Aldona Marciniak: F1 też się martwi, jak przetrwać
– Obawiam się, że najgorsze mamy przed sobą. Jeśli faktycznie uda się rozpocząć sezon w lipcu, to będzie oznaczało uratowanie rywalizacji. Każde kolejne odwołania i przesunięcia to potęgowanie chaosu – mówi serwisowi Zagranie.com dziennikarka sportowa zajmująca się F1 w „Przeglądzie Sportowym” oraz Eleven Sports, a także współautorka książki „Niezniszczalny – niesamowita historia Roberta Kubicy”, która została wyróżniona jako sportowa książka roku 2019.
Kamil Piłaszewicz: Dzień dobry. Skoro mam okazję spisać się z Tobą na rozmowę w tym czasie, nie mogę zacząć od innego pytania, niż to, jak się czujesz?
Aldona Marciniak: – Dobrze, dziękuję bardzo. Oczywiście martwię się tym, co się dzieje i jak pandemia wpłynie nie tylko na świat sportu, ale także na naszą codzienność. Próbuję jednak przyjąć tę filozofię, którą często słyszę u sportowców – koncentrować się na tym, na co ma się wpływ; więc dbam o swoją stronę i to, za co mogę być odpowiedzialna.
Aldono, nie jest tajemnicą, że świat sportu, również tego motorowego, nie tyle zwolnił czy zahamował, ale nawet nie wyjechał z garażu. I tak się zastanawiam, o jak dużych stratach powinniśmy teraz mówić pozostając przy samej F1?
– Bardzo dużych. To straty wielowymiarowe. Po pierwsze, mniej wyścigów – a sezon składający się z ponad 20 rund od dawna trzeba już włożyć między bajki – to mniej pieniędzy od promotorów. Po drugie, pytanie, na jakich warunkach finansowych uda się przeprowadzić pozostałe rundy. Ewentualny weekend wyścigowy bez publiczności to kolejne straty dla promotorów, którzy będą walczyć o obniżenie opłaty za organizację wyścigu albo po prostu nie będą się ubiegać o kolejny termin. Trzecia sprawa, to wartość samej F1. W ciągu miesiąca od odwołania GP Australii akcje Liberty Media spadły o 40 procent. W najniższym punkcie o 60 procent. Czwarta kwestia to zdolność przetrwania samych zespołów. To oczywisty kłopot w przypadku mniejszych ekip, Williams wziął pożyczkę pod swoje posiadłości, a nawet kolekcję historycznych aut. W przypadku tych fabrycznych ekip sytuacja też jest napięta – wystarczy, że ktoś na górze podejmie decyzję: zakręcamy kurek z pieniędzmi na projekt F1.
Tak zwany „objazdowy cyrk F1” został w całości ściągnięty do Australii i zastanawiam się, jaki był sens sprowadzenia tych wszystkich ludzi do Melbourne w tamtym czasie?
– W tamtym momencie sytuacja w Australii nie był zła, dużo gorzej wyglądało to w Europie i z tym wiązało się największe zagrożenie. F1 do końca miała nadzieję, że uda się wystartować i zapewne gdyby nie potwierdzony przypadek zarażenia w McLarenie, ten wyścig by się odbył. Ostatecznie jednak sposób, w jaki to się rozegrało, okazał się wizerunkowym strzałem w stopę. Formuła 1 pokazała się całemu światu jako sport bez lidera. Zabrakło stanowczości, decyzyjności.
Rzeczywiście tylko pieniądze rządzące Formułą 1 możemy uznać jako logiczny powód, którym osoby podejmujące tę decyzję mogą się teraz bronić?
– Wrócę tu do poprzedniej myśli – gdy ekipy F1 wyjeżdżały do Australii, na tym całym wielkim kontynencie nie było nawet 100 zakażeń. Zagrożenie pochodziło wtedy z Europy. Oczywiście ogromnie naiwne było myślenie, że ten wyścig uda się przeprowadzić. Ale miało minimalne podstawy.
Jeszcze przed ogłoszeniem anulowania Grand Prix Australii, co sądziłaś o próbie rozegrania tej rundy mistrzostw świata?
– Naprawdę miałam nadzieję, że uda się to bezpiecznie rozegrać…
Miał to być rekordowy rok pod względem odbytych Grand Prix, gdyż zaplanowano aż dwadzieścia dwie rundy mistrzostw świata. Ale patrząc na tempo odwołania i przekładania poszczególnych Grand Prix, zastanawiam się, czy za chwilę to nie będzie najkrótszy sezon Formuły 1 w historii?
– Najkrótszy to nie. Siedem rund odbyło się w latach 1950 i 1955. Przepisy mówią, że minimalna liczba wyścigów w sezonie mistrzostw świata to osiem. Liberty liczy na 15–18 rund. Na pewno przy wydłużeniu sezonu. Teraz mówi się o ściganiu się nawet do stycznia. Sytuacja jest dynamiczna, naprawdę trudno powiedzieć, jak się skończy.
Koronawirus wiadomo, że namieszał potężnie już teraz w świecie F1, ale bardziej nurtuje mnie to, czy najgorszy okres związany z tym wirusem ten sport ma już za sobą?
– Obawiam się, że najgorsze ma przed sobą. Jeśli faktycznie uda się rozpocząć sezon w lipcu, to będzie oznaczało uratowanie tej rywalizacji. Każde kolejne odwołania i przesunięcia to potęgowanie chaosu. I problemów tak zespołów, jak całego sportu.
Jeżeli przyjąć, że wracamy do ściągania w lipcu, to na tę chwilę jest to realna możliwość, czy raczej za bardzo optymistyczna?
– To połączmy to, co w Twoim pytaniu i powiedzmy, że bardzo optymistyczna, choć realistyczna. Przy odizolowanym padoku i zamknięciu dla publiczności.
Spekuluje się, że niektóre Grand Prix z początku sezonu pojawią się między innymi rundami mistrzostw świata, ale jak wytłumaczyć dla laika F1 o jak dużym problemie mówimy, jeżeli taka decyzja zostanie podjęta?
– Różne Grand Prix są w różnych sytuacjach – łatwiej zmienić datę wyścigu na torze w Abu Zabi niż zamknąć ulice na Monte Carlo – które zresztą przecież wycofało się z ubiegania się o inną datę w kalendarzu. Do tego dochodzą kwestie umów komercyjnych, innych imprez na tych samych torach. Jest wiele puzzli w tej układance do ułożenia. Najważniejsze jednak, że cały sport w ogóle, więc motorowy także, porusza się tu po nieznanym gruncie. Liczy się elastyczność, dobra wola, kompromisy. Straty i tak będą. Pytanie, co zrobić, żeby nie było ich jeszcze więcej.
Przeglądając Internet, nie sposób nie trafić na komentarze w stylu: „A skoczkowie narciarscy potrafią przez skakać blisko cztery miesiące i niemalże tydzień w tydzień, a kierowcy F1 mają problem się dostosować, bo wyścigów raptem za dużo…”. Jak można odnosić się do tego typu komentarzy?
– Nie podejmuję się porównywania obu dyscyplin od strony sportowca, ale zgodzisz się chyba ze mną, że to kompletnie inny typ wysiłku. Ale nawet zostawmy to i pomyślmy o organizacji. Skoczek narciarski bierze ze sobą narty, trenera, fizjoterapeutę, kombinezon i logistycznie jest gotowy. Formuła 1 to tony sprzętu przerzucanego z miejsca na miejsce, setki ludzi, którzy muszą się przemieszczać. Oczywiście F1 będzie próbowała różnych rozwiązań, przede wszystkim skrócenia weekendu wyścigowego, aby nie były one aż tak eksploatujące. Ostatnie doświadczenia z trzech Grand Prix z rzędu przy obecnym formacie pokazały, że na koniec takiego maratonu nikt już w padoku nie może na siebie patrzeć.
Wiadomo, że w 2021 r. miały wejść nowe przepisy, ale stanie się to dopiero w 2022 roku. Nurtuje mnie, jak to przesunięcie wpłynie na zespoły?
– To rozwiązanie, na które przystały ekipy jednogłośnie, ma pomóc tym biedniejszym zespołom. Ma jednak jedną bardzo ciekawą konsekwencję. Otóż opóźniono wprowadzenie nowych przepisów technicznych, ale utrzymano datę wprowadzenia obostrzeń finansowych. W pierwotnym planie do nowych regulacji zespoły miały się dostosować bez limitu wydatków, co naturalnie ponownie premiowało te bogatsze. W obecnej sytuacji będą musiały to zrobić z ograniczonym budżetem, jest więc przynajmniej teoretycznie, większa szansa, aby zmiany zadziałały zgodnie z planem i bardziej zrównały stawkę. W trudnej sytuacji będzie natomiast McLaren, który w 2021 roku zmienia dostawcę silników. Jeśli i tak projektujesz zupełnie nowe auto – nie ma problemu. Teraz jednak muszą nowy silnik dostosować do starego nadwozia, a to wyzwanie.
Niektórzy spekulują, że wyżej wspomniana sytuacja to świetny moment do powrotu do czołówki do ekip typu Williamsa. Rzeczywiście tak jest?
– Z tym powrotem do czołówki bym się nie rozpędzała… Niech najpierw w ogóle utrzymają się na powierzchni, potem porozmawiamy…
W okresie pandemii koronawirusa paradoksalnie można powiedzieć, że wszystko wraca do normy w świecie sportu, jeśli chodzi o spojrzenie z finansowego punktu widzenia na wspomniane dyscypliny?
– Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nikt nie wie, w jakiej sytuacji wyjdziemy z pandemii. Świat na pewno się zmieni, świat sportu też. Skala jest jednak tak wielka, że nie sposób powiedzieć jak.
Przechodząc do pytań, które już stricte koncentrują się na Tobie, dopytam, co poleca robić Aldona Marciniak w najbliższym czasie w domu?
– Nie dać się zwariować! I tylko trochę żartuję… Dzwonić do przyjaciół, pracować, dbać o to, żeby nie potęgować w sobie poczucia izolacji. I róbmy to wszystko, na co normalnie nigdy nie ma czasu. Po raz pierwszy od dawna tego najbardziej poszukiwanego luksusu XXI wieku mamy pod dostatkiem. Ja po pracy czytam. Obiecałam też sobie, że pierwszy raz w życiu upiekę sernik, ale od tygodnia… nie mam czasu! (śmiech)
Jak w tym czasie wygląda praca dziennikarki zajmującej się między innymi światem Formuły 1?
– W redakcji „Przeglądu Sportowego” pracujemy zdalnie. Mam więc swoje domowe stanowisko, dwa monitory itd. Normalnie przygotowujemy teksty, redagujemy, przygotowujemy wiadomości na stronę internetową. Założyliśmy nawet osobny kanał na czacie dla żartów i żarcików, żeby odtworzyć trochę atmosferę w redakcji. Zmieniły się tylko godziny pracy, bo po raz pierwszy od 14 lat kończę nie o 21 albo 23, tylko o 17.30. Aż dziwne uczucie!
Niektórzy aktorzy, jak Magdalena Waligórska-Lisiecka proponują, że będą przygotowywać osoby chcące zdawać do szkoły teatralnej. Co sądzisz o tym, by tak cenieni dziennikarze jak Ty za pośrednictwem nowoczesnych technologii podpowiadali swym fanom, którzy chcieliby pójść w Twoje ślady, co zrobić, by być dobrym dziennikarzem?
– Świetny pomysł! To generalnie duża szansa na rozwinięcie wszelkich kontaktów online. A pomysł, o którym mówisz idealnie wpasuje się w listę rzeczy, które chciałoby się zrobić, ale dotąd nigdy nie było czasu. To co? Kto chętny na zajęcia z dziennikarstwa sportowego online?
Ja się zapisuję już teraz! Pytanie tylko, czy akcję lepiej by było promować na Facebooku i innych mediach społecznościowych, czy skonsultować się z osobami prowadzącymi zajęcia na uniwersytetach/w szkołach?
– Obie opcje możliwe. Na UW też kiedyś prowadziłam zajęcia, więc pół żartem, pół serio mogę powiedzieć, że jestem do dyspozycji!
A dla najlepszych szansa skomentowania wyścigu w studiu lub na żywo wspólnie z Tobą. Tylko nie wiem, czy tego realnego, czy tego odbywającego się w grze F1 2019…
– Hahaha. Przyznania takiej nagrody się nie podejmuję.
Kierowcy F1 w ostatnim czasie biorą udział w zawodach między sobą we wspomnianej grze. I tu pojawia się pytanie, jak odnosić się do takiej formy śledzenia poczynań kierowców?
– Oczywiście nie można tego traktować w pełni poważnie. Na torze są specjaliści od prowadzenia samochodów, w grze – specjaliści od gier. Cieszę się jednak, że coraz więcej kierowców daje się na to namówić. Przynajmniej utrzymują jakiś kontakt z kibicami. Ale to tylko rozrywka.
Tak ostatnio pomyślałem, że skoro kolarze jeżdżą na prawdziwym rowerze podpiętym pod konsole, by uczestniczyć w grze, a Renaud Lavillenie u siebie w ogrodzie skacze o tyczce na wysokość pięciu metrów i siedemdziesięciu centymetrów, to może masz informację, jakoby kierowcy F1 chcieli wypożyczać swoje bolidy, by pokręcić „bączki” choćby na parkingu przed domem? (śmiech)
– Niektórzy nawet mają różne stare, pamiątkowe bolidy! Choćby Robert Kubica ma u siebie swój z 2006 roku, ale bez silnika. No ale żarty na bok. Nawet jazda zwykłym samochodem nic im nie da. Jazda wyczynowa to kompletnie inna historia.
I tak już na koniec zapytam, co byś chciała przekazać czytelnikom tego wywiadu?
– Wszyscy jesteśmy w tej sytuacji – zmartwieni, co będzie, mocno ograniczeni, często sami, szukający kontaktu. Technologio, przydaj się na coś! Bądźmy osobno, ale razem.
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze