Playoffy w NBA: Marcin, musisz, czyli Washington Wizards walczą o przetrwanie

Tegoroczne playoffy są kozackie i już teraz możemy stwierdzić, że dużo bardziej wyrównane, a co za tym idzie lepsze niż rok temu. A to dopiero początek. Dzisiaj kontynuujemy koszykarski weekend, bo początek emocji związanych z NBA już o 19:00 od starcia pomiędzy Milwaukee Bucks a Boston Celtics. Ale my skupimy się na innym meczu. O północy polskiego czasu Marcin Gortat i jego Washington Wizards podejmą Toronto Raptors. Jak na razie to Raptors prowadzą 2-1 w tej serii, ale dopóki któraś z drużyn nie przegra we własnej hali, wszystko może się wydarzyć. Wizards muszą zwyciężyć, żeby utrzymać nadzieje na awans do II rundy. Czy to zrobią? O tym przekonamy się za kilkanaście godzin. Co typować? O tym przeczytasz w poniższej analizie. Zapraszam do lektury.

Do analizy użyłem Darmowy Skarb Kibica NBA przygotowany przez naszą redakcję. Żeby mieć jak największe szanse na celny typ, warto przyjrzeć się dokładnie drużynom, ich wynikom, statystykom itd. Dzięki temu zmaksymalizujemy szansę na zysk.

Kupon został stworzony na podstawie oferty bukmachera Fortuna.
Skorzystaj z najlepszych kursów na rynku.

Zdarzenie: Washington Wizards – Toronto Raptors mecz 1X2

Typ: Washington Wizards

Kurs: 2.16

Washington Wizards to klub bliższy sercu każdego Polaka. Powód jest prosty. W barwach Czarodziei występuje nasz rodak, Marcin Gortat, cały czas niestety jedyny reprezentant naszego kraju w NBA (tutaj wstaw dowolną smutną emotkę).

Marcin miał w tym sezonie wzloty i upadki jak każdy. Jednak nie ma co ukrywać – w tych rozgrywkach Polak był cieniem samego siebie, zaliczając najgorsze rozgrywki od czasu przejścia do Phoenix Suns. Średnio 8.4 punktu, 7.6 zbiórki to poziom przeciętnego środkowego, co zresztą pokazuje czas gry (25.3 minuty). Dochodziło do tego, że kluczowe momenty Polak oglądał z ławki rezerwowych. Poszukajmy jednak pozytywów. To był kolejny rok, w którym łodzianin był zdrowy i grał w każdym spotkaniu. W końcu pseudonim Polska Maszyna nie wziął się przez przypadek.

Miniona faza zasadnicza stała nie tylko pod znakiem regresu Polaka, ale też Washington Wizards jako całości. Mieli walczyć o zwycięstwo w Konferencji Wschodniej, a skończyli na ósmym miejscu. Co tu dużo mówić – atmosfera w szatni nie była najlepsza. Wiesz, Gortat nigdy nie należał do ludzi, który trzymają język za zębami. Mówi, to co myśli, więc kiedy rozmawia z mediami, możesz być pewien, że powie coś ciekawego. Tak było podczas nieobecności Johna Walla. Wizards o dziwo spisywali się dobrze i po kolejnej wygranej Polak wspomniał o ,,drużynowym” zwycięstwie, co zostało uznane za przytyk w stronę swojego kumpla z drużyny. Tak czy inaczej, topór wojenny został zakopany, ale nic nie cofnie czasu, który Czarodzieje stracili na kontuzję Walla. Ale to nadal zespół z olbrzymim potencjałem, co pokazał mecz numer 3. I w końcu Marcin zagrał świetnie.

He’s back. 

Polak zdobył 16 punktów, 5 zbiórek i trafił 8 z 10 rzutów z gry, a Wizards z nim na parkiecie byli o 12 punktów lepsi od gości z Toronto. To była ta Maszyna, do której jesteśmy przyzwyczajeni – pewna przy obręczy, skuteczna i dokładna. Gortat nie dał się zdominować przez Jonasa Valanciunasa – teraz to on zdominował Litwina. To na pewno przez zmianę fryzury. Marcin obciął swojego irokeza i od razu prezentował się dużo lepiej.

Przypadek? Na pewno nie. Działanie sił wyższych? Na pewno tak.

Mecz zakończył się wynikiem 122-103 dla gospodarzy i praktycznie w żadnym momencie ich triumf nie był zagrożony. Gdyby wyglądali tak w każdym starciu, to mogliby pokonać każdego. Ich potencjał jest nieograniczony, jeżeli Wall i Beal wyglądają jak dwóch najlepszych graczy w tej serii. A w piątek właśnie tak wyglądali, zdobywając łącznie 56 punktów (po 28 każdy). Jeszcze nie tak dawno, ten duet mógł aspirować do najlepszej pary obwodowej w NBA. Ale teraz hype trochę ucichł, głównie przez gorszą postawę Wizards i kontuzję Walla. Takie mecze przypominają tylko, do czego mogą być zdolni. Nagle DeRozan i Lowry byli tylko tylko tłem dla nich, podobnie jak Toronto nie było w stanie przeciwstawić się sile gospodarzy.

Co się zmieniło w porównaniu z poprzednimi pojedynkami w Toronto?

Czarodzieje zaczęli biegać do ataku, a raczej latać. Ich gra stała się dużo szybsza i to niezależnie od tego, czy zanotowali akurat przechwyt czy zbiórkę – zawodnicy Wizards, głównie Wall, starali się naciskać i nakręcać tempo. 122 punkty mówią same za siebie. To właśnie jest kluczem do sukcesu Washingtonu. Oni muszą grać bardzo szybko, żeby nie pozwolić Raptors ustawić swojej obrony, bo wtedy zdobywanie punktów będzie dużo trudniejsze dla klubu ze stolicy Stanów Zjednoczonych.

To nie tak, że liderzy gości zagrali jakoś tragicznie w poprzednim meczu – DeRozan i Lowry złożyli się na 42 punkty, co na tle ich poprzednich występów wygląda stosunkowo okej. Valanciunas dołożył 14 oczek, Anunoby 12. Fakt, że Ibaka miał tylko 3, ale pierwsza piątka Toronto jako całość wyglądała dobrze.

Co zatem nie zadziałało? Ławka. Postawa rezerwowych była przez cały sezon olbrzymim atutem Raptors. Dwyane Casey mógł wystawić swój drugi garnitur, wiedząc że jest on w stanie grać dobrze nawet przeciwko starterom rywali. W starciu nr 4 rezerwowi zdobyli zaledwie 32 punkty, co w przypadku każdego innego zespołu byłoby uznane za świetny wynik, jednak nie w przypadku Dinozaurów. Oni nie mogą przegrywać minut, kiedy ławki rezerwowych stają naprzeciwko siebie.

Paradoksalnie zmiennicy w barwach Wizards radzą sobie kapitalnie. Ta ławka, która przez całe rozgrywki była fatalna, nagle potrafi walczyć z najlepszą w minionych rozgrywkach. Mike Scott trafia wszystko, Kelly Oubre Jr. rozkręca się z każdym występem, a Ty Lawson wskrzesił swoją karierę i nagle Scott Brooks ma duże pole manewru. Kiedy pierwsza piątka prezentuje się dobrze, a rezerwowi dokładają swoje cegiełki, Czarodzieje mogą być nie do zatrzymania. Tym bardziej na własnym parkiecie.

W zeszłorocznych playoffach Washington Wizards byli o krok od awansu do Finałów Konferencji Wschodniej, ostatecznie ulegając w II rundzie Boston Celtics po siedmiu meczach. Tamta seria była bardzo zacięta i każda z drużyn wygrywała we własnej hali. Do czego zmierzam. Wizards w playoffach 2017 nie przegrali żadnego spotkania w Verizon Center. Niby próbka nie jest za duża (pięć starć), ale fakt jest faktem. Gortat i spółka radzą sobie bardzo dobrze we własnej hali, co zresztą pokazał ich piątkowy występ.

Czy Czarodzieje mogą jeszcze obrócić losy tej serii? Oczywiście. Jeśli dzisiaj zwyciężą, to Raptors znajdą się pod jeszcze presją. A pamiętaj, że to jest seria pomiędzy #1 a #8, czyli teoretycznie nie powinno być tu żadnych emocji – szybkie 4-0 (w ostateczności 4-1) i do domu. Tutaj zanosi się na więcej emocji, bo przed nami starcie w Waszyngtonie, a wiemy, że Wizards u siebie spisują się świetnie.

Duży wpływ na kiepską postawę rezerwowych Raptors ma nieobecność Freda VanVleeta. Niby tylko zawodnik z ławki, a jednak. Nie wiadomo, czy zobaczymy go dzisiaj, bo VanVleet zmaga się z kontuzją ramienia, której nabawił się pod koniec fazy zasadniczej. Jego brak jest bardzo odczuwalny, bo Dwayne Casey nie może wystawić swojej zabójczej piątki z ławki. Na razie nie wygląda, żeby miał zagrać. W meczu nr 2 spróbował wrócić do gry, ale na parkiecie spędził zaledwie 3 minuty.

Podobno seria nie zaczyna się do czasu, gdy któraś z drużyn nie przegra we własnej hali. Do tej pory zwyciężali gospodarze, więc de facto jeszcze nic się nie wydarzyło. Gdzie dzisiaj gramy? W Waszyngtonie. Czyli….tak, moim zdaniem zobaczymy zwycięstwo Washington Wizards. Poprzedni występ Czarodziei pokazał, do czego zdolny jest ten team. John Wall wygląda dużo lepiej i kontuzja wydaje się już tylko przykrym wspomnieniem. Do tego Beal jest w gazie, Gortat wrócił do formy, a trzeba też pamiętać, że gracze zadaniowi z reguły spisują się lepiej na swoim parkiecie. Ale na koniec dnia wszystko opiera się na liderach i według mnie najważniejsi zawodnicy gospodarzy dzisiaj przyjdą do gry. Muszą, bo przy porażce ta seria będzie już praktycznie wygrana przez Toronto Raptors.

Marcin, musisz.

Comments are closed.