Playoffy w NBA: Rockets vs Warriors, czyli przedwczesne Finały – skuteczność 7/8 na ostatnich typów!

Już dzisiaj rozpocznie się Finał Konferencji Zachodniej. Dla wielu ta seria to przedwczesny finał NBA. Naprzeciwko siebie staną prawdziwi giganci i zapowiada nam się widowisko na najwyższym poziomie. O 3:00 rozegrany zostanie pierwszy mecz w rywalizacji Houston Rockets a Golden State Warriors. Kto będzie górą w tym starciu: James Harden i Chris Paul czy też mistrzowie NBA na czele z Kevinem Durantem i Stephenem Currym? Przygotowałem dla Was analizę razem z typem po kursie 2.00 na to spotkanie. Zapraszam do lektury.

Wczorajsze typowania to kolejna wygrana w naszym wykonaniu, co daje nam skuteczność 7 na 8 ostatnich typów! Minionej nocy typowaliśmy zwycięstwo Boston Celtics po kursie 2.00 i typ wszedł bez najmniejszych problemów. Celtics pokonali Cleveland Cavaliers aż 108-83, pokazując kawał dobrej koszykówki. Czy Lebron James i jego Cavs odpowiedzą po tej porażce, czy młodzi i gniewni z Bostonu sprawią kolejną niespodziankę?

Dołącz do grona ludzi śledzących NBA i podziel się swoją opinią -> Typy NBA – grupa dyskusyjna

Kupon został stworzony na podstawie oferty bukmachera Fortuna.
Skorzystaj z najlepszych kursów na rynku.

Zdarzenie: Houston Rockets – Golden State Warriors: zwycięstwo

Typ: Golden State Warriors

Kurs: 2.00

W oczach wielu ten ­match-up to przedwczesny finał NBA i ja pod tym stwierdzeniem podpisuję obiema rękami. Niestety, Golden State Warriors i Houston Rockets są w Konferencji Zachodniej i nie ma fizycznej możliwości, abyśmy zobaczyli te drużyny w wielkim finale.

Trudno.

To jest coś, czego nie da się (przynajmniej na razie) przeskoczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że zapowiada się nam kozacka seria.

W Finałach Konferencji Zachodniej spotkają się dwa najlepsze zespoły sezonu regularnego. O tym, że zobaczymy ich na tym etapie rozgrywek, było praktycznie wiadomo od grudnia. Oczywiście, domniemywaliśmy, ale widać było, że Warriors i Rockets są na zupełnie innym poziomie niż reszta ligi, co zresztą z biegiem czasu się potwierdziło.

Jeszcze przed startem sezonu regularnego nikt nie przypuszczał, że mistrzowie NBA mogą mieć realnego konkurenta w walce o tytuł. Wojownicy w drugim sezonie mieli stać się jeszcze groźniejsi i jeszcze bardziej poza zasięgiem rywali. A mówimy tu o drużynie, która zanotowała jedne z najlepszych rozgrywek w historii i najbardziej dominujących playoffowych występów, przegrywając zaledwie raz (!) w 17 spotkaniach.

Ta bestia miała stać się jeszcze bardziej zabójcza.

Trudno było znaleźć im jakiegoś rywala na równie wysokim poziomie.

Cleveland Cavaliers wymienili Kyriego Irvinga na Isaiaha Thomasa, co na początku może jeszcze wyglądało dobrze, ale jak wyszło, to każdy wie. Z kolei nadzieje Boston Celtics zostały rozwiane 5 minut po rozpoczęciu rozgrywek   i kontuzji Gordona Haywarda. Reszta Wschodu? Nic specjalnego.

Zachód wydawał się groźniejszy, ale nie na tyle, żeby zagrozić mistrzom NBA. Oklahoma City Thunder ze swoją nową ,,Wielką” Trójką, wiecznie żywi San Antonio Spurs mogli postraszyć, ale to były romantyczne wizje, które miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Byli jeszcze Houston Rockets; Rockets, którzy pod koniec czerwca dodali do składu Chrisa Paula, co miało ich przepchnąć przez górkę i wnieść wyżej w hierarchii. Na papierze wyglądało to świetnie, jednak w tamtej chwili połączenie Paula i Hardena miało nie do końca wypalić na boisku. Powód był prosty: obaj panowie potrzebują piłki, aby zmaksymalizować swoje umiejętności.

Pytań i wątpliwości było dużo, ale już kilka tygodni po starcie sezonu wszystkie obiekcje zostały rozwiane. Było jasne, że Houston Rockets są for real i to oni staną do walki o zdetronizowanie Warriors.

Rakiety rozpoczęły rozgrywki od bilansu 25-4, wygrywając w pewnym momencie aż 14 razy z rzędu. Zwróćmy uwagę na pewną rzecz. Paul doznał kontuzji w pierwszym starciu fazy zasadniczej (przeciwko Warriors co ciekawe) i wrócił po miesiącu. Przed jego powrotem Rockets doznali porażki z Toronto Raptors i…. od tego czasu wygrali 14 kolejnych spotkań. Teraz już nie było wątpliwości, że Paul i Harden do siebie pasują – bilans mówił (aż krzyczał) sam za siebie.

I to nie tak, że obaj panowie nagle zmienili swój styl gry. Nie, ale Mike D’Antoni znalazł złoty środek – przez 48 minut co najmniej jeden z nich był na parkiecie, dzięki czemu Rockets przez cały czas mieli minimum jednego kozackiego zawodnika na boisku. Jak widać, takie rozwiązanie okazało się genialne, bo Houston Rockets zakończyli rozgrywki z najlepszym bilansem w NBA, wygrywając aż 65 spotkań, co było najlepszym osiągnięciem w historii klubu. Paul i Harden robili swoje, ale na uznanie zasługują zawodnicy zadaniowi, którzy doskonale uzupełnili dwójkę gwiazd.

Playoffy w wykonaniu Rakiet to krótkie serie (pięciomeczowe), w których ani Minnesota Timberwolves, ani Utah Jazz nie mieli za wiele do powiedzenia.

Statystyka: kiedy Harden, Paul i Clint Capela byli w składzie, Rockets zanotowali bilans 50-5 (licząc fazę zasadniczą i playoffy). Chyba większego potwierdzenia ich wielkości nie znajdziemy.

Rockets mieli najlepszą ofensywę w tych rozgrywkach, co nie powinno być zbyt dużym zaskoczeniem, chociaż wielu z nas widziałoby w tym miejscu Warriors i gdyby nie kontuzje w barwach Wojowników, to pewnie by tak było. Mniejsza. Rakiety wyglądały (i wyglądają) kapitalnie w ataku, ale sposób, w jaki to robili, był zaskakujący. D’Antoni oddał piłkę w ręce swoich gwiazd i pozwolił im robić to, co potrafią najlepiej, czyli grać 1 na 1. Atak Houston został zdominowany przez izolację. Jeszcze kilka lat temu tego typu strategia była uznawana za nieefektywną, jednak w tym przypadku okoliczności mają kolosalne znaczenie. Jeżeli robi to dwóch świetnych kreatorów, otoczonych atletycznym środkowym i świetnymi strzelcami i co najważniejsze, to działa, to po co to zmieniać? Liczą się efekty.

Sukces tego zespołu nie opiera się jedynie na popisach w ataku, bo żeby wygrywać na najwyższym poziomie, trzeba mieć drużynę na obie strony parkietu. Rockets zrobili niesamowitą poprawę w obronie, awansując z osiemnastej na szóstą lokatę w efektywności defensywnej. I tutaj możemy mówić o kolejnej ,,nowości”. Taktyka jest prosta – zmiany krycia praktycznie za każdym razem. To pozwala na ukrycie słabości Hardena jako defensora, bo Broda może jest wolny, ale co jak co, siły mu nie brakuje i jest w stanie ,,masować” się w walce tyłem do kosza z wyższymi przeciwnikami. Zresztą sam D’Antoni mówi, że Rockets nie mają nic przeciwko oddawaniu rywalom takich punktów. W końcu oni żyją za linią 7.24 metra, a 3 to więcej niż 2.

Cały sezon w wykonaniu Houston Rockets sprowadzał się do jednego – pokonania obecnych mistrzów NBA. I teraz dostaną na to szansę. Czy ją wykorzystają? Moim zdaniem, nie.

Golden State Warriors może mieli słabszy sezon regularny, ale w ich przypadku słabszy oznacza 58 zwycięstw i 3. miejsce w NBA. Ale faza zasadnicza w przypadku tej drużyny nie ma żadnego znaczenia.

Pamiętasz może, jak 2 lata temu Warriors do końca walczyli o pobicie rekordu Chicago Bulls (co im się de facto udało) i na koniec zabrakło im mocy w finałach NBA? Teraz to już się nie przydarzy, bo Steve Kerr wyciągnął z tego wnioski i totalnie olał sezon regularny. Czy to źle? Nie. Cel uświęca środki, a doskonale wiemy, jaki jest cel – obrona tytułu. I co by nie mówić, to Wojownicy są na najlepszej drodze do osiągnięcia tego.

Problemy z fazy zasadniczej można puścić w niepamięć. Mówimy o teamie, który od czasu dołączenia Kevina Duranta przegrał 3 mecze w playoffach (przy 24 zwycięstwach). To nadal jest inna liga niż reszta NBA. I możemy się łudzić, że Rockets są na tym samym poziomie, ale nie, tak nie jest. Czy wyobrażasz sobie, że Houston Rockets pokonają Warriors 4 razy w siedmiomeczowej serii? Ja nie.

I jasne, możemy przywoływać zwycięstwa Hardena i spółki z tego sezonu (2-1 dla Rockets), ale to tylko faza zasadnicza. Golden State ma wszystkie argumenty, żeby zatrzymać Rockets. Mogą przeciwstawić się każdej wersji Houston: wolnej, szybkiej, rzucającej za trzy, penetrującej pod kosz.

Zmiany krycia nie są groźne mistrzom NBA, bo mają w swoim składzie Kevina Duranta. KD potrafi wykreować sobie rzut w każdym momencie i nikt nie jest w stanie go zatrzymać. A pamiętaj, że jeszcze są Curry i Thompson – dwóch czołowych strzelców w historii koszykówki. W najważniejszych momentach Kerr będzie mógł wystawić piątki bez słabych obrońców, co ograniczy Hardenowi możliwość atakowania najsłabszego punktu. Jasne, za takie ,,najsłabsze ogniwo” może uchodzić Curry, ale jeśli Steph jest Twoim najsłabszym obrońcą, to Twoja defensywa jest kozacka. Klay Thompson zostanie oddelegowany do krycia Hardena, Igudoala albo Durant zajmą się kryciem Chrisa Paula, Green jest idealnym match-upem na Capelę i nagle Rockets zostają z piłką w rękach zadaniowców, którzy nie potrafią wykreować sobie pozycji do rzutu.

Wiem, że Hoston Rockets notują świetny sezon, ale – tak, jak doceniam ich fenomen – nie jestem w stanie typować przeciwko Golden State Warriors. Ten skład jest jednym z najlepszych w historii NBA i w tych rozgrywkach nie pokazał jeszcze pełni swoich możliwości. Kiedy ma to zrobić, jeżeli nie w starciu z pretendentem do zrzucenia ich z tronu.

Co typować?

Typuję, że ta seria będzie krótka i potrwa maksymalnie sześć spotkań i Golden State Warriors pokażą, kto jest poza zasięgiem reszty. Do tego trzeba mocnego startu, dlatego tez stawiam na zwycięstwo gości. Ostatnie dwie serie Rockets z Warriors zakończyły się gładkimi zwycięstwami Wojowników. Rakiety są teraz innym tworem, ale to nadal będzie za mało na Curry’ego, Duranta i resztę, przynajmniej w dzisiejszym pojedynku. Dla ,,zabezpieczenia” się wybieram ,, zwycięstwo”, czyli pod uwagę bierzemy regulaminowy czas oraz dogrywkę.

A Wy jak typujecie tę serię?