Kiepski początek sezonu finalistów NBA: czy jest się czym martwić?

Od trzech lat finały NBA mają tych samych aktorów – Golden State Warriors i Cleveland Cavaliers. Jednak początki sezonu obu drużyn pozostawiają wiele do życzenia. Czy mamy się czym martwić?

Golden State Wariors

Warriors rozpoczęli sezon od dwóch porażek w trzech meczach. Szok, niedowierzanie i pytania: czy ta drużyna się już skończyła? Czy będzie to pierwszy sezon, w którym Wojownicy nie awansują do finałów? Czy Stephen Curry i Kevin Durant nie są już gwarancją sukcesu?

Odpowiedź brzmi: nie. Warriors nadal są zdecydowanie najlepszą drużyną w NBA i nikt nie jest na nawet blisko tego poziomu.

Wydaje się, że mistrzowie NBA wracają do swojej normalnej dyspozycji po kiepskim starcie. Po 10 meczach Wojownicy mają bilans 7-3 i zajmują ex aequo pierwszej miejsce na Zachodzie. Ich atak znowu funkcjonuje świetnie i zajmują pierwsze miejsce w liczbie zdobywanych punktów w meczu (120.7) i mają najwyższość efektywność ofensywną (119 punktów na 100 posiadań).

Ostatnie trzy mecze to wygrane odpowiednio: 141-113 z Clippers, 112-92 ze Spurs i 127-108. Zauważ, że to wszystko wydarzyło się w halach rywala.

Wojownicy mogą grać na pół gwizdka. Mogą się nie starać. Może im nie wpadać. Mogą tracić dużo punktów. Jednak nagle zaczyna im się chcieć i reszta ligi jest w poważnych tarapatach.

Spójrzmy, chociaż na dzisiejszy mecz. Początek drugiej kwarty i Nuggets robią nagle serię punktową 15-0, wykorzystując rozluźnienie gości. Co w odpowiedzi robią Warriors? Ot tak rzucają sobie 41 punktów w trzeciej kwarcie. I mecz kończą z 37 asystami, co jest najlepszym wynikiem w tym sezonie tego zespołu. Przypomnę tylko, że w zeszłym sezonie to właśnie mistrzowie NBA liderowali NBA w liczbie kluczowych podań (30 asyst w meczu).

Podobnie było w meczu ze Spurs, kiedy podopieczni Steve’a Kerra zaczęli bardzo słabo, tracąc 33 punkty w pierwszej kwarcie. Przewaga Ostróg wynosiła już 19 punktów. Ale co to dla zespołu z Oakland. Trochę więcej motywacji i jaki efekt? Wygrana +20 i zatrzymanie ekipy z San Antonio na 60 punktach przez kolejne trzy kwarty.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ostatniej części gry z reguły nie grają największe gwiazdy. Bo nie muszą. Bo mecz już jest rozstrzygnięty. Nagle z zaciętego spotkania robi się przewaga +30 dla Warriors i nawet nie zauważasz, kiedy to się dzieje.

Wiesz, możemy się łudzić, że to jest sport itd. Ale wydaje się, że znamy już mistrza NBA w tym roku. Tylko cud może sprawić, że Golden State Warriors nie sięgną po drugi z rzędu, a trzeci w ciągu czterech lat tytuł mistrzowski. No, chyba że bogowie koszykówki będą mieli inne plany. Z nimi to nigdy nic nie wiadomo.

Cleveland Cavaliers

Początek sezonu Cleveland Cavaliers jest… fatalny, średni, kiepski, beznadziejny (niepotrzebne skreślić).  Od drużyny, która 3 lata z rzędu meldowała się w finale NBA musimy czegoś wymagać, prawda? A cztery porażki z rzędu w tym z Orlando Magic, Brooklyn Nets, Indiana Pacers i New Orleans Pelicans to chyba nie jest powód do dumy. A bilans 4-5 i dopiero dziesiąte miejsce w Konferencji Wschodniej tym bardziej.

Ale pamiętaj, że Cavs zagrali zaledwie 10% sezonu regularnego. DZIESIĘĆ PROCENT. Sezonu regularnego, który na koniec dnia może nie mieć żadnego znaczenia. Zwłaszcza jeśli w składzie masz takie gracza jak Lebron James.

Pamiętajmy też, że na razie Kawalerzyści nie są jeszcze w pełnym składzie i w kwietniu (początek playoffów) zobaczymy zupełnie inny zespół. Isaiah Thomas ma wrócić najszybciej w styczniu. Tristan Thompson opuści miesiąc z powodu kontuzji łydki. Trudno cokolwiek budować, jeśli nie ma się do dyspozycji wszystkich graczy.

Możemy budować narrację, że ten zespół jest już stary i niczego nie osiągnie. Że obrona jest do D. Że trener jest tylko marionetką i nic nie wnosi do tego zespołu. Ale hej, nie zapominajmy o Królu, który w ostatnim meczu przypomniał o tym, że jest najlepszym koszykarzem na świecie.

57 punktów tak po prostu. 23/34 z gry, bo akurat taki miał kaprys. 130-122 z Washington Wizards ich parkiecie bo taki miał kaprys. A to wszystko po czterech porażkach z rzędu. I bądź tu człowieku mądry.

Wydaje się też, że Cavaliers są mocniejszym zespołem niż sezon wcześniej, przynajmniej patrząc na ich ławkę rezerwowych. Derrick Rose, Jae Crowder, Dwyane Wade i Jeff Green to duża nadwyżka nad Deronem Williamsem, Richardem Jeffersonem, czy Imanem Shumpertem. W pełnym zestawieniu ten team może być naprawdę groźny.

Cavs nie są fajnym zespołem do oglądania, bo im nie zależy. Traktują sezon regularny jako rozgrzewkę przed playoffami. Okej, wiadomo, że trzeba patrzeć na wszystko w szerszej perspektywie, ale oglądanie zespołu, który nie zostawia serca na parkiecie, jest dość… męczące?

Wiesz, jeśli chcesz walczyć z Golden State Warriors (powodzenia), musisz być jak najlepiej przygotowany do tego boju. Nie możesz pozwolić sobie na nawet najmniejsze błędy. Cavaliers nie będą grali na 100% swoich możliwości w sezonie regularnym, bo nie muszą. Bo mają wyższy cel. I te kilka lub kilkanaście dodatkowych porażek w fazie zasadniczej nic nie zmieni, bo to wszystko traktowane jest jako przygotowanie na to jedno, jedyne starcie. Ale oby James i spółka się nie przejechali na tej asekuracyjności. Mój typ, że przez cały sezon będziemy mówić, jaki ten zespół Cleveland jest słaby, a w playoffach znowu wyjdzie tak ja zwykle. Pamiętaj, nigdy nie lekceważ Lebrona Jamesa.

Początek sezonu Warriors i Cavaliers może wywołać u nas wątpliwości, czy będziemy świadkami czwartego starcia z rzędu tych drużyn w finałach NBA. Jednak pamiętajmy, że za nami dopiero 10% sezonu regularnego i zabawa zaczyna się dopiero w kwietniu. Lebron James nie raz już pokazywał, że postawa jego zespołu w fazie zasadniczej, a w playoffach jest zupełnie inna (oczywiście, zmiana na lepsze). Nie wyciągajmy zbyt pochopnych wniosków, bo przed nami jeszcze ponad 70 meczów, zanim zacznie się rozgrywka dla prawdziwych mężczyzn.

Zaloguj się aby dodawać komentarze