Historia pisze się na naszych oczach – Real po raz trzeci z rzędu w finale Ligi Mistrzów!
Poznaliśmy pierwszego finalistę Ligi Mistrzów. Real Madryt zapewnił sobie udział w decydującym spotkaniu po raz trzeci z rzędu. Na naszych oczach piszę się historia, którą będzie bardzo ciężko powtórzyć. Los Blancos zremisowali przed własną publicznością z Bayernem 2:2, a widowisko stało na najwyższym światowym poziomie. Przy rywalizacji tak wyrównanych zespołów decydują detale i tak samo było tym razem. Robert Lewandowski nie będzie dobrze wspominał tego dwumeczu.
Galaktyczny poziom – “Mały finał Ligi Mistrzów”
Pierwsza połowa pojedynku rewanżowego Realu z Bayernem rozpoczęła się w najlepszy sposób. Goście zdobyli szybką bramkę, dzięki czemu można było być pewnym, że czeka nas wiele emocji. W 3 minucie do siatki Los Blancos trafił Joshua Kimmich, który zdobył gola dla Bawarczyków również w pierwszym starciu. Na reakcję gospodarzy nie trzeba było długo czekać. Po kapitalnym dośrodkowaniu Marcelo do siatki trafił Karim Benzema. Tak, dobrze przeczytaliście. Pierwsza połowa stała na najwyższym europejskim poziomie. Ten mecz spokojnie mógłby być finałem tych rozgrywek. Kosmiczne tempo, sytuacje z obu stron, a do tego wielkie gwiazdy na boisku. No właśnie, kluczowymi aktorami pierwszej części gry wcale nie byli Lewandowski i Ronaldo, a Marcelo i Kimmich. Zamiast pojedynku dwóch wielkich snajperów mieliśmy rywalizację dwóch znakomitych bocznych obrońców. Jak widać piłka nożna pisze dziwne scenariusze, ale to nie znaczy, że nudne. Podsumowując pierwszą połowę można było odnieść podobne wrażenie, jak podczas meczu z Monachium. Bayern miał więcej okazji, ale po raz kolejny schodził na przerwę z remisem. Podopieczni Juppa Heynckesa szukali swoich szans przede wszystkim na lewej flance, gdzie Franck Ribery mierzył się z Lucasem Vazquezem. Gracz Realu z przymusu występował na prawej obronie. Na początku radził sobie średnio, co Ribery wraz z Alabą skrzętnie wykorzystywali. Spotkało się to nawet z reakcją Zidane’a, który wysłał Nacho na rozgrzewkę, jednak wycofał zmianę po upływie kilku minut. Punktem zwrotnym spotkania mogła być sytuacja z samej końcówki pierwszej połowy, gdy po dośrodkowaniu Kimmicha piłka ewidentnie trafiła w rękę Marcelo, jednak sędzie nie podyktował rzutu karnego. Trzeba przyznać, że była to decyzja, która mocno skrzywdziła Bayern. Monachijczycy nie mają szczęścia do sędziów w pojedynkach z Realem, co tu dużo mówić.
Druga połowa rozpoczęła się od mocnego uderzenia Realu. Królewscy podeszli na wysokim pressingu i sprokurowali błąd rywala. Sven Ulreich poczuł się na chwilę znowu jak bramkarz Stuttgartu, z całym szacunkiem dla tego klubu i nie trafił w podaną piłkę, co skrzętnie wykorzystał Benzema. Po kilku minutach znowu zamieszanie w polu karnym Królewskich. Lewandowski wygrywa pozycję, Ramos nie trafia w piłkę i klasycznie nie ma rzutu karnego. Do wyrównania doprowadził kilkanaście minut później James. Kolumbijczyk nie był tak dokładny jak w pierwszym meczu, jeśli chodzi o celność podań, ale był groźny pod bramką i to udowodnił. `Do końca meczu oba zespoły miały swoje sytuacje. Real, a szczególnie Ronaldo miał patelnię z piątego metra, ale przeniósł piłkę nad bramką. W bramce Los Blancos dwoił się i troił Navas, ale do końcowego gwizdka wynik nie uległ zmianie. W finale po raz trzeci z rzędu znalazł się Real i to ekipa Zidane’a będzie faworytem tego starcia. Na naszych oczach pisze się historia.
Pretensje tylko do siebie
Co może powiedzieć Bayern po tym dwumeczu? Z pewnością to, że piłkarsko byli godnym rywalem. Można powiedzieć, że stworzyli sobie więcej sytuacji, ale stare piłkarskie powiedzenie każdy zna. Odpadli z tych rozgrywek głównie przez amatorskie błędy. W Bundeslidze być może nie odczuliby takich konsekwencji, jednak szanujmy się, to co zrobił Ulreich to jest B-Klasa nikogo nie obrażając. W pierwszym meczu podobny błąd zrobił Rafinha. Dwie z czterech zdobytych przez Real bramek były prezentami. Los Blancos są zbyt doświadczonym zespołem, żeby tego nie wykorzystać. Bayern może mieć również pretensję do sędziów, ponieważ rzeczywiście powinni mieć w tym dwumeczu przynajmniej jeden rzut karny, ale jedenastka to jeszcze nie gol. W dodatku większą winę powinni złożyć na swoich barkach, ponieważ gdyby chcieli to mogli rozstrzygnąć losy tego pojedynku w pierwszej połowie meczu na Allianz. Real niczym wytrawny bokser, przyjmował ciosy, ale w decydujących momentach wiedział, gdzie ma uderzyć, żeby zabolało.
Spadające gwiazdy
Oba spotkania tego dwumeczu były zapowiadane jako rywalizacja Ronaldo z Lewandowskim. Tymczasem show skradli inny zawodnicy. Na bokach obrony wielką potyczkę mieli Marcelo z Kimmichem. Brazylijczyk w tym dwumeczu zanotował gola i asystę, a Niemiec dwie bramki. W środkowej strefie również mieliśmy galaktyczny poziom podczas starć Modrića z Jamesem. W linii ataku było widać raczej kopanie się po czołach. W pierwszym meczu zarówno Lewandowski, jak i Ronaldo byli praktycznie nieobecni. Ich punktem rozpoznawczym po tym dwumeczu będą zmarnowane sytuacje oraz znikanie podczas spotkania. Krótko mówiąc obaj nie dojechali z formą, ale jeden z nich znacząco przybliżył się do kolejnej Złotej Piłki i to jest właśnie ta różnica. Wracając jeszcze do Roberta, wydaje mi się, że rzeczywiście problemem w tym dwumeczu mógł być rytm gry. ściągnięcie Sandro Wagnera miało mu pomóc, dać więcej odpoczynku oraz przygotować do kluczowych meczów. Moim zdaniem wyszło całkiem odwrotnie, ponieważ reprezentant Polski wypadł z rytmu meczowego i nie miał czucia piłki na takim poziomie jak zawsze.
Real Madryt po raz trzeci z rzędu melduje się w finale. Królewscy mogą już rezerwować przelot i hotel w Kijowie, a jutro ze spokojem czekać na swojego rywala. Zapowiedź spotkania Romy z Liverpoolem już jutro o 9:00 na naszym portalu. Serdecznie zapraszamy!