Playoffy w NBA: Czy Gortat i jego Wizards wyjdą z dołka, a Rondo wróci do gry?
W historii NBA drużyna, która wygrywała mecz nr 5 w serii do czterech zwycięstw (best of seven) przy stanie 2-2, awansowała do kolejnej rundy w 82% przypadków. Dzisiejszej nocy będziemy świadkami dwóch takich spotkań, jednak faworyci obu serii są w zupełnie innych nastrojach: Boston Celtics są na fali dwóch zwycięstw na wyjeździe po bardzo kiepskim starcie, zaś Marcin Gortat i jego Washington Wizards zostali zdominowani, grając w hali rywala. Przypomnijmy, że zwycięzcy obu tych par spotkają się w następnej rundzie. Które drużyny przybliżą się do awansu do następnej fazy rozgrywek, czyli półfinałów konferencji? W końcu… statystyki nie kłamią, prawda?
(2) Washington Wizards vs (2) Atlanta Hawks 00:00
Atlanta Hawks wykonali plan minimum i wygrali oba mecze na własnym parkiecie. Seria wraca do Waszyngtonu i teraz na gospodarzach będzie ciążyć presja zwycięstwa, którzy, co by nie mówić, w ostatnich dwóch spotkaniach nie wyglądali najlepiej. Może to kwestia gry na wyjeździe, może Wizards myśleli, że Hawks się przed nim położą i seria się sama wygra? Jedno jest pewne, grając tak jak w Atlancie, trudno jest liczyć na awans.
Starterzy jak zwykle zagrali na swoim poziomie, jednak przez problemy z faulami grali razem niewiele minut. W przeciągu całej serii są o 18 punktów lepsi niż podstawowi gracze Hawks.
Po bardzo dobrym starcie w meczu nr 1 Markieff Morris ma 15 fauli w trzech ostatnich meczach, zdobywając łącznie tyle samo punktów, co w pierwszym spotkaniu. Kieff nie może sobie poradzić z cwaniactwem boiskowym Millsapa i daje się nabierać na jego różne tricki, sztuczki itd. Jak wiemy, Millsap jest nie od dzisiaj w lidze i radził sobie z lepszymi graczami niż Morris.
Marcin Gortat – po dwóch pierwszych spotkaniach wydawało się, że góra z napisem ,,pokonać Dwighta Howarda” została zdobyta. Gortat wsadzał na głowami rywali, tłamsił Dwighta, który wyglądał jak gimnazjalista przy naszym Polskim młocie. Miało się wrażenie, że wróciły czasy, kiedy to Marcin Gortat niszczył nieszczęsnych chłopaków na betonowych boiskach łódzkich Bałut, trenując wtedy w ŁKS-ie Łódź.
Jednak koszmary wróciły, Dwight przypominał Marcinowi o smutnych czasach w Orlando, kiedy to Howard był gwiazdą, a nasz Marcin tylko celebrował jego akcje z ławki rezerwowych. Stary mistrz nie zamierza zejść tak szybko z piedestału. Trzykrotny zdobywca nagrody dla obrońcy roku w meczu nr 4 zanotował dominujące 16 punktów i 15 zbiórek, mając już double double w pierwszej połowie.
Marcin, co tu dużo mówić, spoczął na laurach. W dwóch ostatnich meczach zdobył łącznie 4 punkty w 64 minuty gry, co daje zawrotne 0,06 punktu na minutę gry. Wydaje się, że nasz rodak ostatnio naoglądał się highlitów z Dennisem Rodmanem i Benem Wallacem, którzy słynęli z tego, że mieli dużo zbiórek, bloków, a nigdy nie zdobywali dużo punktów. W meczu nr 4 Gortat miał 2 punkty, 5 fauli, 18 zbiórek i 3 bloki. Marcin i jego kontrast aż bije w oczy.
Dzisiejszy mecz to sprawdzian dla Wizards, czy są w stanie odpowiedzieć po nie najlepszych meczach. Momentum jest po stronie Hawks i to oni wydają się chcieć bardziej. Jednak nie można zapominać, że najlepszy gracz jest po stronie Wizards i ich pierwsza piątka powinna zdecydować o końcowym sukcesie.
(2) Boston Celtics vs (2) Chicago Bulls 2:30
Rajon Rondo to twardziel jakich mało. Grał już z zerwanym więzadłem krzyżowym w kolanie (ACL), kontuzją łokcia, przez którą grał dosłownie z jedną ręką. Teraz złamał kciuk w meczu nr 2 i według wstępnych prognoz nie było możliwości powrotu w trakcie tej rundy. Ale to jest przecież Rajon Rondo. Najpierw zaczęły pojawiać się doniesienia, że może wróci w trakcie serii, a wczoraj w nocy doszła wiadomość, że rozgrywający ma zamiar spróbować zagrać w meczu nr 5. Co by nie mówić, Rondo bez jednej ręki jest lepszy niż Jerian Grant i Michael Carter-Williams – to wiele mówi o rezerwowych rozgrywających Bulls…. Były zawodnik Celtics podobno bardzo chce zagrać w tym spotkaniu, które może rozstrzygnąć losy serii, jednak najbardziej prawdopodobne, że powróci na mecz nr 6, który zostanie rozegrany w Chicago z soboty na niedzielę o 2:30.
Bulls bez Rajona Rondo wyglądali naprawdę słabo: zero pomysłu na atak, gra nastawiona na akcje Jimmy Butlera, brakowało jego zbiórek i przede wszystkim tego flow po ofensywnej stronie boiska, które zapewniał Rondo. Wydaje się, że bez swojego generała nie są w stanie ugrać za wiele. Ale to są Bulls. Ich sezon to same wzloty i upadki, więc czemu nie mają zaskoczyć po raz kolejny?
W dzisiejszym meczu jako nominalny rozgrywający ma wyjść Isaiah Canaan, który po epizodycznych minutach w całym sezonie okazał się dużo lepszą alternatywą niż Grant i Carter-Williams. 25-letni rozgrywający grozi rzutem za trzy i obrońcy nie mogą go tak po prostu odpuszczać, co pozwala Jimmy Butlerowi czy Dwyane’owi Wade’owi na więcej penetracji pod kosz.
Dziwne, że do tej pory Fred Hoiberg nie dał szansy gry Denzelowi Valentine’owi. Wybrany w zeszłorocznym drafcie z nr 14 gracz dostał póki co tylko 5 minut w przeciągu całej serii, a wydaje się, że ze swoim wzrostem, dosyć dobrym przeglądem gry i rzutem mógłby być ciekawym rozwiązaniem. Bo co Bulls mają tak naprawdę do stracenia? Osiągnęli dużo więcej niż się po nich spodziewano, a każde dodatkowe zwycięstwo to będzie naprawdę nie lada niespodzianka, biorąc pod uwagę oczekiwania przed serią.
Celtics od momentu, kiedy Gerald Green zastąpił w pierwszej piątce Amira Johnsona, grają zdecydowanie lepiej. Spacing jest lepszy, Isaiah Thomas ma bardzo dużo miejsca na atakowanie pick&rolli granych razem z Alem Horfordem. Dzięki tej zmianie Robin Lopez nie jest już taką bestią, jaką był na początku serii: zamiast kryć pod koszem Johnsona, którego rzut za trzy jest wątpliwy, musi uganiać się za Horfordem trafiającym seryjnie za trzy. Mimo dużej utraty wzrostu w pierwszej piątce, w meczu nr 4 Celtics przegrali tablice tylko o dwie zbiórki (42-44), ograniczając Lopeza do 7 zbiórek (fakt, że aż 6 w ataku).
Celtics wydają się być zupełnie innym zespołem, niż byli w dwóch meczach u siebie. Zaczęli w końcu wyglądać jak TEN zespół z pierwszego miejsca. Ekipa, która wygrywała mecze swoim tougness, definicją prawdziwego gracza Celtics. O tym wszystkim przypomniał im Kevin Garnet, legenda Bostonu. Popularny KG nagrał inspirującą wiadomość głosową, w której przypomina, że są przecież graczami takiego klubu jak Boston Celtics i wspomina o celu, dla jakiego grają. Ten mały gest niesamowicie zjednoczył podopiecznych Brada Stevensa, którzy wydają się wracać na dobre tory. Niby coś takiego nieistotnego, a jednak.
Oczywiście nie można zapominać o absencji Rondo, który był bardzo niewygodnym rywalem dla Thomasa: jego długie ręce, boiskowa inteligencja ograniczały rozgrywającego Celtics w ataku. W czwartym spotkaniu tej serii filigranowy zawodnik miał 33 punkty i 7 asyst, był to dopiero 7. taki występ w historii najbardziej utytułowanej organizacji, jaką są Boston Celtics (17 mistrzostw NBA- przyp.red.).
Możemy spodziewać się dużo walki, brudnej, playoffowej gry, która spełni oczekiwania fanów lat 90. W końcu to przeciwko Celtics Michael Jordan przeistoczył się z chłopca w mężczyznę, kiedy to zdobył 63 punktów na parkiecie Larry’ego Birda i jego fantastycznych Celtics. Może dziś będziemy świadkami podobnej, niewiarygodnej historii?
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze