Wielka eksplozja strzelecka w NBA!

Damian Lillard na rozegraniu w Portland

60 punktów w NBA to nadal ogromna rzadkość. Choć gra cały czas ewoluuje w kierunku coraz bardziej ofensywnych popisów to jednak zdobyć 60 oczek w jednym meczu nie jest wcale tak łatwo. W piątek dokonał tego Damian Lillard, który tym samym ustanowił nie tylko swój osobisty rekord punktowy, ale także najlepszy wynik w historii Portland Trail Blazers.

Tak, to prawda – zdobył 60 punktów, ale by nas pokonać powinien był zdobyć 65. W ten sposób o osiągnięciu Lillarda mówili po spotkaniu rywale, bo choć Dame rzeczywiście był w piątek po prostu fantastyczny to jednak jego wspaniała postawa nie uchroniła Trail Blazers przed porażką. To drużyna Brooklyn Nets mogła świętować zwycięstwo 119-115, fundując tym samym już szóstą przegraną fanom Portland. To bardzo słaby start klubu, który przecież w poprzednim sezonie grał w finałach konferencji. Lillard staje na głowie, natomiast w tej chwili brakuje mu po prostu wsparcia od kolegów.

Trudno zresztą wymagać od rozgrywającego, by mógł robić więcej. Przeciwko Nets trafił aż 19 z 33 rzutów, w tym siedem trójek oraz wszystkie 15 rzutów wolnych. Po spotkaniu trener nowojorskiej drużyny żartował, że nawet rzucenie w kierunku Lillarda ciężkich przedmiotów nie zatrzymałoby go przed zdobyciem punktów. Dame jest w tym momencie jednym z liderów ligi pod względem średniej punktowej, ale nawet 32 oczka zdobywane średnio co mecz nie pomagają Blazers. Zawodzi przede wszystkim partner Lillarda z obwodu – CJ McCollum ma na starcie sezonu spore problemy ze skutecznością.

Miał je także w piątek, gdy spudłował 14 z pierwszych swoich 16 rzutów, a zmagania zakończył z dorobkiem zaledwie ośmiu punktów. Lillard może dwoić się i troić, ale przy słabej formie McColluma oraz absencji kontuzjowanego Jusufa Nurkica nie mają Blazers wystarczająco dużo siły. To znakomita gra tej trójki w poprzednim sezonie pozwoliła drużynie z Portland wyrosnąć na prawdziwą siłę na Zachodzie. W trwających rozgrywkach to już tak nie wygląda. Nic więc dziwnego, że główny bohater piątkowego meczu nie był po spotkaniu skory do świętowania swojego nowego rekordu. Zdaje się, że o wiele chętniej zamieniłby go na zwycięstwo.