Jak złamać serce swojej ex po raz drugi na rok po rozstaniu? – poradnik Mohameda Salaha

Salah

W pierwszym półfinałowym starciu Ligi Mistrzów Liverpool pewnie pokonał AS Romę 5:2. Spotkanie na Anfield było prawdziwym teatrem dwóch aktorów. Panowie Firmino i Salah zagrali oscarowe role, ale na koniec koledzy nieco zniszczyli ich występ tracąc dwie bramki. Sprawa przed rewanżem pozostaje otwarta, jednak czy Roma jest w stanie dokonać drugiego cudu w tej edycji Ligi Mistrzów?

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego cel obu drużyn był jasny. Liverpool musiał wykorzystać atut własnego boiska, z kolei Roma marzyła o niespodziance lub najmniejszym wymiarze kary. Eusebio Di Francesco skorzystał z tego, co przyniosło sukces przeciwko Barcelonie. Ustawienie 3-4-3 na papierze, ale na boisku było to bardziej 3-5-2 z Radją w roli ofensywnego pomocnika, a w linii ataku miejsce znaleźli Cengiz Under i Edin Dzeko. Turek zagrał w miejscu Patricka Schicka, głównie ze względu na swoją szybkość i atuty przy kontratakach. Pierwsze 15 minut tego spotkania wskazywało na wyrównany pojedynek. Rzymianie wyszli odważnie i o mały włos nie prowadzili po strzale Kolarova, który na poprzeczkę sparował Loris Karius. Fakt, że ta piłka nie wpadła do bramki okazał się podwójnie bolesny, ponieważ było to tylko przebudzenie bestii. Egipski faraon przypomniał sobie, że trzeba odstawić sentymenty na bok i wziąć się do pracy. Liverpool podszedł zdecydowanie wyżej w kolejnych minutach i mocno nacisnął przeciwnika. Gegenpressing działał jak marzenie. Manchester City nie wiedział jak wyjść z pod takiej ofensywny, więc nie dziwnego, że Romę spotkał podobny los. Podopieczni Di Francesco najpierw dostali ostrzeżenie, kiedy to sytuację sam na sam zmarnował Sadio Mane. Później do przerwy mieliśmy już teatr jednego aktora. Mohamed Salah, były piłkarz AS Romy zdjał pajęczynę z bramki Alissona w 36 minucie. Mogło się wydawać, że od tej chwili goście ruszą do ataku, ale nawet jeśli chcieli to nie dostali takiej możliwości. The Reds nadal grali wysoko, czego efektem było zamknięcie przeciwnika w hokejowym zamku. Na sam koniec pierwszej połowy Liverpool oddał rywalom piłkę, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po szybkim ataku Firmino i Salah znaleźli się w sytuacji 2 vs 2, więc nie mieli problemów ze zdobyciem gola. Brazylijczyk podał, Egipcjanin skończył, ale za to w jakim stylu. Podcinka, której nie powstydziłby się Leo Messi.

W drugiej połowie mogło się wydawać, że zmotywowana Roma wyjdzie na ambicji i powalczy o zdobycie wyjazdowej bramki. Wytrzymali 10 minut, bo później huragan z Merseyside wywiał ich wprost do Rzymu. Najpierw bramkę po podaniu Salah zdobył Mane, później podwyższył Firmino, a na koniec strzelania gospodarzy bramkę głową zdobył znowu Brazylijczyk. Gdy wydawało się, że jest już po meczu, z kosmicznego poziomu całej drużyny, na swój osobisty wrócił Dejan Lovren. Piłkarz często uważany za komedianta odpalił tryb zabawy i mówiąc krótko się machnął. Lepiej wysokość futbolówki obliczają zawodnicy na B-klasie. Błąd Chorwata skrzętnie wykorzystał Edin Dzeko, na którego rzeczywiście podopieczni Di Francesco mogą liczyć. W 84 minucie Felix Brych podyktował rzut karny po zagraniu ręką Milnera i zrobiło się 5:2. Liverpool zagrał genialny mecz przez 75 minut, ale zdjęcie Salaha przywróciło szansę drużyny gości. Szkoda tylko, że zaczęli grać na sam koniec, bo mielibyśmy jeszcze lepsze widowisko. Swoją drogą jestem ciekawy, jak po meczu w szatni zachowa się Jurgen Klopp. Z jednej strony jego drużyna zagrała genialnie przez 75 minut, ale z drugiej w końcówce to była znowu amatorka w defensywie, czyli coś z czego próbuje wyleczyć swój zespół od początku pracy. Podsumowując spotkanie, dla kibiców Romy musiało być to coś potwornego. Przez pewien okres czasu wielbili Salaha, a teraz ten sam zawodnik wbił im nóż w plecy. Taka jest obecna piłka, ale trzeba przyznać, że na Egipcjanina nie można się gniewać. Trzeba wstać i bić brawa, bo zasługuje na to jak mało kto.

Duet idealny?

Kluczem do sukcesu Liverpoolu w tym sezonie są dwa aspekty. Pierwszy to z pewnością gegenpressing, który robi znakomitą robotę, natomiast drugi to duet marzeń, który łącznie kosztował około 80 mln. Dla porównania Chelsea za te pieniądze kupiła Moratę i Zappacostę. Salah w tym spotkaniu zdobył dwie bramki i dwie asysty, a Roberto Firmino nie chcąc być gorszym wyrównał te statystyki. Ta dwójka jest w stanie otworzyć każdy sejf, więc w Rzymie , gospodarze muszą liczyć nie tylko na zdobycie trzech goli, ale także na nie stracenie żadnej, a będzie to moim zdaniem mission impossible. Szczerze mówiąc, kilka tygodni temu zaczął się delikatny szmer odnośnie Złotej Piłki dla Mohameda Salaha. Powiem tak, przy obecnej pozycji medialnej Messiego i Ronaldo wydaje się to niemożliwe, ale to co wyprawia ten chłopak zasługuje na największe uznanie i dla mnie jest on zwycięzcą sezonu 2017/2018. Nikt nie zrobił takiego progresu jak Egipcjanin.

Nic dwa razy się nie zdarza?

Według tego powiedzenia nic dwa razy się nie zdarza, jednak trzeba przyznać, że możemy być świadkami deja vu. AS Roma miała dokładnie taką samą stratę do FC Barcelony, a skoro dali radę przeciwko Dumie Katalonii to dlaczego nie mieliby zrobić tego samego przeciwko The Reds? Główny problem może leżeć w tym, iż Liverpool zapewne nie zlekceważy przeciwnika tak, jak zrobiła to Blaugrana. Podopieczni Di Francesco dobrą końcówką zapracowali sobie na podtrzymanie nadziei przed rewanżem, jednak jeśli marzą o finale to nie mogą pokazać takiej samej padliny jak miało to miejsce przez 75 minut na Anfield, a w dodatku modlić się o brak celności Salaha pod swoją bramką.