The Ultimate Fighter – turniej bez którego nie byłoby dzisiaj UFC

Stephan Bonnar i Forrest Griffin

Mieszane sztuki walki z roku na rok zdobywają coraz większe rzesze fanów. Można się pokusić o stwierdzenie, że jest to najszybciej rozwijająca się dyscyplina sportu. Jest kilka wydarzeń w historii, bez których MMA nie byłoby w tym miejscu. Jednym z nich niewątpliwie jest „The Ultimate Fighter”. Nawet można powiedzieć, że gdyby ten projekt nie wypalił, w dzisiejszych czasach nie byłoby samej organizacji UFC.

„Ultimate Fighting Championschip” – największa organizacja mieszanych sztuk walki w 2001 roku była na skraju bankructwa. Wtedy biznesmeni posiadający kasyna w Las Vegas –  Frank i Lorezno Fertitta – kupili federację za 2 miliony dolarów. Swoją drogą, niezły interes zwracając uwagę na fakt, że sprzedali UFC w zeszłym roku za 4 miliardy dolarów, prawda? Ale nie zawsze było tak kolorowo. Przez pierwsze lata działalności musieli wykładać duże miliony z własnej kieszeni. Jeden z pomysłów, który był zagraniem all-in, to stworzenie programu „The Ultimate Fighter”. Samo reality-show, które okazało się być momentem przełomowym dla organizacji, stanowiło duże ryzyko z wielkim nakładem finansowym.

The Ultimate Fighter 1

Jednym z kamieni milowych, po których organizacja zanotowała duży przyrost fanów, stał się program pokazywany co tydzień w telewizji pod tytułem „The Ultimate Fighter”. Jest połączeniem turnieju MMA z reality-show. Profesjonalni zawodnicy zamieszkują ze sobą w jednym domu na czas turnieju, którego zwycięzca w nagrodę wygrywa m.in. kontrakt gwarantujący walki w największej federacji mieszanych sztuk walki na świecie. Treningi, zbijanie wagi, wyrzeczenia, kontuzje, stres i relacje między innymi uczestnikami to ich codzienność. Poza tym przedstawiają historię swojego życia. Wartość „The Ultimate Fightera” dla propagowania dyscypliny jest nie do ocenienia. W pierwszym sezonie pokazywany był na kanale Spike, który dociera do 100 milionów mieszkańców USA. Ten program w znacznym stopniu przyczynił się do poprawy wizerunku dyscypliny i jej rozwoju. Widzowie mogli ujrzeć zawodników nie tylko bijących się w klatce, ale przekonać się kim oni są. Zobaczyli, że to ludzie tacy sami jak oni, zmagający się czasami z podobnymi problemami. Warto zwrócić tutaj uwagę na to, jak kiedyś było postrzegane UFC, zanim nadeszła era po programie. Nikt nie chciał pokazywać gal w otwartej telewizji, a samo wydarzenie było uznawane wręcz za coś gorszego niż branża porno. Nowi właściciele byli tak zdesperowani, by dostać miejsce na którymkolwiek kanale, że byli nawet w stanie związać się ze stacją kulinarną. Wymyśliliby jak połączyć gotowanie i walki. Uczestnicy pierwszego sezonu nie mieli pojęcia czego do końca spodziewać się po tej inicjatywie. Jak się okazało, mieli między sobą toczyć walki o główną nagrodę, lecz za pojedynki w programie nie przewidywano dla nich dodatkowej pensji. Wywołało to mieszane uczucia i niektórzy wręcz chcieli się zbuntować. Wtedy do akcji wkroczył prezes UFC, Dana White, który wygłosił jedną z najważniejszych i najlepiej zapamiętanych przemów w historii tego sportu. “Do you wanna be a f*****g fighter?”.

Cała inicjatywa okazała się sukcesem, w końcu przebijając MMA do świadomości licznego grona odbiorców. Same odcinki budziły emocje i zaciekawienie. Jednak kolejnym ważnym punktem, który pchnął UFC, było to, co stanowiło następstwo premierowego sezonu TUFa. Walka finałowa o główną nagrodę odbywała się już na zawodowej gali organizowanej przez UFC. Pojedynek przeszedł do historii i do dzisiaj jest uważany za jedną z najlepszych wojen w klatce. Podobno efekt w USA był niesamowity. Ludzie dzwonili do swoich znajomych podczas rywalizacji, nakłaniając ich do włączenia telewizji, bo dzieje się coś niesamowitego. Tak w 2005 roku pocztą telefonową rosła oglądalność wydarzenia. Był to pierwszy raz, kiedy UFC było dostępne w telewizji. Lepszego debiutu nie mogli sobie wymarzyć.

„The Ultimate Fighter” miał kolejne sezony, które również cieszyły się niesamowitą popularnością. Aktualnie od kilku lat tendencja jest mocno spadkowa i wydaje się, że już chyba tylko sentyment trzyma to reality-show przy życiu. Program był wspaniałą platformą do promowania zawodników, a przy tym stworzył kilku znakomitych fighterów, którzy sięgali nawet po mistrzostwo UFC. Wystarczy chociaż wspomnieć takie nazwiska, jak wywodzący się z tej inicjatywy Nate Diaz, Michael Bisping, Rashad Evans czy Kelvin Gastelum. Co sprawiało, że „The Ultimate Fighter” był tak atrakcyjny? Mi osobiście najbardziej w pamięci zapadł nokaut Uriaha Halla, który powalił przeciwnika przez niesamowitą obrotówkę.

Jednak nie oszukujmy się, same walki nie dałyby takiego efektu. Jak było wspomniane, był to program typu reality-show. Sytuacje, dziejące się w domu, niejednokrotnie były ciekawsze niż to, co miało miejsce na macie. W końcu zamykano w jednym domu na kilka tygodni facetów (w trzech sezonach także kobiety) zarabiających na życie walką, z dala od bliskich, bez kontaktu z rodziną i lokalnym środowiskiem. Nieraz się zdarzało, że do akcji wchodził alkohol i szczególnie zawodnicy, którzy już polegli, wiedli w tym prym, prowokując wiele sytuacji.

W turnieju są dwie drużyny rozdzielane pomiędzy dwóch trenerów. Prowadzącymi swoje ekipy często są nielubiący się i rywalizujący ze sobą fighterzy UFC. Przez to dochodzi do sytuacji napiętych między już tymi zawodowymi zawodnikami, co również jest wykorzystywane do promowania ich nadchodzących walk między sobą. Można przytoczyć choćby rywalizację naszej mistrzyni Joanny Jędrzejczyk z Brazylijką Claudią Gadelhą. Obie wyzywały się łamanym językiem angielskim, nie darząc siebie sympatią.

Wręcz można stwierdzić, że to trenerzy częściej nie wytrzymywali emocji niż uczestnicy. Już legendarną sceną jest rozwalenie drzwi przez wkurzonego „Rampage’a” Jacksona.

Mimo ostrych słów, szczerej nienawiści i dużych emocji, do bijatyki pomiędzy trenerami doszło tylko i aż raz. Zdarzyło się to podczas 3. sezonu wersji brazylijskiej. Chael Sonnen znany ze swojego trash-talku chciał odgrywać rolę tego złego. Jednak Wanderlei Silva wiele zdań Amerykanina brał bardzo osobiście, ostatecznie nie wytrzymując. Do ich walki w UFC w końcu nie doszło ze względu na zawirowania związane z dopingiem, że tak to ujmę. Ale nic straconego bowiem Bellator zdecydował się dokończyć tę rywalizację i zestawić zawodników ze sobą na 24. czerwca w walce w Nowym Jorku.

„The Ultimate Fighter” był wielką rzeczą nie tylko dla UFC, ale samego MMA. Na zachodzie mieszane sztuki walki wręcz są utożsamiane z największa organizacją w USA, niczym KSW w Polsce. Nie wiemy jak by się potoczyły losy sportu bez tego reality-show, jednak śmiem twierdzić, że one w ogóle by się nie potoczyły, bo po prostu organizacja najpewniej ogłosiłaby bankructwo i zebrała interes. Inicjatywa pozwoliła przebić się z produktem do telewizji, w efekcie do szerokiego grona nowych odbiorców, którzy poznali, co to jest ta walka w klatce. Przez ostatnie lata TUF ma się coraz gorzej. Producenci wymyślają coraz to nowe formaty, które mają przyciągać ludzi. Europa vs Ameryka, mistrzowie innych organizacji czy najnowszy pt. „Odkupienie”, skupiający byłych uczestników programu. Ostatnim razem, gdy „The Ultimate Fighter” cieszył się wspaniałą oglądalnością, trenerem był Conor McGregor. Chyba nic więcej nie muszę pisać dla fanów sportów walki. Kończąc ten wątek, warto wspomnieć moment, w którym Irlandczyk po części stworzył konflikt trenerów obecnego sezonu TJ Dillashawa i Cody Garbrandta.

Zaloguj się aby dodawać komentarze