Kompromitujący styl, zasłużona porażka i powrót do domu

Polska

Blamaż, wstyd, kompromitacja. Tych słów można użyć, żeby najlepiej podsumować spotkanie Polski z Kolumbią. Biało-Czerwoni żegnają się z turniejem finałowym po porażce 3:0 z Los Cafeteros. Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Takim schematem kończyliśmy dwa ostatnie mundiale i skończymy również ten. Najlepszym zawodnikiem na boisku był James Rodriguez, którego występ zasługuje na zdjęcie czapki z głowy, ponieważ ten piłkarz jest wyjątkowym artystą.

Zmiany personalne, ten sam styl

Tak jak podawaliśmy przed meczem w obu drużynach dokonało się sporo zmian, które miały odmienić oblicza zarówno Polski, jak i Kolumbii. Przy remisowym wyniku starcia Japonii z Senegalem było pewne, że przegrany tej rywalizacji odpada z mundialu i ostatnie spotkanie rozegra tylko i wyłącznie o honor. Adam Nawałka zmienił aż czterech zawodników w porównaniu do pojedynku z Senegalem. W linii obrony zagraliśmy trójką stoperów, a miejsce Thiago Cionka zajął Jan Bednarek. Na prawej stronie Kubę Błaszczykowskiego zastąpił Bartosz Bereszyński, natomiast w środku pola pojawił się Jacek Góralski, a w linii ataku szansę otrzymał Dawid Kownacki. Na ławce zasiedli również Arkadiusz Milik i Kamil Grosicki, którzy prawdopodobnie mieli być dżokerami w talii selekcjonera na podmęczonego przeciwnika.

Pierwsze minuty tego spotkanie rozpoczęły się od mocnego wejścia w mecz ze strony Biało-Czerwonych. Było widać zaangażowanie, poświęcenie i przede wszystkim agresję, której brakowało w meczu z Senegalem. Niestety dobry scenariusz trwał tylko kilka minut, bo po tym czasie do głosy doszli Los Cafeteros. Kolumbijczycy z każdą minutą spychali nas coraz bardziej do defensywny. Już po kilku chwilach można było rozszyfrować plan Pekermana na ten mecz. Rywale szukali naszych słabości na naszym lewym wahadle. Maciej Rybus raz po raz był wrzucany na karuzelę przez Cuadrado i Ariasa. W pierwszej bardzo groźnej sytuacji dobrze zachował się Szczęsny, ale już wtedy nasi obrońcy powinni wyciągnąć wnioski. Reakcji nie było i w 40. minucie po dobrym rozegraniu stałego fragmentu gry James Rodriguez dośrodkował piłkę w pole karne, krycie zgubił Jan Bednarek, który do tego momentu wyglądał bardzo dobrze, a problemów ze skierowanie futbolówki do siatki nie miał Yerry Mina.

Podsumowując pierwszą połowę łatwo stwierdzić, że Kolumbijczycy zabiegali nas szybkościowo i fizycznie. Znowu nie radziliśmy sobie z grą pod wysokim pressingiem. Spotkanie było bardzo ostre, ale arbiter nie planował wyciągać żółtych kartek, mimo że miał ku temu cztery bardzo dobre okazje. Dawid Kownacki dobrze wszedł w meczu, a później z każdą kolejną minuta było coraz gorzej. Masa straconych piłek, unikanie gry – z pewnością nie takiej zmiany oczekiwał selekcjoner. Ogólnie za pierwszą połowę można pochwalić Jacka Góralskiego, po którym rzeczywiście było widać chęci i poświęcenie. Reszta drużyny nie wyglądała najlepiej i potrzebna była terapia szokowa w szatni.

Brutalny pokaz siły

Po zmianie stron oczekiwaliśmy zmian, ale takich nie było. Nadal graliśmy słabo, a Kolumbijczycy czekali, żeby wykonać nokautujący cios. Los Cafeteros zagrali niczym wygłodniałe wilki, które polowały na swoją ofiarę. Zniszczyli nas pod każdym kątem. Myślę, że warto zwrócić uwagę na przygotowanie fizyczne naszego zespołu, bo my po prostu człapaliśmy na boisku. Wyglądało to jakbyśmy nie pasowali do zebranego towarzystwa. Gwóźdź do polskiej trumny wbił Radamel Falcao, który wykorzystał doskonałe podanie oraz fatalny błąd Krychowiaka, który złamał linię spalonego. Po tej bramce pewne było, że jest już po meczu. Polacy w pierwszej połowie nie oddali celnego strzału, scenariusz podobny jak z Senegalem. James robił z naszymi piłkarzami, co chciał, a upokorzenie nastąpiło w 74. minucie, gdy obsłużył celnym podaniem Cuadrado, a pomocnik Juve pewnie trafił do siatki w sytuacji sam na sam. Po zmianie stron na boisku pojawił się Kamil Grosicki, ale nie wiem czy choćby raz dotknął piłkę po wejściu. Tak słabej zmiany dawno nie widziałem. Szczerze mówiąc w polskim zespole jedyną osobą, którą trzeba pochwalić jest Jacek Góralski. Pomocnik Łudogorca zostawił na boisku całe serce i jako jedyny walczył do upadłego. Reszta naszej drużyny w tym meczu tylko i wyłącznie się przyglądała. Przyjdzie czas rozliczeń, ale wydaje mi się, że pewna formuła się już wyczerpała. Kolumbia pokazała piłkarskie jaja w momencie, gdy najbardziej tego potrzebowali. W taki sposób poznaje się wielkie zespoły, my takim na tym turnieju nie byliśmy i zasłużenie wracamy do domu. Przykro to pisać, ale nie wiem czy widziałem słabszą drużynę na tym mundialu.

Przed mundialem można było usłyszeć wiele głosów, że to tylko sparingi, w finałach będzie lepiej itd. Jak się okazuje pierwsze syndromy choroby były już znane dużo wcześniej, a nikt nie wyciągnął z tego wniosków. Biało-Czerwoni zasłużenie wracają do domu. Po pięknej przygodzie na Euro 2016 i … pół żartem – wysokim miejscu w rankingu FIFA apetyty były rozpalone, a jednak zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Moim zdaniem nie dojechały tutaj głowy i przygotowanie fizyczne, ale było też bardzo dużo kombinowania z formacjami. Szukaliśmy swojego stylu,  w różnych sposobach grania, a na turnieju finałowym nie pokazaliśmy zupełnie nic. Przykra sprawa, ponieważ po raz trzeci wracamy do domu z mistrzostw świata w takim samym stylu. Nie pozostaje nic innego tylko zaśpiewać “Już za cztery lata, już za cztery lata…”, a tak serio to przerobić narodową pieśń na “Polacy, jednak coś się stało”. Kolumbia była dzisiaj wielkim zespołem, dlatego zasługują na uznanie i jestem pewny, że zajdą jeszcze faworytom za skórę na tym turnieju.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.