Wielkie pieniądze, lecz nie dla koszykarzy

W Stanach Zjednoczonych dla fanów koszykówki marzec jest wyjątkowym miesiącem. Rozpoczyna się turniej drużyn uniwersyteckich. W tym okresie wiele osób za oceanem planuje swój czas pod spotkania studentów. Tak zwane „March Madness” w USA przyciąga „hardkorowych” oraz „niedzielnych” kibiców. Ludzi, których nie interesuje koszykówka, ale lubią pizze, skrzydełka czy hazard. Wokół milionowe biznesy, a cały spektakl tworzą sportowcy „amatorzy”. Skąd fenomen turnieju NCAA?

Nie bez powodu mówi się „March Madness”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „Marcowe Szaleństwo”. Trzeci miesiąc roku dla koszykówki w Ameryce jest istnym wariactwem pod wieloma względami. Na początek warto skupić się na kwestiach sportowych, co czyni go tak wyjątkowym. Turniej mający wyłonić mistrza składa się z 68 uniwersytetów. Rywalizacja toczy się systemem pucharowym według ustalonej drabinki. Jeden przegrany mecz oznacza eliminacje i koniec marzeń – nie ma miejsca na wpadki. Ten fakt czyni turniej tak emocjonującym. Dla wielu koszykarzy są to ostatnie sportowe spotkania w swoim życiu. Jest grupa, która spróbuje swoich sił w zawodowej karierze, jednak są też tacy, dla których to jest największa scena na jakiej przyjdzie im rywalizować w życiu. Całe życie poświęcone koszykówce, a wszystko sprowadza się do tego jednego spotkania. Towarzyszące emocje oraz presja są nie do opisania. „To może być mój ostatni mecz w koszykówkę w życiu”, myślą studenci z ostatniego roku. W takim wypadku można zobaczyć jak zawodnik wkłada w swoją grę więcej niż 100%. Idzie jak na wojnę, jest gotów poświęcić się tylko po to, żeby on, jego koledzy i uczelnia mieli upragnione trofeum. W związku z formułą turnieju porażka faworyta jest głośno komentowana. Niespodzianki to coroczny chleb powszedni tego turnieju. Jeden rzut decydujący o przejściu do dalszego etapu. Po meczu prawdziwe łzy, jednych szczęścia, drugich smutku – takie obrazy można obserwować w „Marcowym szaleństwie”.

 

 

 

 

 

 

 

Dla wielu zawodników, nawet tych którzy docierają do ligi NBA, wspomnienia z gry dla uniwersytetu są najcenniejsze. Jednym z tych koszykarzy jest Adam Morrison, występujący w przeszłości w Gonzadze. W 2006 roku po porażce z UCLA rozpłakał się na środku parkietu, a samo zdjęcie „krąży” po Internecie do dzisiaj. Jak sam przyznaje, to jest coś co czyni ten turniej wyjątkowym – emocje. Stawka wyzwala różne, prawdziwe i mocne uczucia u koszykarzy, sztabu szkoleniowego, rodzin zawodników czy samych fanów. Na placu boju pozostały cztery drużyny (zapowiedź final four na portalu w osobnym tekście). Wygrana czy przegrana – dla każdego gracza będzie to znaczyło coś więcej.

Ogromne zainteresowanie wokół „March Madness”, to także wielka szansa na generowanie milionów dolarów. W zeszłym roku podczas turnieju z reklam zarobiono aż 1,24 miliardów dolarów! Dochodzi do tego sprzedaż praw telewizyjnych, biletów czy wielu gadżetów. Olbrzymie pieniądze. A sami bohaterowie spotkań grają pod statusem „amatorów”. Nie muszą się martwić o wyżycie, to wszystko zapewnia im uczelnia. Dodatkowo mają stypendia, jednak są to „groszowe” sprawy. Ekonomiczne zyski podczas spotkań są niewyobrażalne, jednak żadne dolary z tych dochodów nie trafiają w ręce koszykarzy. Chce się powiedzieć – kradzież na biednych studentach. Moim zdaniem jest to niesprawiedliwe. Zasłanianie się statusem „amatora” jest niedorzeczne. Bardziej utalentowani sportowcy nie zostają na uniwersytetach więcej niż jeden rok. Wynika to tylko z minimalnego wieku potrzebnego do przystąpienia do NBA. Zdarzają się także przypadki zawodników, którzy decydują się „odczekać” swój rok po szkole średniej grając zawodowo w Europie albo Chinach. Najlepszym przykładem na to jest Emmanuel Mudiay. Podobno przez rok grania w Azji zarobił 1,2 mln dolarów. Zostając w Stanach, otrzymując o wiele większe zainteresowanie mediów oraz kibiców. Grając przed większą publiką i w lidze generującej więcej pieniędzy z reklam nie otrzymałby praktycznie żadnych pieniędzy. Osobiście mam nadzieję, że osoby odpowiedzialne za sport uniwersytecki w Stanach Zjednoczonych, kierując się dobrem zawodników oraz kibiców, rozważą zmianę w tym aspekcie. Podobny problem występuje w uniwersyteckim futbolu amerykańskim, który ma oglądalność na poziomie milionów widzów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zawodnicy wkładają swoje umiejętności i występują dla tworzenia przychodu uniwersytetu oraz ligi NCAA. Wychodząc daleko z interpretacją można wręcz stwierdzić, że stworzono swego rodzaju system feudalny. Jeżeli student otrzymuje stypendium z fizyki czy matematyki ma prawo zmonetyzować swoje pomysły dzięki wiedzy i umiejętnościom. Dlaczego więc sport jest tak restrykcyjny i nie pozwala na zarobek utalentowanym atletom? Odpowiedz to pieniądze. Nikt nie chce dzielić się swoim „tortem” z dolarami, więc nie za bardzo chce dyskutować o prawdziwym problemie, jakim są restrykcje wobec studentów – atletów. Sportowcy nie mogą także mieć sponsorów czy sprzedawać swoich własnych gadżetów. Każdy dochód jest traktowany jako coś złego. Zaledwie 1% koszykarzy z najlepszej dywizji NCAA dostaje się do NBA i dostaje szansę na zarobienie prawdziwych pieniędzy. Pozostali jednak po swoich „5 minutach” chwały pozostają biednymi. Skoro tak bardzo ludziom z „góry” zależy na statusie amatorskim sportowców uniwersyteckich, to może chociaż ci atleci powinni dostawać należne dolary po skończeniu college’u?

Zostawiając temat koszykarzy „amatorów”, w ramach ciekawostki warto zwrócić uwagę jak wiele interesów kwitnie podczas NCAA Tournament. W weekend odbędą się półfinały i finał. To wszystko na futbolowym stadionie w Phoenix, który jest w stanie pomieścić przeszło 60 tys. widzów. Na fanów, którzy wybierają się na to widowisko, czeka nie tylko koszykówka, lecz wiele innych atrakcji. Warto wspomnieć chociażby o wielu koncertach towarzyszących ostatecznemu rozstrzygnięciu turnieju. Wystąpią m.in. The Chainsmokers, Macklemore czy Aerosmith. Miasto Phoenix na pewno na tym nie straci. Amerykanie czynią ze święta sportowego „coś więcej”. Zyskują na tym także lokalne bary, pizzerie czy kompanie piwowarskie. Swoje żniwo podczas tego okresu zbierają także zakłady bukmacherskie licząc przychody w sumie na miliardy dolarów.

(0) Komentarze

Zaloguj się, aby dodawać komentarze