Damian Janikowski: Każdego można ograć na wszelki sposób
– Organizacja turnieju o mistrzowski pas w wadze średniej to był bardzo dobry chwyt marketingowy! W sumie teraz sytuacja jest podobna do tamtej, tylko znacznie więcej zawodników mogłoby wziąć w nim udział – mówi serwisowi Zagranie.com Damian Janikowski, który już na gali KSW 74 w Ostrowie Wielkopolskim przywita w KSW byłego zawodnika UFC, czyli Toma Breese’a.
fot. damian.janikowski/Instagram
Kamil Piłaszewicz: Po raz kolejny otrzymał pan wymagającego przeciwnika. Tym razem to był zawodnik Cage Warriors i UFC. Jak wyglądały rozmowy odnośnie do tego, by zmierzył się pan właśnie z Tomem Breese’m?
Damian Janikowski: Hehe! Zasadniczo rozmów nie było. Padło tylko pytanie o termin i oczekiwałem, jakiego dadzą mi przeciwnika. Jakiś czas temu KSW starało się o angaż i rewanż z zawodnikiem, z którym już kiedyś przegrałem, a mianowicie z Aleksandarem Iliciem, ale gość popłynął gdzieś myślami i ostatecznie dowiedzieliśmy się, że postanowił walczyć o pas czeskiej organizacji OCTAGON. Przegrał. Nie wnikam, czy się jeszcze spotkamy. Jeżeli chodzi o Toma, KSW go zakontraktowało i po prostu przekazali mi, że to właśnie on będzie kolejnym rywalem.
Inni rywale wchodzili w grę, czy tylko wspomniany Brytyjczyk?
– Odpadł jedynie właśnie Ilić. Po upływie jakiegoś czasu przyszło info o Brytyjczyku i tyle.
Patrząc od ostatniej konfrontacji do ogłoszenia tej najbliższej, jak wyglądały u pana kwestie związane z przygotowaniami i dyspozycją zdrowotną?
– Jestem zawodowcem i sportowcem z najwyższej półki. Błyskawicznie przebiega okres rehabilitacji i równie szybko wracam na matę, by dalej trenować. Czekam wyłącznie na termin kolejnej walki, by wiedzieć, kiedy zacząć przygotowania i na, kiedy być w gotowości. Także w zasadzie dyspozycyjny jestem praktycznie od razu po walce.
Odnośnie do okresu przed walką, na dziś wiemy, że wystąpi pan pod szyldem klubu WCA Fight Team. W ostatnim czasie wiele się w nim wydarzyło i wiele o tym zostało powiedziane. Tymczasem jestem ciekaw pana perspektywy odnośnie do wspominanych roszad.
– Zostawię to pytanie bez odpowiedzi.
W jakim stopniu jest tak, jak mówi Marian Ziółkowski, czyli że: „Jest większy bałagan, niż wszystkim się wydaje”?
– Spokojnie. Na każdy bałagan można znaleźć dobrego sprzątającego! (uśmiech)
Kibice na internetowych forach są przekonani, że jedynie zapasami Damian Janikowski jest w stanie ograć Toma Breese’a. Rzeczywiście tak jest?
– Ograć można każdego i na wszystkie sposoby. Kibice patrzą na mnie jako na zapaśnika, a Breese jest dobry w stójce. W dodatku jest grapplerem, więc dlatego nie widzą tej walki inaczej, niż bym miał się do niego kleić i w ten sposób zdobywać przewagę punktową na kartach sędziowskich.
Na dziś wiemy również, że jest o nieco ponad 10 centymetrów wyższy od pana, co mniej więcej przekłada się również na różnicę w zasięgu.
– A jakoś mam to w nosie. Większość moich przeciwników, z którymi dotychczas walczyłem, była podobnych gabarytów do Toma.
Tom będzie również bardziej doświadczonym zawodnikiem w dniu walki, lecz… Rzeczywiście na takim poziomie taki czynnik jest kluczowym do odniesienia triumfu?
– Nie oceniam tak tego. Każdy zawodnik może poza jednym w mojej karierze, był bardziej doświadczony i z większym rekordem niż ja. A potem przegrywali… (śmiech)
Pan jest medalistą igrzysk olimpijskich, on weteranem światowych federacji MMA, w tym tej największej, czyli UFC. Oznacza to, że o trash-talku przed konfrontacją możemy już dziś zapomnieć? (uśmiech)
– Raczej tak. Mam nadzieję, że właśnie tak zostanie, że będziemy mogli delektować się sportem na wysokim poziomie i szacunkiem do przeciwnika. Już jeden mocno skakał (przyp. red. Yannick Bahati) i musiałem go ukarać! (śmiech)
Możemy sobie dworować, ale jestem ciekaw, czy zgodzi się pan z moją teorią, że właśnie dzięki takim zestawieniom jak Janikowski vs Breese federacja KSW przypomina, że wszystko zaczęło i zawsze będzie kończyć się „tylko” lub „aż” na sportowym widowisku?
– Raczej tak.
Analizując tę najbliższą konfrontację i zakładając, że miałby pan do zaznaczenia u bukmachera dany typ w związku z nią, to, jakie zdarzenie jest na tyle realne, że warto na nie zagrać?
– Pewnym jest, że trzeba grać! (śmiech) Stawiałbym na dwa warianty, by mieć dwa kupony, to któryś na pewno wejdzie! (śmiech)
Jako że mówimy o dwóch zawodnikach, którzy rozlubowali się w kończeniu pojedynków przed czasem, możemy już dziś powiedzieć, że kurs na to, że „Walka nie zakończy się na punkty” powinien wynosić co najwyżej 1.50 u bukmacherów?
– Oj, akurat w tym miejscu nie mam bladego pojęcia.
Media, które już zdążyły opisać tenże pojedynek, są przekonane, że to pan będzie górował w parterze nad Tomem. Dlaczego tak „chętnie” zapomina się, że ma on o 3 poddania więcej niż nokautów?
– Może właśnie dlatego, że jestem medalistą olimpijskim w zapasach? (uśmiech) Sądzę, że dlatego kibice liczą, że będę stale obalał i bił w parterze.
Jak jeszcze należałoby przedstawić Toma Breese’a w mediach, by przekonać fanów KSW do tego, że ponownie zmierzy się pan z bardzo wymagającym rywalem?
– Chyba nie ma takiej potrzeby. Kibice dobrze wiedzą, kto z kim walczy, czytają o zawodnikach, a także jakiej klasy jestem np. ja i Tom.
Patrząc na pańską historię pojedynków w KSW, można śmiało rzec, powołując się na słowa fanów, że: „Matchmakerzy federacji nie oszczędzają Damiana Janikowskiego”. O ile to prawda, a o ile pan sam może nie tyle nalega, ile sugeruje, że chce bić się tylko z klasowymi rywalami?
– Fakt, nie oszczędzają mnie! (śmiech) Śmieję się, że wyciskają ze mnie ostatnie soki, ale to dobrze. Dzięki temu za jakiś czas będzie się o mnie mówiło tylko dobrze.
Zakładając, że to pana ręka powędruje w górę 10 września w Ostrowie Wielkopolskim, następnym przeciwnikiem Damiana Janikowskiego powinien być…
– Naprawdę nie myślę o tym i przyznaję, że nawet daleko mi do tego typu zastanawia się.
Wiemy, że kategorię średnią opuścił jej mistrz, czyli Roberto „Robocop” Soldić. Kto ma największe szanse przejąć po nim schedę?
– Zaraz zobaczymy na, co stać Toma. Na pewno mam bardzo mocnych rywali jak np. Paweł Pawlak. Jest doświadczony, a do tego prezentuje styl tzw. pijanego karateki, a wygrywa pojedynki, jak leci. Do tego Scott Askham zgłosił swoją gotowość do walk, a przecież wiemy, ile potrafi. Pamiętajmy, że ciągle obecny jest Mamed, który też ma wszystko, by ponownie zgarnąć pas.
Wychodząc z założenia, że po wrześniowej gali będzie się pan cieszyć z triumfu, już teraz będzie pan szukał drogi do walki o pas?
– Hehe! To raczej jeszcze nie mój czas. Przypomnijmy, że chociażby przegrałem z Pawlakiem, który teraz jest na fali. Jeśli już, to on powinien być stawiany do tego typu pojedynku.
W 2019 r. federacja KSW zorganizowała czteroosobowy turniej o tytuł mistrza w kategorii średniej. Teraz właściciele największej polskiej federacji powinni ponowić pomysł?
– To był dobry chwyt marketingowy! W sumie teraz sytuacja jest podobna do tamtej, tylko znacznie więcej zawodników mogłoby wziąć udział w takim turnieju.
Właśnie możemy mówić o panu, Tomie, Mamedzie, Pawle Pawlaku etc. odnośnie do mistrzowskiego tytułu, ale w jakim stopniu to możliwe, że lada moment wróci wspomniany już Scott Askham i znacząco przypomni o sobie?
– To się okaże. Czas pokaże, z kim zawalczy, a także jak mu pójdzie. Patrząc, po jakiej jest kontuzji i ile czasu minęło od ostatniej walki, może to być już inny zawodnik. Mam na myśli, że dużo słabszy niż wcześniej.
Zakładając triumf z Tomem, to może po nim przyjdzie czas na konfrontację właśnie ze Scottem?
– Z kim przyjdzie walczyć, będzie wiedział tylko „Woju”, czyli Wojsław Rysiewski. Nie zakładam tego typu scenariuszy.
Wracając do mówienia o pana występie na KSW 74, a jednocześnie kończąc wywiad, w jaki jeszcze sposób Damian Janikowski zachęciłby fanów i czytelników tej rozmowy do kibicowania sobie i oglądania gali?
– Hah, teraz ciężko jest przez Internet zachęcać do kibicowania. Jest tak dlatego, że albo ma się kibiców, albo nie. Dlatego jestem pewien tylko tego, że wszyscy moi fani będą mnie wspierać.
Zaloguj się, aby dodawać komentarze
Nie masz konta ? Zarejestruj się
(0) Komentarze