Podsumowanie sezonu regularnego w NBA: Harden MVP, nieśmiertelny James i historyczny Westbrook
Minionej nocy zakończył się sezon regularny w NBA. Wow, to już? Ale to szybko zleciało. Przecież jeszcze nie tak dawno się rozpoczynał… Teraz wchodzimy w kluczową fazę, bo w sobotę rozpoczną się playoffy, w których 16 zespołów stoczy walkę o zdobycie mistrzostwa NBA. Coś się kończy, coś innego się zaczyna. W związku z finiszem fazy zasadniczej nadszedł czas na małe podsumowanie. Działo się i to dużo. Zresztą, zobaczcie sami.
Ponad pół roku, 82 spotkania każdej drużyny, mnóstwo narracji, pięknych meczów, ale też upadków, kontuzji i niepowodzeń. Sezon regularny 2017/18 na pewno zostanie zapamiętany z kilku powodów. Przyjrzyjmy się kilku historiom dopiero co zakończonych rozgrywek:
Fenomen Lebrona Jamesa
Król musi zostać doceniony, dlatego od niego zaczynamy. Zasłużył.
James w wieku 33 lat i w swoim 15. sezonie w NBA nadal jest najlepszym zawodnikiem na świecie. Ten gość jest po prostu niemożliwy. Lebron był efektywny jak nigdy, notując chyba najlepszy sezon w ataku w swojej karierze. Już sam fakt, że możemy podjąć taki argument, mówi wiele. Mało? James po raz pierwzsy rozegrał wszystkie 82 spotkania fazy zasadniczej. Czy to człowiek, czy maszyna, czy może alien? Nie wiem. Ale wiemy jedno – Król jest głodny mistrzostwa i w playoffach może być (i raczej będzie) nie do zatrzymania.
Wschodzie, bój się.
Ten sezon był historyczny dla James również w perspektywie pogoni za Michaelem Jordanem. Bo musimy być tego świadomi – mamy okazje oglądać drugiego najlepszego gracza w historii, który może wyprzedzić Jego Powietrzność. Król jako siódmy zawodnik w historii NBA przekroczył pułap 30000 punktów.
Historia pisze się na naszych oczach. Weź popcorn i delektuj się wielkością Króla, ponieważ sezon regularny był dopiero małą rozgrzewką przed playofami.
Dobre stało się lepsze, czyli Houston Rockets 2018
Przyjście Chrisa Paula miało wynieść Houston Rockets na wyższy poziom. Miało wyniosło, jednak nikt nie przypuszczał, że będzie aż tak dobrze.
Jak dobrze? 65 zwycięstw, najlepszy bilans w NBA i miano realnego kandydata do pokonania Golden State Warriors. Przed rozpoczęciem rozgrywek nikt nie stawiał Rockets i Warriors w jednym szeregu, a tu proszę. Teraz w oczach wielu ekspertów to James Harden i spółka są faworytem do wygrania tytułu.
Ale….
Don’t sleep on Warriors.
Wracając do Rockets.
Oczywiste było, że ofensywna będzie hulała aż miło. Problemy miały wystąpić po drugiej stronie parkietu. Nic takiego się nie wydarzyło i Rakiety skończył sezon na 6. miejscu w efektywności defensywnej. Powód? System obrony, oparty na zmianach krycia. Nikt nie switchował tak dużo jak Rockets, jednak jak widać, to przyniosło swoje efekty. Nawet James Harden wygląda jak okej obrońca.
No i ten atak, najlepszy w lidze. 114.7 punktu na 100 posiadań to poziom z kosmosu. Mike D’Antoni zmaksymalizował umiejętności pozwolił robić swoim liderem to, co potrafią najlepiej, czyli grać izolacje. Kiedyś to zagranie uchodziło za nieefektywne, ale Rockets zmienili percepcję na ten temat. Harden i Paul dosłownie niszczyli wysokich rywali, zdobywając punkty na zawołanie.
Well done.
Do trzech razy sztuka
Najpierw był Stephen Curry, potem Russell Westbrook, ale teraz już nie ma wątpliwości: James Harden otrzyma statuetkę dla najbardziej wartościowego gracza ligi. Szczerze? Nie spodziewałem się tego. Wydawało się, że przyjście Paula zabierze piłkę z rąk Hardena, a nic takiego się nie stało. Jego rola była praktycznie taka sama jak rok wcześniej, a dodatek CP3 tylko mu ułatwił grę.
Spójrz tylko na te cyferki:
30.4 punktu, 5.4 zbiórki, 8.8 asysty, 1.8 przechwytu, 36.7% za trzy, 85.8% z linii rzutów wolnych i bilans 65-17.
Wisienką na torcie był występ na 60 punktów, 11 asyst i 10 zbiórek przeciwko Orlando Magic.
MVP pełną gębą.
James Harden dokonał czegoś niemożliwego, bo mimo zaostrzenia przepisów przy gwizdaniu fauli i tak zaliczał 10 rzutów osobistych, a do tego oddawał średnio 10 trójek.
Jeden z najlepszych ofensywnie sezonów w historii NBA? Na pewno.
Teraz pora, James, żebyś potwierdził to playoffach.
Młodzi i gniewni
Pierwszoroczniacy to z reguły gracze w wieku od 19-22 lat. Młodość ma swoje plusy, ale żółtodzioby w NBA nie mają łatwej przeprawy i początki bywają trudne. Przeskok z grania około 40 meczów lidze akademickiej, do 82 spotkań i codziennych podróży jest dużym wyzwaniem dla młodych zawodników. Często jest tak, że w połowie sezonu tracą oni paliwo i zderzają się z tzw. rookie wall.
Nie tym razem.
Tegoroczna klasa draftu jest kapitalna i dawno nie mieliśmy tylu utalentowanych koszykarzy.
Prym wiodą Donovan Mitchell z Utah Jazz i Ben Simmons z Philadelphii 76ers.
Zauważ, że z reguły pierwszoroczniacy są zawodnikami słabych drużyn, ze względu na formułę draftu – najgrosze ekipy, wybierają teoretycznie najbardziej utalentowanych graczy. W tym przypadku jest inaczej. Mitchell i Simmons są kluczowymi postaciami teamów playoffowych – 76ers skończyli na trzecim miejscu na Wchodzie, a Jazz na piątym na Zachodzie.
Ale to nie wszystko.
Jayson Tatum, Lauri Markkanen, Dennis Smith Jr, Lonzo Ball, Markelle Fultz pokazali, że mają potencjał do stania się uczestnikami Meczów Gwiazd w przeciągu kilku lat.
Przyszłość wygląda optymistycznie i młode wilki mogą podbić ligę. Na pewno mają do tego wszelkie narzędzia.
Indiana Pacers, tak, to nie jest błąd
Nie jest to na pewno najbardziej medialna drużyna. Nie bójmy się tego powiedzieć – Pacers nie obchodzą nikogo. Niedzielny kibic NBA może kojarzyć Reggiego Millera, ale to wszystko. Umówmy się, Indiana nie jest wymarzonym miastem do mieszkania.
Musimy docenić jednak ten zespół.
Nikt ich nie brał na uważnie przed rozpoczęciem rozgrywek. Ja też. W Skarbie Kibica typowałem Pacers na 12. miejscu na Wschodzie. Oj, ale wpadka.
48-34 i piąta lokata w Konferencji Wschodniej. Nie mieli prawa awansować do ósemki, a prawie zanotowali 50 zwycięstw. Szacunek.
Ojciec sukcesu? Zdecydowanie Victor Oladipo. Progres, jaki poczynił, był tak niespodziewany, jak sukces Pacers. Oladipo wyrósł na lidera pełną gębą, stając się opcją ofensywną numer jeden.
Takie historie lubimy. Brawo.
A tu mały bonus od Victora.
Deja vu
Czy miałeś świadomość tego, że Russell Westbrook drugi rok z rzędu zanotował sezon na triple double? Możliwe, że nie. Niby to samo osiągnięcie co rok temu, a hype zupełnie inny.
Lider OKC Thunder stał się pierwszym graczem w historii NBA, który miał dwa lata z rzędu statystyki na poziomie triple double. To nie ważne, że Westbrook walczył o zbiórki jak lew, grając na gazetę, ale fakt jest faktem – dokonał czegoś nieprawdopodobnego, a to wszystko grając praktycznie w każdym meczu.
Pomyśl o tym, jak zupełne inna narracja jest w tych rozgrywkach. Rok temu Russ był wszędzie i miałeś wrażenie, że widziałeś go w swojej lodówce. Idąc logiką z zeszłego sezonu, powinien być wybrany po raz kolejny MVP, racja? Cóż, to tylko pokazuje, jakie reguły panują przy wyborze tej nagrody.
Tak czy inaczej, Russ, dałeś czadu. My o Tobie nie zapominamy.
Kontuzje, kontuzje i jeszcze raz kontuzje.
Bogowie koszykówki byli bezlitośni. A mogło być tak pięknie…. Niestety, lista kontuzjowanych zawodników z każdym dniem się wydłuża i w playoffach nie zobaczymy takich zawodników jak Kyrie Irving, Kawhi Leonard (na 99%), DeMarcus Cousins, Gordon Hayward, a Stephen Curry wystąpi najszybciej w drugiej rundzie.
Zlitujcie się, prosimy.
Oscar Kobe Bryant
Nie mogło zabraknąć Pana Bryanta.
Kobe może i skończył już karierę, ale i tak nadal jest postacią znaną i szanowaną, a fani Lakers nadal w nocy wspominają karierę Black Mamby po cichu chlipiąc w poduszkę.
Cała kariera Kobe’go to materiał na scenariusz pełen zwrotów akcji, wzlotów i upadków. Jak zostanie zapamiętany? Na pewno jako zwycięzca. Nie skończyło się tylko na boisku. Brytant otrzymał jeszcze Oscara za film krótkometrażowy ,,Dear Basketball”. Czy słusznie? To już inna kwestia.
To co Michael i Lebron, teraz Wasza kolej!
No i ceremonia zastrzeżenia koszulek. Tak, bo Kobe musiał być inny i grał w dwóch różnych numerach: 8 i 24. A że był dobry, to w pod kopułą Staples Center zawisły obie.
33570 punktów, 18 występów w Meczach Gwiazd, 15 wybór do All-NBA Teams, pięć mistrzostw NBA, jeden tytuł MVP sezonu regularnego. I jeden Oscar.
Jeden z najlepszych kiedykolwiek, którzy wzięli do swoich rąk piłkę do koszykówki.
Jako kibicowi Celtics nie jest mi łatwo, jednak… dzięki Kobe, to była przyjemność oglądać Cię na żywo.