Historyczne wyczyny supergwiazdy NBA
109 punktów w dwóch meczach, za każdym razem ponad 50 oczek oraz dziesięć trafień za trzy. James Harden powoli sprawia, że takie mecze są dla nas wszystkich codziennością, co jednak nie zmienia faktu, iż trzeba to po prostu bardzo mocno docenić. Obrońca Houston Rockets dokonuje bowiem rzeczy historycznych, pewnie krocząc po trzeci z rzędu tytuł króla strzelców NBA.
James Harden w środę: 55 punkty przeciwko Cleveland Cavaliers i nowy rekord Rockets w trafieniach za trzy w jednym meczu (dziesięć). James Harden w piątek: 54 punkty przeciwko Orlando Magic i wyrównany rekord Rockets w trafieniach za trzy w jednym meczu (dziesięć). 30-latek poprowadził Rakiety do kolejnego zwycięstwa i już po raz piąty w tym sezonie (oraz czwarty w ostatnich swoich siedmiu meczach) przekroczył granicę 50 oczek. To kolejny fantastyczny wyczyn, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że reszta NBA ma łącznie… pięć takich meczów. Harden jest więc w swojej własnej lidze, a gdy trafia za trzy tak jak w Orlando to bardzo trudno jest powstrzymać zarówno jego, jak i Rockets. Wie o tym trener Mike D’Antoni, a coraz częściej także przeciwnicy, którzy są po prostu bezradni, gdy Harden trafia kolejne trójki z dziewiątego metra.
Po piątkowym meczu średnia punktowa Hardena w trwających rozgrywkach wzrosła już do ponad 39 oczek. To najwięcej od czasu 37.1 punktów Michaela Jordana w sezonie 1986/87, co już samo w sobie robi wrażenie, ale jest jeszcze jedna rzecz: gdyby Harden miał utrzymać taką skuteczność to zanotowałby trzeci najlepszy wynik w historii NBA! Lepsze sezony strzeleckie miał tylko Wilt Chamberlain (44.8 punktów w sezonie 1962/63 oraz 50.4 oczek sezon wcześniej). Dla samego Hardena będzie to trzecia z rzędu korona króla strzelców, no bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że 30-latek po nią sięgnie – trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek mógł go pod tym względem pokonać. Pytanie jednak czy i jak to przełoży się na tak wyczekiwany w Houston sukces drużynowy, bo przecież Harden mimo takich historycznych wyczynów w sezonie regularnym nie jest już tak spektakularny w fazie play-off.
Inne informacje z piątkowej nocy w NBA:
- Trwa znakomita seria Los Angeles Lakers, którzy znów wygrali na wyjeździe, tym razem na trudnym terenie w Miami, gdzie jak do tej pory nie wygrał nikt. Najlepsi na boisku jak zwykle byli Anthony Davis (33 punkty, dziesięć zbiórek) oraz LeBron James (28 punktów i dwanaście asyst), a Lakers zdołali przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę dopiero w drugiej połowie, wygrywając ostatecznie różnicą zaledwie trzech oczek. Po 25 meczach sezonu legitymują się więc bilansem 22-3.
- Taki sam bilans mają Milwaukee Bucks, którzy wygrali właśnie siedemnaste spotkanie z rzędu – to najdłuższa taka seria od czasu podobnej passy Houston Rockets w sezonie 2017/18. Do gry po jednym meczu absencji wrócił Giannis Antetokounmpo i w ogóle nie było po nim widać żadnych problemów zdrowotnych: Grek aż 17 ze swoich 37 oczek zdobył zresztą w decydującej o wygranej czwartej kwarcie. Na nic zdała się fantastyczna postawa Jarrena Jacksona – młody podkoszowy Memphis Grizzlies zaliczył mecz kariery, zdobywając aż 43 punkty (w tym dziewięć trafionych trójek).
- Czternaste zwycięstwo na własnym parkiecie odnieśli za to zawodnicy Philadelphia 76ers – tym samym Filadelfia pozostaje jedynym wciąż niezdobytym w NBA miastem. 31 oczek zdobył w tym meczu Tobias Harris, a po 24 punkty dołożyli jeszcze Joel Embiid oraz Ben Simmons.
- Wyjątkowe spotkanie w Minneapolis: zarówno Paul George, jak i Kawhi Leonard zdobyli ponad 40 punktów w wygranym przez Los Angeles Clippers starciu z Timberwolves. Tym samym PG13 oraz Kawhi stali się 21. parą w historii NBA, której się to udało (co ciekawe, George już jest na tej liście, bo zaliczył już taki wyczyn w spółce z Russellem Westbrookiem w ubiegłym sezonie).