Koniec Tottiego… Protestuję! Totti jest nieśmiertelny!
Miasto zasnęło już godzinę lub dwie temu, choć może zasnęło to złe słowo, bo po upalnym dniu nocą jest tak duszno, że o śnie nie ma mowy, można jedynie przewracać się z boku na boku i odganiać błąkające się wokół twarzy komary. Król jednak nie może zasnąć z zupełnie innych powodów, jest wycieńczony po ceremonii, którą lojalni obywatele przygotowali na jego cześć.
Być może usiadł w kuchni bez światła i próbował w ciemności dostrzec swe zmęczone dłonie i zasłużone nogi, nogi, które przecież tyle razy ratowały i jego, i jego armię, ale które też nieraz go zawiodły. Tak, trzeba to przyznać, Król – mimo że jest jednym z największym – także miewał gorsze chwile. Jak na przykład prawie trzydzieści urazów w ostatnich dziesięciu latach, przez które musiał opuścić wiele potyczek, przez które nie mógł stanąć na czele swych wojsk i pozostawało mu jedynie bierne przyglądanie się wszystkiemu z bezpiecznej odległości. A przecież nie tego chce Gladiator, tacy jak on nie potrafią żyć bez walki, bez emocji, bez poświęcenia dla swych ludzi. Ostatnie lata musiały być dla niego trudne, sam najlepiej wiedział, że nie jest już tak silny, tak szybki i tak zwinny jak wcześniej, rozumiał, że czas oddać władzę młodszym, dla dobra miasta. I mądry Król właśnie to robił, od lat stopniowo oddawał przywództwo innym.
Być może jednak Król po ogromnym wzruszeniu i łzach w czasie ceremonii, poczuł ulgę? Może wrócił do swych komnat pusty, ale i lekki, pozbawiony tego ciężaru, który przygniata, gdy trzeba skończyć coś, co wydaje się całym życiem, bez czego nie można żyć, bo dotychczas nie poznało się innego życia. Można sobie wyobrazić, że chwycił butelkę półsłodkiego białego wina, usiadł wygodnie na czerwonej kanapie, objął swoją piękną żonę i zatracił się w filmie Paolo Sorrentino. I poczuł satysfakcję. Tak, satysfakcję. Dlaczego miał jej nie poczuć? Gdy zaczynał swój marsz po władzę, jego armia była jedną z wielu, była po prostu przeciętna. Dziś, w całej krainie Króla jest tylko jedno wojsko, którego nasz bohater mógłby się obawiać. Czy zrobił wszystko, co było w jego mocy? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że nikt nie zrobiłby więcej. Dlatego też największy Gladiator ma prawo do satysfakcji.
Mogło być jeszcze inaczej. Mam przed oczami, jak Król, wróciwszy do rodziny, udaje się do sali, w której składuje łupy wojenne. Jak przygląda się symbolom wielkich zwycięstw swej armii oraz nagrodom za zwycięstwa w indywidualnych pojedynkach. W jego głowie mogła i prawdopodobnie przemknęła myśl, że łupy mogły być znacznie, nawet kilkukrotnie bardziej obfite, gdyby ruszył w świat. Wystarczyło jedynie opuścić swoje miasto i zostać najemnikiem. I wówczas miałby nasz Król szanse, aby być w szerokim świecie cenionym i uznanym obywatelem. Może wpadłby nawet tytuł hrabiego. Wielu wszak postępuje w ten sposób, nie nazywają tego wprawdzie handlem, a poszukiwaniem rozwoju czy szansą na wzięcie udziału w największych na kontynencie wojnach. Jednakże my dobrze wiemy, jaka jest prawda. Większość takich poszukiwaczy rozwoju w istocie szuka złota i sławy. Król znalazł i rozwój, i złoto, i sławę, nie ruszając się z ojczyzny. Tak powinno być, oddano mu co królewskie.
Czy Król może czuć się niespełniony? Znaczna większość zwykłych ludzi odpowie, że nie. Jakkolwiek w głowie ambitnego Gladiatora pewnie i taka myśl się pojawiła. Swoją wolą walki, nieustępliwością, kreatywnością i zaangażowaniem zasługiwał na to, by stać na czele największej armii świata, by rządzić i dzielić, by na lata stać się prawdziwym hegemonem. Lecz Królu! Nie złote puchary i ordery były Ci przeznaczone. Celem Kolumba były Indie – zatrzymał się w połowie drogi. Leonidas zginął razem ze swą armią. Obaj jednak zyskali coś więcej – miejsce w historii. Miałeś podnieść z kolan swoją armię i dać kilka chwil szczęścia obywatelom Twojego miasta, to Ci się udało, z tego musisz być dumny. Miejsce w historii czeka na Ciebie od dawna.
Mówi się, że lepiej zejść ze sceny, gdy się jest na szczycie. Król mógł odejść w dowolnym momencie, gdyż na szczycie pozostanie już na zawsze. Abdykował wczoraj, chciałoby się zawołać: “Odszedł Król, niech żyje król”, ale następców nie widać. Nie widać nikogo, kto byłby w stanie przejąć pełnię władzy, kto chciałby to zrobić. Owszem, w szeregach armii jest jeden czy dwóch wielce lojalnych żołnierzy, lecz sama lojalność nie wystarczy. Trzeba tego wszystkiego, co miał Król, a tego w komplecie nie ma już chyba nikt.
Ceremonia pożegnania była wspaniała, wielkie koloseum wypełnione po ostatnie miejsce. Nawet ludzie z drugiego końca świata pragnęli podziękować temu Królowi, dziesiątki tysięcy gardeł złączyło się w śpiewie na jego cześć, setki litrów łez spłynęły po tysiącach policzków zarówno młodych dziewczyn, jak i starszych panów, hołd oddawali nawet najwięksi wrogowie. Zapłakał też sam Król… i nic dziwnego, bo to ostatni raz, gdy spojrzał na arenę z tej właśnie perspektywy, z perspektywy czynnego władcy i gladiatora.
W ostatnich latach odeszło wielu władców, abdykowało całe pokolenie największych z nich. Po kilku we Włoszech, Hiszpanii i Anglii, żaden jednak nie miał takiego pożegnania, bo też żaden prawdopodobnie na takie nie zasłużył. Dwadzieścia pięć lat wiernej służby, setki kluczowych ciosów zadanych przeciwnikom i tyle samo wielkich bitew, tysiące skradzionych serc – kobiecych i męskich – i tysiące młodzieńców chcących Króla naśladować. Nieprędko ujrzymy coś podobnego, gdyż nasz bohater jest, jak się wydaje, ostatnim z wielkich przywódców. Szybko przewijam w głowie listę z innymi wielkimi wodzami i niestety wszyscy są już na emeryturze.
Król wprawdzie nie umiera, ani nigdzie nie odchodzi – wciąż bowiem będzie w swoim mieście – ale jednak opuszcza nasz świat, świat wielkich pojedynków i niezrównanych gladiatorów. Nam pozostaje jedynie cieszyć się, że mogliśmy na własne oczy oglądać kogoś takiego jak on.
Francis Scott Fitzgerald pisał historię scenarzysty, który nie rozumie zmieniającego się przemysłu filmowego. Opowieść zatytułował “Ostatni z wielkich”, nigdy jej nie dokończył. Miejmy nadzieję, że Francesco Totti, będąc jednym z największych, nie będzie tym ostatnim. Bo jeśli mamy już nigdy nie doczekać takiego piłkarza, to po co to wszystko ciągnąć? Jeśli lokalni bohaterowie, prawdziwie związani z klubami mają razem z Tottim odejść na zawsze, to komu będziemy oddawali nasze serca?
Jeśli mamy uczcić postacie jak Totti, Puyol, Gerrard, Giggs czy Maldini, to zróbmy to, ceniąc lojalność, a nie kolorowe buty, walkę, a nie nieefektywne sztuczki, oddanie, a nie pogoń za sławą.
Dziękujemy Królu!
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze