Playoffy w NBA: mecz numer 7 Finałów Wschodu: czy Król zrobi TO po raz 8. z rzędu?

Pierwszy raz od 1979 roku jesteśmy świadkami sytuacji, gdy w obu finałach konferencji zostaną rozegrane mecze numer 7, a pierwszy z nich odbędzie się już dzisiejszej nocy. O 2:30 w TD Garden w Bostonie miejscowi Celtics podejmą Lebrona Jamesa i nikogo więcej Cleveland Cavaliers. Kto wygra, ten awansuje do finałów NBA. Zapowiada się świetne widowisko, które może przejść do historii koszykówki. Przygotowałem dla Was analizę razem z typem na to starcie. Co gramy? O tym przeczytasz poniżej. Zapraszam do lektury.

Wczorajsze typowanie to kolejny plus z naszej strony! Udało nam się trafić under na liczbę punktów Houston Rockets w pojedynku z Golden State Warriors. Co ciekawe, Rakiety miały aż 39 oczek w pierwszej kwarcie i nasza propozycja wydawała się przegrana. Na nasze szczęście, Warriors zaczęli fantastycznie bronić, oddając swoim rywalom zaledwie 47 oczek przez pozostałe 36 minut gry. Ostatecznie Wojownicy pewnie zwyciężyli 115-86, mimo że do połowy mieli 10 punktów straty. Mamy remis 3-3! Jakie są Wasze typy na wynik w tej rywalizacji?

Dołącz do grona ludzi śledzących NBA i podziel się swoją opinią -> Typy NBA – grupa dyskusyjna

Nie masz konta w Totolotku?  Zarejestruj się i odbierz darmowe 25 PLN w ramach bonusu Totolotka!

Totolotek odbierz bonus

Bonus Totolotka to jedna z najlepszych ofert dla nowych graczy. Dowiedz się więcej o bonusie Totolotka i skorzystaj z okazji:

Totolotek bonus – czytaj dalej

Zdarzenie: Boston Celtics – Cleveland Cavaliers: Lebron James  – liczba punktów zawodnika poniżej/powyżej 36.5

Typ: powyżej

Kurs: 1.80

Mecze numer 7 w zawodowym sporcie są momentami, które zostają z nami na długie lata. Tego typu momenty definiują sportowców. Co z tego, że przez cały sezon byłeś świetny, skoro w najważniejszych momentach nie dajesz rady. To właśnie w spotkaniach kończących serię playoffowe dowiadujemy się, kto jest kim. Zwycięzcy stają się herosami, a o przegranych wszyscy zapominają. Musisz być gotowy na to wyzwanie, bo mecze numer 7 nie są dla każdego. Boisko wszystko zweryfikuje tak, jak zweryfikowało wczoraj brak przygotowania mentalnego ze strony zawodników Liverpoolu (wybaczcie, fani The Reds).

Jednego możemy być pewni – Lebron James jest przygotowany do tej chwili. Lata rywalizacji na najwyższym poziomie zrobiły swoje.

Zacznijmy jednak od początku.

Moja ,,znajomość” z Lebronem rozpoczęła się prawie 10 lat temu, chociaż trudno nazwać to znajomością, skoro jedna ze stron nie wie o istnieniu drugiej. 

Pierwsze wspomnienia związane z Jamesem (wówczas jeszcze nie Królem) to Półfinały Konferencji Wschodniej w 2010 roku, które zapamiętamy głównie z powodu rzekomych problemów z łokciem. Jak było naprawdę? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy. To była seria, w której Lebron wyglądał nie jak król, tylko jak książę i to z jakiegoś zapominanego grodu. 8 lat temu nie był jeszcze takim dominatorem, jakim jest teraz. Wtedy jeszcze nie miał tytułu na koncie i hejt na Jamesa był odczuwalny. Nikt go za bardzo nie lubił. Sam Lebron nie był jeszcze twardy psychicznie i w najważniejszych momentach po prostu albo znikał, albo nie dawał rady.

Do czasu.

Wszystko zmieniło się w 2012 roku. NBA od tego czasu nigdy nie była już taka sama.

Jak pewnie dobrze wiecie, jestem kibicem Boston Celtics i z tą drużyną kroczę  nieprzerwanie od około dekady. Mieliśmy lepsze i gorsze chwile razem. Były wzloty i upadki. Płacz ze szczęścia i łzy bólu. Jednak żaden moment nie odcisnął większego piętna niż mecz numer 6 Finałów Konferencji w tamtym roku.

To był drugi sezon projektu Miami Heat z Jamesem, Chrisem Boshem i Dwyanem Wadem w składzie. Pierwszy zakończył się katastrofą, bo Heat prowadzili 2-1 i +15 w czwartym spotkaniu Finałów, lecz nie wytrzymali psychicznie i ostatecznie to Mavs sięgnęli po tytuł. Tamta seria wspominana jest głównie przez choke Lebrona Jamesa i jego problemy w czwartych kwartach. Zamiast pewnego siebie Jamesa, widzieliśmy wystraszonego i spanikowanego chłopaka z Akron.

Kolejny rok miał być inny. I był.

Tamta seria (z Celtics) miała nieoczekiwany przebieg. Stare dziadki z Bostonu w postaci Kevina Garnetta, Paula Pierce’a, Raya Allena i młodego Rajona Rondo niespodziewanie znaleźli siły na jeszcze jeden mistrzowski run. Z tamtego roku pamiętam tyle, że Celtics mieli niesamowicie krótką rotację i grali praktycznie w szóstkę.

Ale to wystarczało, przynajmniej do czasu.

Po 5 meczach to Boston prowadził 3-2 po wygranej w Miami. Pamiętam rzut Pierce’a, który przypieczętował to zwycięstwo jak dziś. Pamiętam też, co zrobił Lebron James w następnym pojedynku. A zrobił coś, z czego cały czas nie jestem w stanie się otrząsnąć.

Jako wierny kibic starałem się oglądać praktycznie każdy występ mojego zespołu. Byłem młody (w sumie nadal jestem) i nie potrzebowałem aż tak dużo snu, jak teraz (7 godzin, nie mniej, bo inaczej jest słabo), więc zarwane nocki dla podziwiania moich Celtics były czymś normalnym. Zdarzało się, że nie było warto. Zdarzało się, że byłem świadkiem świetnych występów. Tamtego meczu (na szczęście) nie widziałem.

Wszystko przez rodzinny wyjazd na wschód Polski. Nie miałem ani dostępu do komputera, ani do internetu (polska wieś w 2012 roku nie miała dostępu do Wi-Fi), a 6 lat temu możliwości oglądania czegokolwiek na telefonie były całkiem ograniczone.

I dobrze, bo ominął mnie (całe szczęście) jeden z najbardziej dominujących występów w dziejach koszykówki.

Nie zobaczyłem, jak Lebron staje się Królem, wbijając moim Celtics nóż w samo serce, przekręcając go kilkukrotnie. Tamten dzień zostanie zapamiętany jako ten moment, który ukształtował Jamesa jako zawodnika, którego znamy obecnie. 45 punktów, 16 zbiórek w TD Garden i wygrana, która wyrównała stan serii, nie do końca oddaje to, co się tam wydarzyło. On wyssał całą nadzieję z serc zawodników i kibiców Celtics. Mecz numer 7 był tylko formalnością, chociaż ta formalność była całkiem zacięta i wyrównana. Ostatecznie to Król był górą. Reszta już jest historią – Heat zdobyli w tamtym roku tytuł, w kolejnym powtórzyli ten wyczyn, a James miał już na swoim koncie dwa tytułu mistrzowskie.

Jego występ w tamtym spotkaniu przejdzie do historii koszykówki. Ja do dzisiaj nie otrząsnąłem się z tego, co się wówczas wydarzyło. Nie oglądałem tego na żywo, tylko śledziłem wynik na telefonie. I nigdy nie zobaczyłem highligtów z tamtego morderstwa. Do dzisiaj nie jestem w stanie tego zrobić. Minęło 6 lat, a to nadal we mnie siedzi.

I nie był to pierwszy przypadek, w którym James zagrał fantastycznie w TD Garden. W 2008 roku w spotkaniu zamykującym II rundę playoffów na Wschodzie zdobył tyle samo punktów (45), jednakże wtedy górą byli Celtics prowadzeni przez Paula Pierce’a. 4 lata później, nie pozostawił już złudzeń.

Wtedy go szczerze nie cierpiałem. Żaden sportowiec nigdy nie wywoływał we mnie tylu negatywnych uczuć co on. Cieszyłem się z jego niepowodzeń, a jego zwycięstwa były dla mnie bolesne.

I tak było przez kilka lat, ale nasza ,,znajomość” przeszła ewolucję.

Dojrzeliśmy.

Wiesz, okres bycia nastolatkiem wiąże się z wieloma dziwnymi decyzjami i poglądami. Teraz zrozumiałem, że mamy okazję oglądać jednego z najlepszych, jak nie najlepszego zawodnika w dziejach koszykówki. I zamiast hejtować, doceniłem. Zamiast cieszyć się z porażek, zacząłem okazywać szacunek. Finały w 2016 roku na zawsze zmieniły moją percepcję na temat Lebrona Jamesa.

Niezależnie od tego, kto dzisiaj wygra, jednego możemy być pewni – James przyjdzie do gry i zdominuje. W hali, w której lubi robić to najbardziej. Nie ma chyba miejsca na świecie, w którym Król czuje się bardziej komfortowo niż w TD Garden. Jego najlepsze występy w karierze miały miejsce w Bostonie. Czy to był 2008, 2012 czy 2018 rok – on to zawsze robił.

I na pewno zrobi to też dzisiaj.

Nie znajdziesz lepszego zawodnika w meczach, w którym istnieje ryzyko eliminacji. Lebron zalicza w tego typu spotkaniach średnio około 35 punktów, co jest liczbą z kosmosu. Tak samo, jak linia wystawiona dzisiaj przez bukmacherów na liczbę jego punktów. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jakakolwiek linia by nie była, to James i tak będzie w stanie ją przekroczyć.

Bo to Lebron James – najlepszy koszykarz na świecie.

W tegorocznych playoffach Król miał już 7 występów na co najmniej 40 punktów. Historia dzieje się na naszych oczach, Proszę Państwa. Niezależnie od tego, kto dzisiaj triumfuje, ten playoffowy run dołoży cegiełkę do spuścizny Jamesa. Wprowadzić ten team Cavaliers do Finałów NBA będzie wyczynem. Tym bardziej że poza składem będzie Kevin Love, czyli drugi najlepszy zawodnik  tego zespołu. Lebron po raz kolejny będzie musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Cavaliers do awansu potrzebują praktycznie bezbłędnego występu. Margines błędu w Bostonie jest praktycznie zerowy, bo Celtics są świetni u siebie, a starsi Cavs mogą mieć po prostu problemy wydolnościowe po wymagającej i męczącej serii.

Ale wiesz, kto nie będzie miał dzisiaj problemów? Tak, Lebron James.

Dla niego nie ma znaczenia, kto go będzie krył. I tak sobie z nim poradzi, bo jest Lebronem. Bo tylko on może poprowadzić swój team do wygrania Wschodu. Jeżeli to zrobi, będzie to ósmy raz z rzędu, w którym James pojawi się w wielkim finale.

Czy to zrobi? Zobaczymy.

Jednego możemy być pewni – Lebron James nie odpuści. Od Georgów Hillów, Jeffów Greenów, Kyli Korverów i Tristanów Thompsonów będzie zależeć dużo, bo Król będzie potrzebował wsparcia, by zwyciężyć. Na koniec dnia to jednak on musi wziąć odpowiedzialność na swoje barki, a robił to już niejednokrotnie. Dlatego też typuję over na liczbę punktów Lebrona Jamesa.

Zapowiada nam się kozackie widowisko. Obstawianie, obstawianiem, ale obejrzyjcie ten mecz dla czystych sportowych emocji. Możemy być świadkami historycznego wydarzenia. I oby tak się stało.

Lebron czy Celtics – jak typujecie wynik tego starcia?