Klątwa nadal trwa, Arka po raz pierwszy w historii z Superpucharem!

Legia Warszawa nie przełamała klątwy i po raz piąty z rzędu przegrała mecz o Superpuchar Polski.  Tym razem triumfowała Arka Gdynia po rzutach karnych. W regulaminowym czasie gry na tablicy widniał remis 1:1, po golach Moulina i samobójczym Pazdana. Dla Arki triumf w tych rozgrywkach jest pierwszym w historii.

Jeżeli ktoś oczekiwał nudnego meczu z wakacyjnym tempem to się bardzo zdziwił oglądając ten mecz. Byliśmy świadkami ciekawego spotkania. Arka jak można się było spodziewać, cofnęła się i czekała na kontry. Jedna z nich wyszła im w 20 minucie, po akcji Grzegorza Piesio piłkę do własnej siatki skierował Michał Pazdan. Bramkę dla Legii zdobył artysta wprost z Belgii, jednak nie Vadis, a Thibault Moulin. Środkowy pomocnik był najlepszym zawodnikiem w pierwszej połowie. Trzykrotnie jego dośrodkowania na głowę Artura Jędrzejczyka kończyły się paniką w szeregach obronnych rywala. Ostatecznie z głowy gola nie stracili, bo mieli sporo szczęścia. Belg nie zaliczył asysty, więc wziął sprawy w swoje ręce i strzałem “z fałsza” w okienko bramki Steinborsa, zdobył wyrównujące trafienie. Trudno było oczekiwać lepszego  tempa niż zobaczyliśmy w pierwszej połowie. Sporo  dynamicznych akcji, oczywiście Legia miała przewagę, jednak do przerwy oba zespoły schodziły z wynikiem remisowym, który na pewno bardziej cieszył Arkę.

Po zmianie stron obie drużyny miały dobre sytuacje do zdobycia bramki. W 54 minucie Legię uratował Arkadiusz Malarz, a kilka minut później po raz kolejny bardzo groźnie uderzył Moulin. Rzuty karne z obu stron były zupełnie inne. Arka poćwiczyła przed meczem i opłaciło się. Legia zapewne nie brała takiej możliwości pod uwagę i to było widać po wykonywanych jedenastkach. Warcholak, Sołdecki i Zbozień uderzali konsekwentnie w jeden róg i za każdym razem udało im się oszukać Malarza. W czwartej serii Jurado zmienił bok na swoje szczęście, bo bramkarz Legii w końcu rzucił się w inną stronę. W szeregach “Wojskowych” do piłki podszedł najpierw Mateusz Szwoch, który dobrze rozpoczął serię karnych, pomimo ogromnej odpowiedzialności. Steinbors znał go doskonale po dwóch latach i wyczuł, ale uderzenie było idealne i na nic mu się to zdało. Kolejny był bohater spotkania w barwach ekipy z Łazienkowskiej. Thibault Moulin wykonał ten stały fragment gry dramatycznie, a wiadome jest, że słynie z ułożonej nogi. Strzał praktycznie w sam środek bramki na pewno zostanie mu na długo w pamięci. Następni byli Guilherme i Dąbrowski, którzy trafili do siatki utrzymując emocje, jednak ich uderzenia również zostały wyczute. W piątej rundzie do jedenastki podszedł kapitan Legii w tym pojedynku – Michał Kopczyński i uderzył podobnie jak Moulin. Jednym słowem fatalnie, znowu na dobrej wysokości dla bramkarza, tak nie wykonuje się karnych nawet na gierkach treningowych.

Jarosław Niezgoda, który otrzymał szansę od pierwszej minuty nie spisał się najlepiej. Była to dla niego okazja, by udowodnić trenerowi, że nie musi kupować nowego snajpera. W całym meczu pamiętam go z jednej sytuacji, gdzie niekonwencjonalnym uderzeniem starał się pokonać Steinborsa. Być może swoje odegrała presja, ponieważ był  to jego pierwszy tak ważny pojedynek w koszulce Legii. Do tej pory nie grał o trofeum, a jeszcze niedawno biegał po trzecioligowych boiskach. Mimo wszystko mam nadzieję, że nikt go po takim występie nie skreśli. Bardzo fajnie szczególnie w pierwszej części gry wyglądał Dominik Nagy. Węgier może być szykowany na zastępcę Vadisa i dziś zaprezentował się z dobrej strony. Szarpał na skrzydle i robił sporo wiatru. Zdecydowanie najlepszym punktem drużyny był Moulin. Belg regulował tempo i nadawał jakości akcjom gospodarzy. Już nie mogę się doczekać jego współpracy z Mączyńskim w linii pomocy, oj to będzie chodziło. Mógł mieć w tym meczu trzy asysty, każda na głowę Jędrzejczyka, jednak zabrakło trochę szczęścia, ale występ pod względem indywidualnym był znakomity.

W szeregach Arki na największe wyróżnienie zasługuje postawa całej drużyny, która przez 90 minut była monolitem. Walczyli jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Nikt nie odpuszczał i opłaciło się. Indywidualnie trzeba docenić z pewnością Grzegorza Piesio, który zrobił gola na 1:0. Po dobrym wejściu w pole karne nabił Pazdana i oszukał Malarza. Owszem miał sporo szczęścia, ale losowi trzeba pomóc. W przekroju całego meczu bardo dobrze pokazał się trenerowi. Bramkarz także bardzo dobrze bronił na przełomie spotkania, przy golu Moulina był bez szans. Geniuszu nie da się powstrzymać. W karnych natomiast był prawdziwym kocurem. Wyczuł wszystkie uderzenia rywali, a niezbyt często się to zdarza.

Podsumowując cały mecz, nie sposób nie docenić pracy jaką w Gdyni wykonuje Leszek Ojrzyński. Przy całym szacunku dla tego klubu, ale nie jest to gigant polskiej piłki. Mimo to w ciągu trzech miesięcy zdobył Puchar Polski i Superpuchar, a w dodatku utrzymał zespół w Ekstraklasie i zapewnił kibicom eliminacje europejskich pucharów. Da się znaleźć lepszego cudotwórcę? Szczerze wątpię. Arka może świętować, a Legia nie ma się czym załamywać. Przed nimi początek walki o Ligę Mistrzów i Mistrzostwo Polski, na tym muszą się skupić.

Zaloguj się aby dodawać komentarze