Przemek Karnowski o krok od zwycięstwa
Smak zwycięstwa to coś, co każdy z nas kocha. Smakuje ono jeszcze lepiej, gdy droga na szczyt była połączona z cierpieniem, zwątpieniem, często łzami. Taką drogę przebyła właśnie drużyna z Północnej Karoliny. Po zeszłorocznej porażce w ostatnich sekundach w finale z Villanova, North Carolina Tar Heels dopięli swego i pokonali Gonzaga Bulldogs z Przemkiem Karnowskim w składzie 71-65.
46 celnych rzutów z gry i 44 faule (po 22 każdej z drużyn). Tak w skrócie można podsumować finałowy mecz turnieju NCAA. Głównym bohaterem spotkania postanowili zostać sędziowie, którzy swoimi kontrowersyjnymi gwizdkami w pewnym sensie zepsuli to widowisko. Zamiast być w cieniu wyszli na pierwszy plan, przysłaniając głównych bohaterów. Młodzi gracze nie mogli złapać swojego rytmu przez przerwy w grze, co zaowocowało niezbyt przyjemnym dla oka widowiskiem.
W ekipie z Północnej Karoliny 22 punkty zdobył Joel Berry, do których dołożył 6 asyst i 3 zbiórki, otrzymując nagrodę dla najlepszego gracza Final Four (Most Outstanding Player Award). Zawodnik przez cały turniej miał problemy z kontuzją kostki, jednak w tym meczu potrafił wejść na wysoki poziom w najważniejszych momentach. Lider Tar Heels, Justin Jackson, miał problemy ze skutecznością (tylko 6 z 19 rzutów), ale trafił ten najważniejszy rzut, kiedy wsadem w kontrze przypieczętował wygraną swojego zespołu.
W ekipie Gonzagi wyróżniającą się postacią był Nigel Williams-Goss, który miał 15 punktów, 9 zbiórek i 6 asyst. Josh Perkins swoje wszystkie 13 rzutów rzucił w pierwszej połowie, trafiając m.in. 3 rzuty za trzy punkty.
Podopieczni Roy’a Williams’a wygrali mimo to, że trafili tylko 4 z 27 rzutów za trzy punkty (14.8%) i nie trafili aż 11 rzutów osobistych (15 na 26). W całym meczu mieli słabą skuteczność 35.6% z gry. Zatem jak udało im się wygrać? Kluczem do sukcesu była przede wszystkim szczelna i dokładna obrona, która nie pozwoliła rozwinąć skrzydeł jednej z najlepszych ofensywnie drużyn w kraju, jaką jest ekipa Bulldogs. Gonzaga została zatrzymana na tylko 65 punktach i trafiła tylko 33.9% z gry w jednym ze swoich najgorszych meczów po atakowanej stronie parkietu w całym sezonie. Ekipa Tar Heels swoją defensywą wymusiła aż 14 strat zespołu rywali, dzięki temu mieli szanse na dodatkowe posiadania. Mimo problemów w ataku Gonzaga walczyła na tablicach jak równy z równym. Walka na tablicach to jeden z największych atutów Tar Heels, który Bulldogs potrafili zniwelować, zbierając trzy piłki więcej (49-46 w zbiórkach).
Głównymi postaciami w defensywie drużyny z Północnej Karoliny byli Theo Pinson i Justin Jackson, którzy swoją agresywną obroną zupełnie odcięli od gry Nigela Williams’a Goss’a.
W poprzednim meczu lider Bulldogs miał 23 punkty, 6 asyst i 5 zbiórek, biorąc ciężar gry na siebie i prowadząc swój zespół do końcowej wygranej. W tym meczu nie mógł sobie zupełnie poradzić z agresywnymi obwodowymi obrońcami rywali. Trafił tylko 5 z 17 rzutów i przy trzech punktach straty został zablokowany, tracąc ostatecznie szanse na triumf w całym turnieju.
Tar Heels potwierdzili starą koszykarską maksymę, że obrona wygrywa mistrzostwa, a atak sprzedaje bilety.
Dużą rolę w zwycięstwie Tar Heels odegrali podkoszowi Gonzagi, a bardziej ich problemy z faulami. W ostatnich 10 minutach spotkania wszyscy trzej (Karnowski, Collins, Tillie) musieli grać z czterema faulami, podczas gdy piąty faul jest równoznaczny z dyskwalifikacją. Grając z potencjalnym wykluczeniem, gra staje się bardziej zachowawcza, nie ma już tej intensywności i agresji w obronie. Czasami trzeba schować ręce, żeby nie dać sędziom pretekstu do zagwizdania faulu. Dzięki temu przeciwnicy mają możliwość na łatwiejsze rzuty, często bez kontestowania przez rywali.
Przemek Karnowski w swoim ostatnim meczu na parkietach akademickich miał problemy z fizycznością podkoszowych rywali. Zanotował 9 punktów, 9 zbiórek i 1 blok, jednak nie mógł się wstrzelić, trafiając tylko 1 z 8 rzutów. Polski podkoszowy walczył jak mógł, ale piłka po prostu nie chciała wpaść do kosza. Swoje zrobiły też nerwy i widać, że gra na tak wielkiej scenie, przeciwko takim rywalom była dla 23-letniego zawodnika bardzo wymagająca.
Niezależnie od wyniku czy gorszej gry Przemka w finale możemy być dumni z naszego rodaka. Mimo problemów zdrowotnych, które groziły tym, że może już nigdy nie zagrać w koszykówkę, był w stanie wrócić na parkiet. I to w jakim stylu. Był jedyną czołową postacią drużyny, która przegrała tylko 2 spotkania w całym sezonie, prowadząc zespól do największego sukcesu w historii uczelni. Osiągając pułap 137 zwycięstw w historii NCAA (najwięcej przez jednego gracza w historii), na długie lata będzie zapamiętany nie tylko w Polsce, ale i w całym koszykarskim świecie.
Szalony Turniej NCAA dobiegł końca. Triumf zespołu z Północnej Karoliny to nie była wygrana w najpiękniejszym stylu. Jednak Tar Heels, po tym co przeszli od zeszłorocznych finałów, przyjmą tą wygraną z otwartymi ramionami. W końcu w zwycięstwie nie liczy się styl. Po latach pamięta się tylko kto wygrał, a nie w jaki sposób. Polakom, wspaniałe emocje zapewnił Przemek Karnowski i jego Gonzaga Bulldogs. Można tylko żałować, że był to ostatni rok Przemka na uczelni. Miejmy nadzieję, że za rok będziemy się ekscytować kolejnym finałem z jego udziałem – w NBA.
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze