Playoffy w NBA: 5 rzeczy, które wiemy po dwóch meczach Finałów Wschodu

Terminarz tegorocznych finałów konferencji został ułożony dość niezrozumiale, bo po dwóch meczach czekają nas dwa dni przerwy od NBA. Panie Silver, co to ma znaczyć?! Ale to ma też swoje dobre strony – dzięki temu możemy się delektować półfinałami w Polskiej Lidze Koszykówki. Nie zabrzmiało to wiarygodnie, prawda? Cóż… Mamy przerwę, zatem nadszedł czas podsumowań. Zaczniemy od Finałów Konferencji Wschodniej. Co wiemy po dwóch pierwszych starciach pomiędzy Boston Celtics a Cleveland Cavaliers?

Lebron sam w Cleveland

Czy jest to najgorszy skład, w jakim przyszło do tej pory grać Jamesowi? Bardzo możliwe. Król jest osamotniony i jeżeli chce wygrać, musi to zrobić w pojedynkę. Nie ma już u swojego boku Dwyane’a Wade’a, Chrisa Bosha ani Kyriego Irvinga. Z koszykarzy na poziomie All-Star został mu tylko Love, który czasem odpali, ale to nie w tym rzecz. Jamesowi brakuje innego zawodnika, który byłby sobie w stanie wykreować akcje po koźle, a już o kreowaniu innych nie wspomnę.

Lebron nie może sobie odpocząć, patrząc, jak choćby Kyrie zdobywa punkty w akcjach 1 na 1. Nie, teraz musi to robić to sam, bo nikt inny tego nie zrobi. A James nie chce tak grać, bo to nie jest jego styl. On lubi ruch piłki, on lubi zespołową grę – w końcu jest jednym z najlepszych podających w dziejach koszykówki. Oczywiście, Lebron może zdobywać seryjnie punkty (co pokazała choćby pierwsza kwarta meczu numer 2), ale nie w tym rzecz. Tak grając, nic się nie zwojuje.

To od razu budzi pewne rozważania, że może to być ostatni sezon Lebrona Jamesa w barwach Cleveland Cavaliers. Bo po co on ma tu zostawać? Żeby grać z bandą średniaków? Bez sensu marnować swoje najlepsze lata na tkwienie w przeciętności i walkę o nic. Bo nie oszukujmy się, ten zespół Cavaliers jest słaby i w starciu z mistrzami Zachodu (niezależnie od tego, czy to będzie Houston Rockets, czy Golden State Warriors) nie ma żadnych szans na walkę. A przegrywanie nie leży w naturze Króla.

Boston Celtics – mistrzowie NBA w 2019 roku

Abstrahując od tego, jak zakończy się ta seria, tegoroczny sezon jest i tak wielkim sukcesem dla Boston Celtics, biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się od połowy października. Celtics stracili dwóch swoich najlepszych graczy: Kyriego Irvinga i Gordona Haywarda, a mimo to zaszli tak daleko. Paradoksalnie, ich kontuzje mogą wyjść (i już wyszły) na dobre drużynie. Brak gwiazd sprawił, że inni zawodnicy dostali szansę i – jak widać na załączonym obrazku – wykorzystują ją w 100%. Jaylen Brown, Jayson Tatum i Terry Rozier na pewno nie byliby tu, gdzie są, gdyby Brad Stevens miał do dyspozycji pełny skład.

Nie oszukujmy się, w potencjalnej serii z Warriors lub Rockets Celtics nie będą faworytem i nikt nie będzie stawiał, że wygrają więcej niż w jednym pojedynku. To nic, bo to nie ten sezon był celem organizacji. Jeszcze w połowie października typowano brak awansu do playoffów, a teraz biją się o wejście do wielkiego finału. Priorytetem jest przyszły sezon i co by nie mówić, perspektywy są kozackie i rośnie nam faworyt do tytułu.

Tak, moim zdaniem ci Celtics będą lepsi od Golden State Warriors.

Pomyśl o tym. Do tego teamu, który już teraz jest świetny, dodajesz dwóch All-Starów. Poza tym Brown i Tatum będą o rok starsi, a w 12 miesięcy w przypadku rozwoju młodych koszykarzy to bardzo dużo. Brad Stevens będzie miał idealnych ludzi do swojego systemu – piątka Irving, Brown, Hayward, Tatum, Horford może być nie do zatrzymania dla rywali, jednocześnie będąc świetną po bronionej stronie boiska.

Reszto ligi, bój się.

Tatum i Brown to duet przyszłości

Kiedy Danny Ainge w dwóch draftach z rzędu wybrał z trójką dwóch skrzydłowych, słychać było głosy rozczarowania. Eksperci krytowali Ainge’a za te picki, bo nie widziano w tych graczach materiału na gwiazdy.

Brown, utalentowany, ale surowy technicznie atleta miał mieć problemy z rzutem i stanie się okej strzelcem, nie miało nastąpić od razu. Z kolei Tatum przychodził do ligi jako talent rzutowy, lecz jego problemem były nieefektywne rzuty, brak atletyzmu i granie pod siebie.  Przynajmniej tak się wtedy wydawało.

Cóż, obaj potwierdzili, że Ainge nie popełnił błędu i już teraz uchodzą za najlepszych zawodników w swoich klasach draftu.

Nie ukrywajmy, Tatum i Brown skorzystali z kontuzji Haywarda, bo otworzyły się dla nich większe perspektywy, szczególnie dla Tatuma. W przypadku Browna Celtics już wcześniej zdecydowali, że to on jest ich graczem przyszłości, wymieniając kochanego przez kibiców Avery’ego Bradleya do Detroit Pistons. I chyba tego nie żałują. Nie, na pewno tego nie żałują.

Jaylen i Jayson są świetni w tych playoffach i bez ich fantastycznej postawy Cetlics nie zaszliby tak daleko. Ci młodzi mężczyźni (odpowiednio 21 i 20 lat) nie czują na sobie żadnej presji – oni są gotowi do gry na wielkiej scenie. Brad Stevens dał im szansę i oni tę szansę jak najbardziej wykorzystują.

Czy znajdziesz mi lepszy duet poniżej 23 lat w NBA? Wątpię.

Jako kibic Bostonu jestem podekscytowany na to, co w ciągu kilku lat pokaże ten duet, chociaż to, co widzimy już teraz, przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania.

Wiemy, że nic nie wiemy

Okej, jest 2-0 dla Celtics i przy takim prowadzeniu w serii do czterech zwycięstw Boston jeszcze nigdy nie przegrał.

37-0.

NIGDY.

Ale to tylko historia. To przeszłość, która nie ma wpływu na to, co będzie.

A nie oszukujmy się – Cavaliers mogą nagle wejść na wyższy poziom i spokojnie wygrać tę serię. Pamiętaj, że dwa pierwsze mecze odbyły się w Bostonie, a teraz przenosimy się do Cleveland. Celtics u siebie nie przegrali jeszcze ani razu, ale z drugiej strony na wyjeździe mają bilans 1-4. Mówią, że seria nie zaczyna się, dopóki któryś z teamów nie doznał porażki we własnej hali.

Dlatego spokojnie z tym przekreślaniem Cavs – oni cały czas mają Lebrona Jamesa w swoim składzie, który przy odrobinę większym wsparciu ze strony swoim kumpli, jest w stanie przeciągnąć Cleveland do Finałów NBA. Nie twierdzę, że to zrobi. Celtics wystarczy urwać jedno zwycięstwo na wyjeździe i to jest już praktycznie koniec. Ale pamiętaj, że to tylko dwa spotkania i zespoły potrafiły odrabiać tego typu straty. Gracze zadanowi spisują się dużo lepiej we własnej hali, grając na swoje kosze. Cavs pokazali w pierwszej połowie starcia numer 2, jak można pokonać Celtics. Przez moment wyglądali jak ta drużyna, która przejechała się po Toronto Raptors. Nie przekreślajmy ich jeszcze.

To co: historia czy Lebron James – kto okaże się górą?

Toronto Raptors ssali, ssą i będą ssać

Będąc przy tej serii, nie mogło zabraknąć małego dissu w stronę Raptors. Ale oni sami to na siebie sprowadzili.

Toronto przegrało aż 0-4 z Cleveland Cavaliers i po meczu numer 1 było już wiadomo, że jest po serii. Raptors po prostu nie wytrzymali psychicznie i dali się stłamsić Królowi.

Który to już rok z rzędu?

James tak zamieszał w organizacji z Kanady, że doszło do zwolnienia Dwane’a Caseya po… najlepszym sezonie w historii klubu. Czy to wina trenera, czy zawodników – to już kwestia sporna. Ale fakty mówią same za siebie – Raptors nie byli najlepszym zespołem na Wschodzie, patrząc na to, co teraz robią Celtics.

Są górki, których nie da się przeskoczyć. Dla Toronto Raptors taką górką jest Lebron James. I tak długo, jak Król będzie rządził i dzielił w Konferencji Wschodniej, tak długo Raptors są skazani na wieczne potępienie.

Comments are closed.