nocy rzutowo, ale wyglądał bardzo dobrze. Nie było widać żadnych śladów po kontuzji kolana. Steph dostawał się pod obręcz z łatwością i większość swoich punktów zdobył właśnie spod kosza.
A rzut wróci, spokojnie.
Curry nie będzie miał znowu jednej celnej trójki. To się zwyczajnie nie wydarzy. Warto docenić postawę Stepha Curry’ego w defensywie. W końcu mówimy o zawodniku, który miał być najsłabszym punktem obrony Wojowników i to na niego mieli polować Harden i Paul. Tak też i było, ale Curry radził sobie świetnie, nie pozwalając na łatwe rzuty przeciwnikom. Brawo.
Rockets przegrali u siebie, mimo że James Harden zdobył aż 41 punktów, a Chris Paul dorzucił 23. 64 punkty od dwóch gwiazd, to chyba dużo? Może i tak, ale nie przeciwko mistrzom NBA, którzy są na misji. A jeżeli Warriors się chce, to nic ich nie jest w stanie zatrzymać. Nawet najlepsza drużyna w fazie zasadniczej. Tym bardziej, z taką filozofią w ataku. Golden State po prostu wiedzą, co zrobią Rockets. Wiedzą, że będą szukać dziury w ich obronie, której… mogą nie znaleźć. Stever Kerr wystawia na parkiet takie piątki, żeby zminimalizować ryzyko błędów. I w spotkaniu numer jeden to mu się udało. Czy w kolejnym starciu będzie tak samo? Moim zdaniem tak.
Paradoksalnie to nie atak Houston Rockets był problemem, a obrona. Warriors poza świetnym atakiem potwierdzili też fakt, że są świetnym teamem defensywnie i według mnie te tendencja zostanie utrzymana. W jednej serii mamy już prowadzenie 2-0, a nie oszukujmy się – mistrzowie NBA nie mogą być gorsi. I stawiam, że nie będą. Dlatego też typuję wygraną Golden State Warriors na parkiecie w Toyota Center.