Atletico wykastrowało Arsenal w męskim starciu na Wanda Metropolitano

Costa

Atletico Madryt po wygranej 1:0 zameldowało się jako pierwszy finalista Ligi Europy. W drugim  starciu mieliśmy okazję zobaczyć dodatkowy czas gry, ponieważ po regulaminowych 90 minutach na tablicy świetlnej widniał wynik 2:0 dla gospodarzy. Po dogrywce lepsza okazała się drużyna Olympique’u Marsylia i to właśnie oni zmierzą się w finale z Rojiblancos. Payet vs Griezmann – francuska bitwa o wygraną w tych rozgrywkach zapowiada się pasjonująco.

Twierdza Madryt nadal stoi – generał Oblak dumny

Tak jak wspominaliśmy w tekście. Atletico nie straciło gola przed własną publicznością od 20 stycznia. Passa Rojiblancos nadal trwa. Kanonierzy nie byli w stanie zdobyć bramki, a tym samym pożegnali się z rozgrywkami. Pożegnanie Arsene’a Wengera nie było przyjemne. Drużyna gości nie pokazała w tym meczu praktycznie w ogóle zaangażowania. Było to dla nich spotkanie o być, albo nie być. Przy takim ciężarze gatunkowym spodziewałem się, że Arsenal będzie gryzł trawę przez całe starcie, tak jak zrobiło to Atleti na Emirates. Zadanie Kanonierów było tym razem trudniejsze, obcy stadion, a do tego cały mecz 11 vs 11. Gospodarze od pierwszych minut mieli jasny cel. Zdobyć bramkę i kontrolować spotkanie. Misja numer jeden powiodła się po znakomitej akcji duetu Costa&Griezmann. Było widać, że ta dwójka rozumie się bez słów. Na przerwę oba zespoły schodziły z wynikiem 1:0. Spodziewałem się, że po przerwie goście wyjdą na pełnej motywacji i wysokim pressingu. Nic bardziej mylnego, stroną atakującą po zmianie stron byli nadal gospodarze. Duet Griezmann i Costa nadal masakrował defensywę Arsenalu, ale za każdym razem brakowało kropki nad i. Dzięki temu szansę Arsenalu ciągle się tliły. Kanonierzy stworzyli kilka sytuacji po groźnych dośrodkowaniach z bocznych stref, jednak w przekroju całego pojedynku ciężko mi przypomnieć sobie jakąkolwiek 100% sytuację tego zespołu.

Brak piłkarskich jaj Arsenalu

Arsenal w przekroju całego dwumeczu nie zasłużył na awans. W pierwszym spotkaniu grali z przewagą jednego piłkarza przez 80 minut. Grając u siebie zremisować z osłabionym rywalem 1:1? Taki zespół z pewnością nie zasłużył na udział w spotkaniu finałowym. Atletico pokazało, że w pewnych momentach trzeba swoje przecierpieć, żeby później móc cieszyć się z awansu. Większa presja była po stronie Kanonierów, dla których była to jedyna szansa na Ligę Mistrzów. Odpuścili nawet rozgrywki ligowe, jednak jak widać czegoś zabrakło. Z jednej strony umiejętności piłkarskich, a z drugiej moim zdaniem woli walki.

Olimpijski spacer Marsylii w cieniu kontrowersji

Pierwsze spotkanie obu zespołów zakończyło się wygraną Marsylii 2:0. Taki wynik rozluźnił zespół gości. Olimpijczycy przyjechali na obiekt, gdzie w tym sezonie RB nie odniosło porażki. Co więcej piłkarze Rudiego Garcii mieli nawet okazję się o tym przekonać, ponieważ w fazie grupowej przegrali tutaj 1:0. Pierwsza połowa była bardzo wyrównana. Można powiedzieć, że był to typowy mecz walki, w którym poświęcenie i zaangażowanie odgrywało kluczową rolę. Do przerwy nie wydarzyło się nic ciekawego. Rozmowa w szatnii drużyny gospodarzy mocno odmieniła losy tego dwumeczu. Zawodnicy RB Salzburg wyszli na drugą połowę pełni motywacji i już w 53 minucie za sprawą Haidary wyszli na prowadzenie. Cały stadion po tym golu odżył i pchał swoją drużynę po drugiego gola. Wyrównanie losów dwumeczu nastąpiło w 65 minucie, a bramkę samobójczą zdobył Sarr, który “wykorzystał” dogranie Schlagera. Po tym golu cały stadion wpadł w euforię. Spotkanie było wyrównane, podobnie jak w pierwszym spotkaniu, ale gospodarze dwukrotnie wykorzystali moment słabości gości. Marco Rose po drugiej bramce dokonał kilku zmian, które wniosły poziom gry RB na wyższy poziom. Imponował zwłaszcza Hwang Hee-Chan, którego mogliśmy poznać przy okazji rywalizacji Polski z reprezentacją Korei Południowej. Koreańczyk robił sporo wiatru na skrzydle, ale jego dograń nie potrafili wykorzystać koledzy, przez co po 90 minutach sędzia odgwizdał dogrywkę. Jak to zwykle bywa w dodatkowych 30 minutach gry nie działo się zbyt wiele. Jedyną dobrą okazję zmarnował w pierwszej połowie Caleta-Car. Stoper RB oddał dobre uderzenie, ale znakomitą interwencją popisał się Yohann Pele, który zastępuje między słupkami Steve’a Mandandę. Druga połowa dogrywki wyglądała podobnie. Nudy, zmęczenie i nagle Maryslia otrzymała rzut rożny z kapelusza, po którym zdobyła gola. Sędzia podarował im ten stały fragment, ponieważ zawodnik OM uderzył w swojego kolegę. Kolejne ważne starcie na europejskim poziomie zostaje wypaczone przez arbitra. Dla Marsylii był to pierwszy celny strzał oddany w meczu. Jak widać wystarczyło, ale gospodarze mogą czuć się pokrzywdzeni. Haidara nie wytrzymał presji w końcówce i wyleciał z boiska za drugą żółtą kartkę, jednak tak szczerze ja mu się nie dziwię. Mimo wszystko była to wielka kampania w wykonaniu RB Salzburg. Trzeba docenić ten zespół podobnie jak AS Romę w Lidze Mistrzów.